Kiedy to się zaczęło? Ostatnio częściej wracałem myślami do początku naszej znajomości. Chyba zmiękłem, pomyślałem wypuszczając z ust smugę dymu.
Wzrokiem błądziłem po tych słodkich, niczym jesienne jabłka pośladkach. Zniknęły już z nich karminowe ślady po wczorajszych uderzeniach moich dłoni i bioder. Mimo tego, w głowie wciąż mogłem wyraźnie przywołać obraz mojego fiuta na tle tych nieprzyzwoitych, zarumienionych wypukłości.
Nikt tak na mnie nie działał, jak on.
W dodatku od początku była między nami chemia. W seksie rozumieliśmy się bez słów. Byliśmy całkowicie dopasowani.
Gdy ściskałem jego pośladki i jeździłem swoim penisem w szczelinie między nimi, to wyczuwałem, że usztywnia swoje biodra, wygięte i wypięte, jak najmocniej w moją stronę. Dawało mi to dziką satysfakcję. Jego uległość i ta przepełniona oczekiwaniem z jego strony chwila. Delikatny napór siły w moją stronę, na tyle stanowczy, abym go poczuł na swoim członku, ale jednocześnie nie ingerujący w moje ruchy, gdy ślizgałem się na własnej ślinie i sokach. Wszechogarniające pragnienie wślizgnięcia się w niego, jak najszybciej. Na chwilę przed, dwa lub trzy razy klepałem jego nieznacznie rozchylający się i zamykający otwór. Niczym zapraszające mnie lubieżne mrugnięcia. W pokoju rozchodziły się mokre dźwięki odbijającego się kutasa. Przypominały wyuzdane mlaśnięcia. Cienkie, rwące się nicie preejakulatu łączyły mojego twardego, grubego, z dziko pulsującą żyłą fiuta i jego bezwłosą, różową, wciąż młodzieńczą pizdę.
Wejście w niego zawsze było ekscytujące. Jak skok na bungee. Nurkowałem w ciepłą, wilgotną otchłań i jednocześnie słyszałem, jak on wciąga ze świstem powietrze i wzdycha. Zapewne trochę z bólu, który przynosił mu perfidną przyjemność, a trochę z zaskoczenia, jakby nie był na to przygotowany. Bywały chwile, w których miałem wrażenie, że nie jest do tego przyzwyczajony. Jakby notorycznie przeżywał ze mną swój pierwszy raz. Mimo, że już tyle razy wchodziłem w niego, jak rozgrzany nóż w masło.
Nie ukrywam, że czasami zdarzyło mi się zlać w jego dziurę zaraz po wejściu. Dosłownie zanurzałem się na całą długość penisa i sztywniałem wgniatając go najmocniej, jak się dało w materiał albo przestrzeń znajdującą się pod nim lub przed nim. W materac łóżka jego rodziców, w kanapę loży dyskotekowej, w dywan na podłodze mieszkania mojej siostry, w posadzkę w piwnicy wspólnego znajomego, w wiosenną trawę na działce jego ciotki, w śliski materiał śpiwora na grupowym biwaku, w jesienne liście podczas spaceru po Parku Szczytnickim, w piaszczystą plażę na naszych wakacjach, w słomę na roli mojego wuja albo po prostu nabijając w powietrzu niezliczoną ilość razy.
Potem przez moment widziałem gwiazdy. Ślepłem, zaciskając powieki i zgrzytając zębami, aby nieznacznie powstrzymać wydobywający się gardłowy jęk, który zmieniał się w zwierzęcy charkot. Drżałem, a jednocześnie obficie zalewałem jego dupę, tworząc z niej basen wypełniony po brzegi moją spermą.
Często porównywał to do taranowania drzwi, bo przy grubości mojego fiuta zawsze odczuwał dyskomfort. Przynajmniej na początku. Nigdy jednak nie powiedział “nie”, wręcz przeciwnie miałem wrażenie, że go to jeszcze bardziej nakręca, że pragnie tego intensywniej niż ja. Później, gdy już mój pierwszy, kurewsko silny orgazm mijał, to on przejmował prowadzenie. Wciągałem nosem zapach jego włosów, muskałem go ustami po skórze szyi. Upajałem się jego ciałem i zachwycałem zaistniałą sytuacją.
Tym, jak uporczywie i zażarcie nabija się na mnie. Sapiąc z każdym pokonanym centymetrem, ale nie poddając się.
Tym, jak żarliwie przytula swoje gładkie pośladki do moich włosów łonowych. Niekiedy, ostrzyżone, musiały kłuć go, jak igiełki kaktusa, bo wiercił wtedy swoim tyłkiem, jakby szukał idealnej, najmniej dokuczliwej pozycji.
Tym, jak głęboko wciska w siebie mojego penisa. Czułem, jakbym główką przeciskał się przez jakąś wewnętrzną obręcz. Potem kwilił i skomlał, prosząc mnie raz po raz, abym się poruszył, abym go wziął, jak zechcę, ale żebym przestał już zwlekać. Nie potrafiłem mu odmówić. Nawet gdybym potrafił, to wiedziałem, że nie chcę.
Były też sytuacje, gdy po pierwszym zbliżeniu wychodziłem z niego, a on zwieraczami, z wyczuciem, wręcz pieszczotliwie ściskał mi odsłoniętą żołądź. Drażnił wrażliwą, odsłoniętą skórę doprowadzając mnie tym na skraj wytrzymałości. Kutas zaczynał mi samoistnie podrygiwać i zachlapywałem jego pośladki białym klejem. W lekko rozwartym oczku tworzyło się białe jezioro, które potem przecierałem swoim językiem. Dokładnie wylizując, zasysając zwieracze i podgryzając wnętrze lub dolne partie pośladków.
Potem obejmowałem je oburącz. Ściskałem i z impetem rozcierałem swoim grubym wałem. Wyginał się i jęczał, gdy rozciągałem jego ciasną szparkę, aż poddawał się moim działaniom. Ostatecznie ulegał mi, jak plastelina w rękach dziecka. Mogłem z nim zrobić wszystko, a on tylko mruczał i bezgłośnie stękał przy gwałtowniejszych pchnięciach. Bez przerwy, nieustannie, coraz bardziej wyraziście.
Wypuściłem z ust kolejne pasmo mleczno-siwego dymu. Młody poruszył się pod prześcieradłem. W taką pogodę, jak w dzisiaj nigdy nie spał pod czymś grubszym niż poszwa na kołdrę. Leżał na boku, odwrócony plecami do mnie. Biały materiał miał owinięty wokół ud i podbrzusza, przez co cała reszta była wystawiona na widok publiczny. Mogłem swobodnie podziwiać skutki naszej namiętności, obraz mojej żądzy i drapieżności.
Czerwone usta, wciąż opuchnięte od wczorajszych pocałunków i ugryzień. Ciemno-różowe, twarde od porannego chłodu sutki. Nad lewym dostrzec można ślad moich zębów. Jędrna, gładka skóra. Delikatnie opalona, ale wciąż jaśniejsza niż moja.
W różnych miejscach, jak namalowane błyszczały śliwkowe plamy. Niczym ścieżka stworzona przez moje nadgorliwe usta. Jasnobrązowe, gdzieniegdzie słomiane włosy, którymi był oprószony w strategicznych miejscach. W tym również na pośladkach. Miękki, ledwo widoczny meszek. W porannym słońcu przypominały mi soczystą brzoskwinię, z małym pieprzykiem pod prawym pośladkiem.
Powinienem przestać. Inaczej się nie powstrzymam przed maltretowaniem go jeszcze przed odjazdem. Nawet pomimo, że spędziliśmy wczoraj cały dzień nago, spleceni w objęciach lub odsunięci od siebie na wyciągnięcie ręki, ale wciąż połączeni w rozkosznym uniesieniu.
Wczorajsze dwie godziny do odjazdu zmieniły się w odwołanie i przesunięcie biletu na najwcześniejszy poranny kurs oraz wybraniem dnia wolnego na żądanie przez Młodego.
Zaśmiałem się do siebie, gdy w myślach pojawiła mi się scena, jak dzwonił do pracy powstrzymując się przed jęczeniem, bo nie przestawałem go jebać. Nawet postarałem się, aby nie miał, jak uciec w momencie uderzenia w jego ściśniętą prostatę. Powiedzmy, że byłem okrutny, ale równocześnie okazałem miłosierdzie. W końcu doprowadziłem go do orgazmu jedynie wbijając się prosto w najbardziej wrażliwy punkt. Nie powiem, że nie odpłacił mi pięknym za nadobne. Potrafił się zrewanżować. Praktycznie wyssał ze mnie wszystko, co najlepsze. Jednocześnie masując i uciskając naładowane, ściągnięte do góry jądra. Czułem się, jakby uszło ze mnie życie i po sekundzie narodził się na nowo.
Nie wiem, kiedy się tego nauczył. Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy był bardziej nieśmiały. Szczególnie w życiu codziennym. W seksie okazał się żywiołowy, jak nikt inny. Zachłanny, łapczywy, spragniony. Pomyślałby kto, że z wiekiem przestanie taki być.
Jak dziś pamiętam ten dzień, w którym kazałem jego kuzynowi przyjść razem z nim. Zawrócił mi wtedy w głowie. Lekko rozchylone usta, zgrabny, symetryczny nos, zielone oczy. Nie mogłem nasycić oczu. Wodziłem po nim wzrokiem, aż się speszył i zaczerwienił. Co było trochę paradoksalne, bo otaksował mnie, tak samo, jak ja jego. Gdy się czerwienił i spuszczał wzrok, to niby przypadkiem zatrzymał się na moim wypchanym kroczu. Oczywiście, po tej całej obczajce było wiadomo, że...
- Co tu jeszcze robisz? - Pytanie Młodego wyrwało mnie z rozmyślań. Jego głos brzmiał, jakby połknął potłuczone szkło. Chyba faktycznie przesadziliśmy, pomyślałem gasząc fajkę w szklance. Powinienem przestać palić albo kupić po kryjomu popielniczkę.
- Za niedługo się zbieram - odpowiedziałem - jakoś nie mogę się zebrać - dodałem sięgając po butelkę Perlage spod łóżka. - Masz, napij się.
- Dzięki. - Odwrócił się i zabrał ode mnie szklaną butelkę.
Po chwili już przytulał się do mojego boku. Jego oddech łaskotał mi skórę. Pocałował mnie jeszcze pod żebrami obejmując w pasie. Przy okazji niefortunnie zahaczając o nabrzmiałego kutasa.
- Chyba żartujesz? - Usłyszałem w jego głosie zdziwienie zmieszane z rozbawieniem. - Nigdy nie masz dość, co? - Jakby dla pewności przejechał dłonią po całej długości, aż syknąłem z nadmiaru wrażeń.
- Proszę, przestań - jęknąłem, gdy pełną dłonią objął śliniącą się główkę.
- Jak chcesz. - Rozprowadził cały śluz wzdłuż pulsującej żyły, a potem wytarł resztki w moje łono. - Jest sobota - cicho zamruczał wprost w moją kość biodrową i zaraz dodał: - Nie, żebym cię namawiał, ale możesz zostać. - Jego usta zaczęły całować moją skórę. - Oczywiście, jeśli chcesz.
- Nie wytrzymam! - wycedziłem przez zęby czując na skórze, jak Młody uśmiecha się do siebie. - Zostanę, a… ugh… - Mój kutas już znikał w jego rozgrzanych ustach. - Zwolnij, ja… - Spuszczałem się głęboko w jego gardle. Masował mi żołądź przełykiem równocześnie połykając cały ładunek, a za chwilę oblizywał go całego błyszczącego od śliny i resztek nasienia.
Najbardziej lubiłem obserwować, jak zamykał oczy i z uśmiechem na twarzy ocierał się o mój sprzęt. Zaczepiając o wargi, przykładając do policzka i wąchając każdy centymetr mojej pały. W ślad za nosem sunął jego wilgotny, różowy język...