Ciężkie krople deszczu stukały o blaszany dach paśnika. Lało jak z cebra. Deszcz zlewał się po zielonych liściach drzew i aromatycznych sosnowych igłach.
Kurwa, ale bym ją zerżnął… – pomyślał po raz enty, gdy tylko zobaczył dwie mokre półkule unoszące się i upadające podczas pięknego, kobiecego chichotu.
Przez chwilę stali tak i wpatrywali się w ciemniejące niebo. Woda spływała po brązowej korze drzew. Wsiąkała w ziemię wydobywając miły zapach gliny i leśnego runa. Iwona i Marek ciągle stali w bezruchu. Teraz to on zarżał, jak głupi koń.
– Z czego tak rżysz jak głupi koń? – Zwróciła oczy ku niemu.
– Stoimy jak debile zamiast się gdzieś schronić. – odpowiedział.
– Droga wolna. Połóż się w paśniku. Mnie się tu podoba. Ten deszczyk jest naprawdę ciepły i przyjemny…
Marek przez chwilę patrzył jeszcze na nią, a potem odwrócił się na pięcie i pomaszerował na skraj lasu.
– Gdzie leziesz? – zapytała zdziwiona.
– Położyć się do paśnika. Mokro tu.
– Przecież paśnik jest tutaj. – stwierdziła poirytowana wskazując ręką na dupną, drewnianą konstrukcję jak byk stojącą dziesięć metrów w przeciwnym kierunku.
– He, he. Bo to inny paśnik… – zaśmiał się sztucznie i puścił się biegiem. Wypadł z lasu niczym młody jelonek i pognał przez łąkę rozpościerającą się przed nim. Tuż za jego plecami słyszał dyszącą Iwonę.
Doganiała go, więc przyśpieszył. Trawa rosła nisko. Wysokie kępki lub młode drzewka tylko gdzieniegdzie urozmaicały to malownicze miejsce w środku lasu.
Mógł teraz odwrócić się i biec tyłem, szczerząc mordkę od ucha do ucha. Przez chwilę podziwiał jej ciemne, kasztanowe włosy… Mokre.
Mokre włosy, które raz po raz odgarniała na bok, by nie zasłaniały jej ślicznych, brązowych jak orzechy oczu. Jej smukła twarz przyjemnie się wygięła, gdy pełne, różowe usta wykrzywiły się w poirytowanym uśmiechu.
Koszulka już dawno przemokła do ostatniej nitki. Cycki kusząco fruwały od lewej do prawej. Seksowne biodra skręcały raz w jedną, raz w drugą stronę. Długie, smukłe, nagie nogi przebierały coraz prędzej. Miała na sobie krótkie, dżinsowe spodenki, które przy próbie ich zdjęcia zapewne sprawiłyby trochę kłopotu. Jeszcze biorąc pod uwagę wilgoć i ogólne warunki atmosferyczne panujące w tamtej chwili…
Łąka
Prawie go doganiała, gdy w momencie Marek zatrzymał się jak wryty odskakując na bok. Podłożył jej nogę, a Iwona wyjebała wprost w kępkę trawy, szybując z metr albo nawet i półtora.
Marek ryknął śmiechem rzucając się na nią, przytykając swe usta do jej mokrych ust. Był pewien, że nie tylko one są mokre. Była mokra, cała… Na pewno nie tylko przez deszcz. Między pocałunkami i głośnym śmiechem, którym oboje wybuchali raz po raz udało się jej wyszeptać „ty chuju” oraz „kurwa mać”. Na pewno przez chwilkę się na niego dąsała. W końcu wyłożyła się jak długa ryjąc po trawie niczym dziki dzik…
Teraz liczyły się dłonie Marka na pięknych piersiach Iwony. Sutki zesztywniały, a w orzechowo-brązowych oczach dostrzec można było ogień. Ogień pożądania, którego żaden deszcz nie mógłby już ostudzić. Turlali się tak przez chwilę po trawie, tarmosząc, macając, całując, liżąc, gryząc i przyszczypując. Iwona wyprostowała się usadawiając tyłeczek w kroczu Marka. Choć przez ubrania, to wyczuł, że jest tam cała gorąca. Dziewczyna powoli zdjęła koszulkę pozwalając gapić się swemu kochankowi na jej zgrabny brzuch, a potem na piękny, szary stanik w koronkę. I tak przez chwilę patrzyła mu w oczy przygryzając dolną wargę. Potem zmysłowo wstała rozpinając spodenki.
Wygięła się jak kotka. Zatańczyła mu tuż przed nosem swym okrągłym tyłeczkiem. Powolnymi ruchami zsunęła dżinsy, przechylając biodra w prawo, a potem w lewo. Chwycił ją za czarne majteczki i przyciągnął do siebie.
Co kurwa, nie do pary z biustonoszem? – pomyślał wkładając twarz między uda. Wiódł swym nosem od dołu do góry, po same plecy. Iwona cicho zachichotała zwracając się ku Markowi. W jednej chwili on nie miał koszulki, a jej zniknął stanik. Krótkie, dżinsowe spodenki leżały obok.
Teraz ona na plecach. Majteczki w kolanach. Jego mokre usta chlipały po mokrym łonie rozpalonej kobiety. Gwałtownie wciągała powietrze, wzdychała i mruczała. Marek wodził śliskim, miękkim językiem od dołu do góry jej kobiecości… Robił to wcale się nie śpiesząc. Uśmiechał się i zerkał na nią zza dumnie sterczących sutków. Jego dłonie gładziły delikatną skórę ud, brzucha i piersi…
Posunął się wyżej. Musnął brodawki, a potem oblizał jej szyję. Całowali się. Teraz już oboje byli całkiem nadzy. W deszczu, na łące, wśród traw, wśród aromatu mokrej ziemi i świeżego zielska. Złapała za jego nabrzmiałą gałązkę i z szelmowskim uśmiechem zaczęła ruszać ręką, z początku powoli. Jego dłoń odnalazła wilgotność partnerki, która głośno stękała i wzdychała. Mokro. Przygryzła jego szyję. A on jej ucho. Mokro.
Podniósł jej kolana i pogładził piszczele, a ona wprowadziła jego przyrodzenie w swoją cipkę. Mokrzej. Przecież ciągle mżyło.
Pochylony nad partnerką Marek oparł się o ziemię. Zacisnął pięści mnąc ziemię i wątłe, zielonkawe roślinki. Spojrzał w jej oczy i ruszył mocniej, szybciej. Brał ją, jak gdyby chciał od wewnątrz dotknąć swym kutasem pępka Iwony. Macał, całował, gryzł, całował, a ona macała, całowała, ściskała, całowała… Oboje zatracili się w tym, nie wiedząc nawet kiedy, jak i gdzie. Działali teraz jak jedno ciało.
Nie spostrzegli się, gdy ona przewróciła się na brzuch i wypięła mu tyłeczek ukazując różową, kuszącą kobiecość. Nie spostrzegli tego, że Marek miął i pocierał cycuszki młodej zostawiając czerwone ślady. Nie dostrzegali niczego. Pchał dysząc ciężko. Gładził dorodne pośladki swej kochanki. Wodził kciukiem od kręgosłupa poprzez drugą dziurkę, aż po rozwartą muszelkę w której jego chuj pracował w tę i nazad. A ona uniosła się. Oboje klęczeli. Położył rękę na jej wzgórku czule masując. Zanurzył twarz w mokrych, kasztanowych włosach.
***
Deszcz nawalał jak szalony. Tak i Marek nawalał swą partnerkę. Ciężkie krople waliły o ziemię. Jego ciało waliło o mokrą dupeczkę Iwony klaszcząc i mlaszcząc przy akompaniamencie jęków, stękań i westchnień pary kochanków. Nabrali tempa. Jeszcze. Mocniej. Szybciej. Jak. W. Furii…
Wyjął z niej kutasa, który w momencie eksplodował białą cieczą pokrywając śliczne krągłości u dołu pleców Iwony. Długie, klejące się wstążki pociekły w dół. Zamruczała. Włożył dłoń między pośladki, a drugą ręką przytrzymał jej uśmiechniętą twarz. Całowali się powoli i namiętnie. Przez chwilę masowała jego nabrzmiały członek z którego leniwie ciekły życiodajne soki…
A w oddali ciężkie krople deszczu stukały o blaszany dach paśnika.