Pewnego pięknego dnia obudził Jana ból w lewym boku i bardzo mocno chciało mu się sikać. Zdziwił się, kiedy z naprawdę wielkimi problemami udało się wydalić z pęcherza zaledwie kilka kropel. Zaniepokojony pojechał na pogotowie, ból z każdą chwilą narastał. Zastrzyk z dolarganu pomógł, ale Jan wylądował w szpitalu. Diagnoza – ostre zapalenie nerki! Doktor nakazał leżenie, wyjść z łóżka można było tylko w naprawdę ważnym momencie. Pielęgniarki na oddziale były bardzo miłe i sympatyczne, no i co tu dużo mówić, niektóre z nich były naprawdę urodziwe! Jedna z sióstr, taka malutka brunetka, urocza Kasia, poruszała się z wdziękiem między łóżkami i widać było, że Jan wpadł jej w oko. Była zawsze koło niego, zanim pomyślał, że potrzebuje pomocy. A pomoc ta polegała głównie na tym, że poza lekami pielęgniarki podawały Janowi... kaczkę! Czuł się bardzo skrępowany; ale nie mógł sam wstać z bólu, a przecież basen też się zdarzał...
Siostra Kasia była bardzo usłużna, do tego była bardzo ładną i zgrabną dziewczyną ze stosunkowo dużym biustem, ledwo okrytym szpitalnym fartuchem. W pewną bezsenną noc Jan wyobrażał sobie, co by z tą laseczką robił; nie były to grzeczne wyobrażenia! Następnej nocy, kiedy Kasia rzeczywiście miała dyżur, Jan postanowił to wykorzystać. Kiedy urocza pielęgniareczka przyszła do jego sali w której tej nocy był jedynym pacjentem, popatrzył na nią bolesnym wzrokiem.
Co jest, panie Janku?
Oj, siostro, mam wielki problem – wydukał.
Jaki problem? Może panu pomogę? - jak zwykle wykazywała wielką ochotę pomocy biednemu pacjentowi
Oj, może siostra pomóc, może... Ale to... takie... trochę wstydliwe! - Jan spuścił wzrok na pościel.
Panie Janie, jesteśmy tutaj między innymi po to, żeby spełniać prośby i żądania pacjentów! - wypowiedź Kasi przybrała niemal oficjalny ton.
Skoro siostra tak mówi...
Tak. Tak mówię. Więc co panu dolega? No, słucham!
W zasadzie to nic mi nie dolega, tylko mam taką prośbę... no... żeby mnie siostra... wyonanizowała!
CO??? Pan chyba zwariował, co pan sobie...
Jak to zwariował – przerwał dziewczynie – sama siostra pytała, więc odpowiedziałem. A dłonie masz dziewczyno malutkie, delikatne – w sam raz do tej roboty.
Patrzyła na Jana wielkimi oczami, widział, że nie wie, co odpowiedzieć.
Na co czekasz, siostrzyczko?? Mnie bolą nerki, a nie penis! - ponaglił, na chwilkę odsłonił powstającego kutasa.
No dobrze, ale to musi być między nami, inaczej nic z tego – Kasia nigdy nie widziała tego pały w całej okazałości, teraz zrobiła wielkie oczy, ale w końcu z wahaniem zgodziła się.
Oczywiście, jestem dyskretny!
Pielęgniarka tym razem sama podniosła kołdrę, ujęła w dłoń stojącego już kutasa.
Jezu, jaki on... dorodny – wyszeptała – aż by się chciało wziąć takie coś do buzi!
No to nie krępuj się Kasiu, śmiało, jest twój!
Super – i już miała go w ustach.
Nie potrzebował dużo czasu, żeby dojść. Dziewczyna była piękna, młoda i robiła loda po mistrzowsku! Wycierając usta po fellatio uchyliła drzwi, popatrzyła na pusty korytarz. Zamknęła na klucz wejście do oddziału, szybko wróciła do zaskoczonego Jana.
Panie Janku, teraz ja pana wykorzystam – mówiąc to zdejmowała z siebie mikroskopijne figi, włożyła je do kieszeni fartuszka – Nie miałam w sobie czegoś takiego, co pan ma, a chcę sprawdzić, jak to jest – siadła okrakiem na biodrach mężczyzny
Pani Kasiu, przysługa za przysługę – Jan wpychał kutasa w różową szparkę pipki – ale prezerwatywa by się przydała, nie sądzi pani?
Mam niepłodne dni, poza tym, jakby coś nie tak, mamy tu odpowiednie lekarstwo. No i nie lubię czuć w sobie lateksu, czy innej gumki – już ujeżdżała ponownie twardniejącego penisa.
Pielęgniarka poruszała biodrami w zawrotnym tempie. Wydobyła na wierzch swój dorodny biust, który zdawał się odrywać od reszty zgrabnego ciała. Jan przytrzymał podskakujące rytmicznie piersi, co Kasia przyjęła z radosnym uśmiechem ulgi. Przymknięte oczy, coraz szerszy uśmiech podniecenia wskazywały nadchodzący szczyt. Rzeczywiście, kilkanaście sekund później cała drżąca padła na piersi leżącego Jana, gryzła poduszkę, żeby stłumić krzyk rozkoszy. W tym momencie Jan wystrzelił w pulsującą pipkę swoją porcję ładunku... Ta siostra okazała się być niesamowita, mężczyzna po cichu liczył na więcej w czasie swej szpitalnej kuracji.
Niestety, wielka szkoda, bo nazajutrz wyjechała na urlop...
Na oddziale urologii, na którym leżał, poza zawodowymi pielęgniarkami, pacjentami opiekowały się… zakonnice! Cztery siostrzyczki śmigały między łóżkami chorych i spełniały prawie wszystkie życzenia. Szczególnie podobała się wszystkim jedna z nich, młoda, zawsze uśmiechnięta siostra Marcjanna, z naturalnym wdziękiem prawie biegała po korytarzu, przynosiła, odnosiła leki, dawała zastrzyki. Miła buzia okolona sztywnym welonem, ładne oczy sarny, ciemna oprawa tychże oczu pozbawiona jakiegokolwiek makijażu, wieczny uśmiech – to właśnie siostra Marcjanna. Jan nie potrafił określić koloru i długości włosów ukrytych pod welonem, ani nie mógł ocenić figury, nie pozwalał na to luźny habit. Widział te roześmiane wielkie oczy i dołeczki w policzkach i zastanawiał się, czy uda mu się zbałamucić zakonnicę... Konkretnie TĘ zakonnicę... Pomysł, który wczoraj zakiełkował w jego głowie, teraz wspaniale się rozwijał. Tak, musi spróbować uwieść właśnie tę kobietę, zakonnicy jeszcze „na rozkładzie” nie miał... Pobyt w szpitalu zanosił się na około dwóch tygodni, tak w każdym razie wyrokował doktor, więc na realizację ewentualnego zamiaru czasu miał sporo. Nie było przecież tak chętnej pielęgniarki Kasi, nie miał kto się nim zająć tak, jak lubił, więc rozmyślaniem nad taktyką zdobycia zakonnicy umilał sobie czas... Najpierw zaczął się zastanawiać nad sposobem dojścia do dziewczyny, żeby w ogóle go zauważała. Przez moment miał jakieś moralne hamulce, przecież to zakonnica, oddana komuś innemu, nie jemu, ale kiedy dokładnie przyjrzał się kobiecie w habicie, stwierdził, że pod spodem musi ukrywać się całkiem niezłe ciało. Tak więc na początek postanowił ją „oswoić” ze sobą. Wykorzystał moment, kiedy dokwaterowani dzień wcześniej dwaj pacjenci z łóżek w jego sali wyszli na papierosa.
Siostro Marcjanno – poprosił ją do siebie, kiedy odwiedziła jego izbę – czy może siostra dać mi jakieś środki przeciwbólowe? Boli mnie ta choler... boli mnie ta nerka i do tego jeszcze głowa!
A doktor co panu przepisał? - zatrzymała się przy jego łóżku – Pan Jan, prawda?
Nie mam pojęcia. Raz, że nie pamiętam nazw leków, dwa – nawet nie mogę przeczytać, bo nabazgrane. Tak, jestem Jan, miło, że mnie pani, to znaczy siostra zapamiętała.
Niech pan pokaże – wzięła jego kartę, przytrzymał ją troszeczkę dłużej, palcami musnął jej dłoń – Acha, już wiem. Za kilka minut będę, muszę jeszcze wpaść do sali obok, do tego starszego pana.
Czekam cierpliwie, nigdzie się nie wybieram.
Po chwili była z powrotem z proszkami, położyła je na szafce przy łóżku. Jan wyciągnął rękę odpowiednio szybko, żeby zdążyć jeszcze raz dotknąć dłoni siostry. Szybko cofnęła się, podnosząc rękę do twarzy
Oj, przepraszam, niezdara jestem – Jan patrzył w te jej wielkie oczy – ale siostra ma ciepłą rączkę!
Ciepłą? Zawsze mam ciepłe dłonie i stopy... - zarumieniła się lekko, spuściła wzrok na podłogę – A pan ma dłoń bardzo delikatną...
Przyznam, że nie napracowałem się fizycznie zbyt wiele, najwięcej pracuję głową, stąd mam ręce takie, jakie mam. Siostra jest bardzo pogodną osobą, siostry uśmiech tutaj to jak promyk słońca w gęstym lesie!
Jest pan bardzo miły – zaczerwieniła się jeszcze bardziej – muszę iść do innych pacjentów – i wybiegła z sali.
Jan uśmiechnął się do siebie. Najważniejsze, że podjęła rozmowę, nie odeszła od razu. Może jednak coś z tego będzie? Przecież to młoda dziewczyna, na pewno niekiedy odzywa się w niej ta inna, wywołana przez naturę „wola boża”, bo być może w tym przypadku odczuwana obecnie przez kobietę jest ukierunkowana na zupełnie inne obszary. Ale nie można tracić nadziei. Z postanowieniem pogłębienia znajomości zapadł w drzemkę. Rano pożegnał się z wyleczonymi panami, którzy leżeli w tej samej sali, umówili się na piwo, kiedy będzie już mógł opuścić szpital. Następny dzień nie przyniósł postępów w realizacji planu, tyle tylko, że dokwaterowali do jego sali kolejnych dwóch pacjentów, na szczęście byli to normalni mężczyźni z wielkim poczuciem humoru, szybko znaleźli wspólny język. Minął jeszcze jeden spokojny dzień, za to kolejny...
To był czwartek. Na oddziale panował jakiś dziwny ruch, wszyscy byli podenerwowani, niemal biegali po korytarzu. Lekarze wizytujący pacjentów mieli poważne twarze, nie żartowali z nikim, pielęgniarki wykonywały swe czynności w milczeniu. Nawet siostra Marcjanna nie uśmiechała się dzisiaj! Pacjenci obserwowali wszystko ze zdziwieniem, nie znali przyczyny takiego zachowania. Dopiero później okazało się, że wszyscy byli w stresie, bo na oddział przyjęto studenta, syna jednego z mniej ważnych ministrów. Może i mniej ważny, ale zawsze to minister i jego syn! No i nie obyło się bez problemów. Młody człowiek był nieznośny, arogancki, bezczelny i chamski. Upominał się o wszystko, wszyscy musieli wokół niego skakać na palcach. Dokuczał wszystkim, nawet lekarzom się dostawało. Trwało to do momentu, kiedy do jego pokoju weszła przez przypadek siostra Marcjanna. Dopiero wtedy zaczęło się piekło. Piekło dla biednej dziewczyny, oczywiście. Palant łaził za nią, zagadywał, próbował objąć, zaglądać pod habit, aż z płaczem uciekła do pokoju pielęgniarek, ale tam też ją odnalazł. Zdesperowana wpadła do sali, na której leżał Jan. Ten, widząc ją roztrzęsioną i zapłakaną wyskoczył z łóżka, objął ją ramionami i przytulił.
Co się dzieje, siostro? - Jan pogłaskał zakonnicę po ramieniu.
Ten młody człowiek... syn ministra... - łkała wtulając się w jego piżamę.
Drzwi otworzyły się z hukiem i wszedł, rozglądając się wokół właśnie on, syn ministra.
Tutaj jesteś, ptaszyno – podszedł do wystraszonej kobiety nie zwracając uwagi na obecność innych pacjentów – chodź, pójdziemy na spacer - próbował chwycić ją za rękę.
Odejdź, chłopcze – głos Jana był spokojny i stanowczy – siostra nigdzie nie pójdzie.
A ty czego się wpierdalasz w nie swój interes? - nawet nie spojrzał na mężczyznę.
Może mój? Powtarzam, wyjdź z tej sali i maszeruj do siebie
Bo co? Coś mi zrobisz? - arogant nie ustępował.
Tak, zrobię. Dam ci w pysk – tym razem w głosie Jana można było usłyszeć groźbę.
MI?! Synowi ministra? Ciekawe, czy się odważysz, nie wiesz, z kim zadzierasz, ty...
Masz trzy sekundy na opuszczenie tej sali, nie żartuję. - Jan przerwał tyradę napastnika, odsunął od siebie jeszcze bardziej przerażoną zakonnicę
Ha! Za trzy sekundy wylecisz z tego szpitala! Jeszcze...
Nie dokończył, bo pięść Jana wylądowała na jego szczęce. Chłopak przewrócił się, oszołomiony potrząsał głową.
Zajebię cię, zajebię! Już masz przesrane, człowieku!
Wyjdziesz, czy mam poprawić? - niemal z uśmiechem spytał Jan
Kilka sekund później gówniarz bardzo szybko wyszedł z sali, po to, by po pięciu minutach wrócić z ordynatorem i jakimiś nieznanymi ludźmi. Zanim wrócił, Marcjanna uciekła i ukryła się w szpitalnej kaplicy, gdzie miała nadzieję, że tam nie będzie szukał. Młodzieniec wpadł do sali i nie wahał się nawet sekundy.
To ten! Ten mnie pobił - wskazywał palcem na leżącego w swym łóżku mężczyznę.
Panie Janie, to prawda? - ordynator był bardzo opanowany.
Nie, panie doktorze, nieprawda. Ten młody człowiek wpadł do nas jak bomba, potknął się o wykładzinę i walnął w stolik. Chcieliśmy mu pomóc, ale nas odtrącił, powiedział, że to był zamach na niego i wyszedł.
Doktorze, Jan mówi prawdę. Pojęcia nie wiem, co ten gówniarz chce od niego – jeden z pacjentów stanął po stronie Jana
Wpadł do nas, wyrżnął się o stolik i zaczął drzeć mordę, że to jakiś zamach! Niech pan sprawdzi, panie ordynatorze, czy nie brakuje wam jakichś narkotyków na oddziale – drugi pacjent poparł słowa Jana.
Więc panowie nie potwierdzają słów pana Sylwestra? - ordynator musiał mieć pewność.
Nie, absolutnie nie – odparli prawie chórem – On ciągle biega po korytarzu, wszystkich zaczepia, powinien pan zrobić z nim porządek – to już Jan.
Dobrze, panowie, porozmawiam z panem Sylwestrem i jego ojcem.
Na miejscu jego ojca zrobił bym porządek szerokim pasem! - pierwszy z pacjentów nie wytrzymał – należy się pętakowi dobry wpierdol!
Panie Józefie, wzywam do opamiętania – ordynator mówił to poważnym tonem, ale oczy wyrażały coś zupełnie innego. Pewnie sam by zrobił błyskawicznie porządek z pętakiem, gdyby nie tatuś...
W tym czasie siostra Marcjanna w kaplicy szpitalnej żarliwie modliła się za duszę swego prześladowcy...
Następnego dnia ministerialny synalek pojechał na dalsze leczenie do stolicy, na oddziale nastał spokój. Wszyscy normalnie pracowali, a na śliczną buzię siostry Marcjanny wrócił uśmiech. Po skromnym jak zwykle obiedzie, Jan poszedł do bufetu, miał ochotę na przepyszne pierogi tam serwowane. Wchodząc do środka ucieszył się na widok Marcjanny kupującej jakieś słodycze.
Miło siostrę widzieć znowu uśmiechniętą. – zagadnął – Zakupy na wieczór?
Ach, to pan. Tak, kupuję coś nie na wieczór, tylko do popołudniowej herbaty dla siebie i pozostałych siostrzyczek. Ale, panie Janie, ja panu jeszcze nie podziękowałam za ratunek wczoraj! Bardzo panu dziękuję, gdyby nie pan, to nie wiem, jak by się to skończyło, naprawdę bardzo dziękuję!
Nie ma za co, musiałem tak zrobić. A w podzięce musi siostra zrobić znacznie więcej, nie wystarczy samo „dziękuję”!
O czym pan mówi? – w głosie zakonnicy można było dosłyszeć lekki niepokój.
Spokojnie siostrzyczko, miałem na myśli zabranie siostrze trochę czasu.
A konkretnie to co? - nadal była zaniepokojona, nie wiedziała, na co liczy ten przystojny mężczyzna.
To proste. Zapraszam siostrę na kawę i ciacho w mojej ulubionej kawiarni.
No co pan? Mam się spotkać z nieznajomym w jakiejś kawiarni?
Tak. Ale nie z nieznajomym, tylko ze swym wybawcą
I czego pan oczekuje? - jeszcze była troszeczkę zaniepokojona, ale i zaintrygowana, nigdy nie spotkała się z podobną sytuacją.
Jak czego!? Miłego spędzenia czasu w sympatycznym towarzystwie! To mało?
No wie pan, ja od bardzo dawna nie spotkałam się z mężczyzną sam na sam. Kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu... - wahała się jeszcze, ale Jan był pewien, że wygrał.
Siostrzyczko, czy to coś grzesznego posiedzieć przy kawie? Czy luźna, niezobowiązująca rozmowa z mężczyzną to jakiś grzech? Nie sądzę. - ciągle zachęcał niezdecydowaną.
W sumie ma pan rację. Tyle tylko, że nie mam pojęcia, kiedy byśmy mogli się spotkać.
Jestem do dyspozycji cały czas, nie mam żadnego limitu. Wystarczy telefon do mnie, a jestem gotowy.
I co, będzie pan siedział przy stoliku z zakonnicą? - uśmiechnęła się Marcjanna.
Oczywiście, że z zakonnicą, przecież nie jest siostra kierowcą autobusu! - roześmiał się.
Powiem tak, panie Janie. Nie mam pojęcia, kiedy znajdę czas, ale stanął pan w mojej obronie, więc jestem panu winna wdzięczność. Kiedy tylko będę miała trochę wolnych chwil, natychmiast dzwonię i spotkamy się tam, gdzie powiem. Może tak być? - zarumieniła się lekko i spuściła wzrok.
Nie tylko może, ale musi! - mężczyzna był wniebowzięty, dziewczyna nie odrzuciła jego zaproszenia.