Otwieram zaspane oczy. Patrzę na zegar: 5:28. Znowu na chwilę przed budzikiem. Wyciągam lewą rękę w kierunku telefonu i wyłączam alarm. Odwracam wzrok w przeciwną stronę i dostrzegam burzę włosów rozsypanych na moim ramieniu. Delikatnie wyplątuję się z ciasnego uścisku mojej sąsiadki. Coś mruknęła przez sen i obraca się na drugi bok, wypinając do mnie elegancki tyłeczek. Zastanawiam się nad szybkim numerkiem, ale nie. Zamiast tego całuję jej pośladek. Czas mnie goni, a jeszcze trochę mam do zrobienia. Ale po kolei, najpierw szybki prysznic. Wychodzę z pokoju i kieruję się do łazienki. Pstrykam zmyślnie ukrytym między gipsowymi cegiełkami włącznikiem światła i otwieram drzwi. Mijam wannę, otwieram kabinę prysznicową i odkręcam wodę. Nie przejmując się zimną wodą lecącą z natrysku, zmywam z siebie ślady wieczornych ekscesów. Wychodzę już całkowicie rozbudzony. Rozciągam mięśnie szyi. Auć, krzywię się przy donośnym strzyknięciu. Teraz zęby i lekkie śniadanie. Przyglądam się sobie przez chwilę w lustrze. Wyglądam starzej, niż na swoje 26 lat. Czarne oczy odwzajemniają lustrujące spojrzenie. Mokre czarne włosy prawie sięgają brwi. Szerokie barki, umięśnione ramiona zahartowane przez pomaganie moim ludziom na budowie, lekko wyrzeźbiony brzuch. Cóż, za siłowniami nie przepadam, za to uwielbiam ćwiczyć na powietrzu. Zwisający między udami członek lekko obija się o jądra. Chwytam ręcznik i po chwili jestem już suchy. Wciąż nagi z szafy na korytarzu wyciągam przygotowane zawczasu ubranie. Polowy mundur, spodnia i kurtka, pod nim lekka bluza z koszulką, a na tym wszystkim leży bielizna. Szybko się ubieram. Leży na mnie jak druga skóra i nie ogranicza ruchów. Na wszelki wypadek opadam na ręce i robię pompkę. Nic nie trzeszczy, wszystko gra. "Dobra, śniadanie" - myślę. Celowo zostawiam buty i podłużną torbę w szafie. Przez moment zastanawiam się, co przygotować, wreszcie wzruszam ramionami i wyciągam mleko i płatki. Po zaspokojeniu głodu, nastawiam czajnik elektryczny i przygotowuję śniadanie dla śpiącej Karoliny. Kromki kroję w zgrabną kostkę, nakładam skrojonego naprędce pomidora, szynkę, ser i trochę sałaty. Akurat gdy kończę, gotuje się woda. Parzę od razu w trzech kubkach, żeby przelać gotową do termosu. Zapisuję jeszcze karteczkę. Po zabiegu wyjmuję z szafki tacę, układam na niej wszystko i niosę do sypialni. Kładę obok niej na łóżku i przejeżdżam dłonią po krzywiźnie jej boku. Drgnęła przez sen i na powrót znieruchomiała. Mały gest, śniadanie do łóżka, ale wiem z doświadczenia, że wiele znaczy dla budzonego. Wychodząc zamykam za sobą cicho drzwi. Nie zerkam już na nią, wystarczą mi wspomnienia jej falujących pode mną piersi. Póki co.
Zerkam na zegarek i klnę siarczyście pod nosem. 6:04. Cholera, planowałem wyjść o 6. No cóż. W przedpokoju zakładam na nogi buty. Potem, powolnym, pełnym szacunku ruchem wyciągam wspomnianą wcześniej torbę. Z tyłu głowy głos szepcze mi, że pośpiech jest zaprzeczeniem prędkości. Uśmiecham się półgębkiem, uniwersalna zasada. Sprawdzam jeszcze na dotyk, czy wszystko na pewno się wszystko mam wyliczając w myślach:
- "Snajperka - jest. Trzy magazynki do niej - są. Ulubiony pistolet na gaz znajduje się w bocznej kieszeni - jest. Trzy podłużne magazynki do tejże broni - też. Okulary - w kieszeni kurtki. Kamizelka" - zdejmuję z wieszaka lekką kamizelkę z doczepioną do niej siatką maskującą i zakładam na ramiona, zapinając każdą klamrę. - "Jest. Siatka doczepiona, granat dymny w torbie. I gwóźdź programu - kominiarka z wymalowaną na niej zatartą czaszką - w wewnętrznej kieszeni kurtki. Rękawiczki podbite kevlarem - zewnętrzna kieszeń."
Otwieram szufladę i wyjmuję z niej kaburę biodrową i mocuję ją do paska na prawym biodrze. W szufladce zostaje tylko podwójna ładownica na magazynki pistoletowe. Przypinam ją po drugiej stronie. Siadam na próbę, sprawdzając ułożenie akcesoriów. Idealnie - uśmiecham się z zadowoleniem. Wstaję i szybkim krokiem zmierzam do wyjścia. Klepię się po wielu kieszeniach, sprawdzając, czy na pewno mam dokumenty i klucze do auta. Wszystko jest. Biorę wdech i wychodzę na korytarz zatopiony w mroku. Zamykam za sobą drzwi. Nie przejmuję się, jak poradzi sobie sąsiadka, swój komplet dorobiła dawno temu.
6:20. Przyjeżdżam pod dom Owsa. Czeka przed blokiem. Nic nie mówiąc jedziemy po Domi. Lewego, z racji tego, że mieszka najbliżej miejsca eventu, zbieram na samym końcu. W niewielkim aucie robi się ciasno ze wszystkimi torbami.
6:50. Wyłączam silnik na parkingu niedaleko wejścia na teren imprezy. Z oddali widzę, że Gen już jest. Kiwam głową i sygnał wszyscy zakładamy kominiarki na twarz i niebieskie banderole na ramiona. Oznaczenia drużyny. Wysiadamy z samochodu i w ciszy kroczymy w kierunku lidera całej grupy.
- Myślałem, że się nie wyrobisz - mówi.
Nie odpowiadam, stoję w bezruchu. Nie lubię gadać na strzelance.
- Chodźcie, mamy niewiele czasu.
Idziemy w kierunku otwartej bramy. Na wejściu każą nam zdać broń w celu sprawdzenia parametrów. Przy okazji darmowy serwis, jeśli by ktoś takowego potrzebował. Odbieramy i idziemy w kierunku następnego stanowiska, gdzie dostajemy naklejki na kamizelki. Dostaję numerek jeden. Do przewidzenia, zwiad musi być szybki, a więc lekki. Berta z kolei otrzymuje pełną trójkę. Najbardziej obudowana, służy nam do chronienia VIP-ów, głównie jako zapas. Trzecie stanowisko to wydawanie kulek, i doładowanie gazu/elektryki. Czymś repliki muszą strzelać. Po serii prób, dostajemy cały osprzęt z powrotem.
- Dobra, teraz spacerek. Pokażę Wam, który odcinek macie zaminować.
Kiwam głową na znak, że przyjąłem do wiadomości. Jakieś 2 kilometry dalej, Gen wskazuje nam miejsce. Bez słowa zabieramy się do roboty, dwójkami. Jeden ustawia pułapkę, drugi ubezpiecza. Zajmuje nam to około 2 godzin, obszar jest naprawdę spory. Nie ma to ich przeciwników zatrzymać, tylko spowolnić.
Godzina 9:30. Skończyliśmy. Jesteśmy teraz w drodze do centrali, oddalonej o trzy kilometry. Po drodze mijamy nasze miejsce do rozstawienia. Żadne z nas nie patrzy w tamtą stronę. Dobrze. Musimy pamiętać, że mecz zaczyna się od momentu wejścia. Nasze ruchy śledzą niewidoczne kamery.
9:57. Centrala nie prezentuje się jakoś specjalnie. Stary, walący się budynek szkoleniowy na niedawno udostępnionym placu treningowym wojska. Owszem, duży, bez szyb, z wieloma pomieszczeniami. Dostajemy niecałą godzinę odpoczynku. Rozsiadamy się wygodnie w niewielkim pokoiku. Lewy czyta książkę, Owies i ja bawimy się telefonami, a Domi chyba przysnęła.
- Nie lubię czekać. - mówi Lewy znad książki.
- Nikt nie lubi. - Domi jednak nie śpi.
- Wiecie, że żydowski rząd po odcięciu napletków swoich dzieci wrzuca je do wszystkiego? Do lodów, zupek, kontrolują przecież wszystko, więc chuj wie, gdzie jeszcze.
Zerkam na Lewego. Nie mogę nic z jego ruchów ani twarzy wyczytać przez tą maskę. Rzut oka na pozostałych, też się zastanawiają nad tym, czy żartuje. W końcu nie wytrzymuje Owies i wybucha głośnym rechotem. Po chwili wszyscy zaczynamy się śmiać. Całe napięcie opada.
11:00. Po krótkiej odprawie z całą grupą 36 osób, Gen pozwala nam się rozejść. Lecimy szybko na wyznaczone pozycje i czekamy. Ja z Domi, po drugiej stronie przesieki Owies z Lewym.
12:00. Wszyscy uczestnicy słyszą metaliczny brzdęk gongu oznaczający rozpoczęcie imprezy. Dobra, do 17 mamy utrzymać centralę. Przez lunetę karabinu snajperskiego widzę, jak wrogowie nadchodzą. Mają do przejścia jakiś kilometr, zanim znajdą się pod górą. To, że zwalniają, odnotowuję przypadkiem, w słuchawce słyszę komunikaty moich Duszków.
12:10. Słyszymy potrójny gong. "Ki czort?" - myślę. Potrójny oznacza zawieszenie broni i ogłaszanie wiadomości na ogólnej częstotliwości.
- "Następuje zmiana zasad. Na teren wszedł VIP. Pierwsza drużyna, która doprowadzi go do swojej centrali i utrzyma przez godzinę wygrywa." - koniec komunikatu sygnalizuje kolejny gong.
- No to przeje.. - słyszę jeszcze w słuchawce Lewego, zanim nastąpi jazgot rozgorączkowanych głosów.
- Co robimy? - pyta Owies.
Sam chciałbym to wiedzieć, ale z moich ust pada seria rozkazów:
- Domi, kontakt z centralą; Lewy, lustruj po skosie na dole; Owies, kontroluj przeciwników, czy nie zmienili tempa.
Wydaje się to ich uspokajać, więc zanurzam się w myślach. Kto mógłby być na tyle głupi, żeby wejść na teren, i co ważniejsze - jak? Wpuścić ją organizatorzy musieli, bez dwóch zdań. Którą stroną idzie. I kto to, kurwa, jest?! Cały nasz plan poszedł się w tym momencie paść na łonie Abrahama.
- Szefie, centrala melduje, że VIP idzie od północy, czyli od naszej prawej strony. Powinniśmy go zobaczyć za jakieś 10 minut.
- Chyba mają te same dane, bo zdają się co chwilę przyspieszać, ale pułapki ich z powrotem spowalniają.
- Chuj - wymyka mi się - Lewy, kontaktuj się z Czerwonką, dowiedz się, jak szybko mogą tu dotrzeć.
Przestawia radio i szybko mamrocze.
- Źle, mają dobrze okopane pozycje, ale będą tu najszybciej za jakieś 25.
Myślę gorączkowo, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Dobra, póki co zaczekamy tutaj na naszą pierdołę. Zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie.
Tak więc czekamy. Mimo niecierpliwości, żadne z nas nie przyspiesza oddechu. Minuta po minucie, wreszcie widzimy, jak w oddali wynurza się jakaś postać. Domi i ja równocześnie zerkamy przez lunety. Mimo znacznej odległości, na chwilę zatrzymuje mi się serce, a w ustach czuję suchość. Nie, to niemożliwe, kurwa, nie! Na szczęście szybko się opanowuję drżenie. W krzyżu lunety widzę Karolinę. Ubrana w pseudo maskujące leginsy i opinającą się na jej pełnym biuście czarnej, idzie spokojnie, nieświadoma dwóch dużych grup, które zaraz się ze sobą zetrą. Włosy związała w koński ogon. Kątem oka widzę, że Domi mi się przygląda z zaskoczeniem.
- No, niezła jest, ale żebyś od razu zdębiał? - cicho parska śmiechem.
Gdyby tylko wiedziała..
- Johnny, widziałeś tą figurę? Brałbym Kurde, studentka AWFu, jak nic. A wiecie, co o takowych mówią - w słuchawce słyszę denerwujące komentarze Owsa i Lewego.
Chwila, czemu mnie to denerwuje? Dlaczego dosłownie przed chwilą poczułem ukłucie 'zazdrości'? Zdziwiony nawet nie słyszę dalszych komentarzy.
- Raport - rzucam, przerywając te śmieszki.
- Paczka schowa się za jakieś 5 minut za drzewami. Póki co jest pewnie świetnie widoczna też dla nich - mówi Lewy.
Z kolei Owies rzuca mi bombę na głowę:
- Przednia straż przejmie ją za 6/7. Niezły pierdolnik.
Mało powiedziane. W myślach układam soczystą wiązankę na tę sytuację. Nagle zapala mi się lampka w głowie. Szanse na powodzenie koło 0, duża szansa na przechwycenie paczki przez przeciwników. Chyba że...
- Domi, wstrzymaj Czerwonkę. Niech wracają do swoich pozycji i przygotują się do odparcia paskudnej fali. Potem odliczaj czas awangardy do przejęcia VIPa. Lewy, skontaktuj się z Tamką, niech walnie jednym pociskiem w środek terenu przed nami. Owies, podczołgaj się do mnie z Bertą. - wydaję rozkazy, samemu odczołgując się od krawędzi zbocza.
Gdy mam pewność, że nie zostanę zauważony, wstaję, rozpinam kamizelkę i zdejmuję kurtkę. Z powrotem nakładam kamizelkę na bluzę. Przejeżdżam po niej dłonią, by upewnić się, że siatka maskująca i granat dymny są na miejscu. Dwa magazynki tkwią pewnie w podwójnej ładownicy. Trzeci dociąża pistolet. W tej sekundzie pojawia się Owies i wręcza mi ciężką kamizelkę. Z niemałym trudem ją zakładam i zapinam. Krzywię się pod ciężarem.
- Powiesz nam, o czym myślisz? - pyta Owies.
- Przejmujesz dowodzenie na chwilę. Robimy "kryształek".
- Czekaj - łapie mnie za ramię - ćwiczyliśmy to tylko dwa razy - mówi nieco przerażony.
- Tak, dlatego wiem, że się uda. Bierzesz na oczy paczuszkę, Lewy lustruje teren z przodu, Domi ubezpiecza mi tyły. Ja idę. Zgłoś to.
- Nie wiesz nawet, czy się uda! - mówi podniesionym szeptem
- Musi, bo jak nie, to przegramy.
- Za 5 minut zamknie Ci się okienko- naszą sprzeczkę przerywa Domi.
- Zostawiam Ci moją snajpę, zaopiekuj się nią- rzucam na odchodnym i biegiem ruszam przez las w dół zbocza. Pobiec przez otwartą przestrzeń ani mi się śni. Za duże ryzyko wydania miejsca pobytu mojej drużyny. Dlatego biegnę przeskakując powalone drzewa i roztrącając chaszcze. Widzę już w oddali drogę. Zwalniam i siadam na piętach przy drzewie, czekając na idącą sąsiadkę. Nagle wpada mi do głowy złośliwy pomysł. Niech nie wie, że to ja. Uśmiecham się do siebie. Oczywiście, maska nic nie ukazuje.
Słyszę trzaśnięcie gałęzi. Idzie. Naprzeciwko mnie jest niewysoki murek, tam ją schowam. Spinam ciało do skoku. Widząc wychodzącą zza drzewa kobietę doskakuję do niej, zakrywając jej jedną dłonią usta, by nie zaczęła krzyczeć i dociskam do murku.
- Kim jesteś, i co tu robisz? - mówię cicho. Usiłuję nadać głosowi stanowczy ton, jednocześnie próbując nie brzmieć jak ja.
Odpowiedzią jest przerażony wzrok. No tak, maska, uzbrojenie i przede wszystkim rękawica na twarzy mogą przestraszyć. Gestem nakazuję jej milczenie.
- Weszłaś na teren finału Ligi ASG, w czasie trwania meczu. Ostatni raz pytam, kim jesteś, i czego chcesz. - popuszczam rękę na jej twarzy. Umalowane oczy dalej patrzą na mnie nieufnie, ale nie krzyczy. Dobrze.
- Jestem Karolina, szukam Janka. Mówił mi, że dzisiaj tu będzie.
A to ci heca. Czego może ode mnie chcieć? Zachęcam ją na migi, by mówiła dalej. Przy okazji zdejmuję Bertę i odpinam przytroczone do niej okulary.
- Chciałam mu życzyć powodzenia. Znasz go? - Czyli jednak mnie nie poznała.
Zakładam jej kamizelkę, poprawiam klamry i podaję jej okulary.
- Po co to? - pyta patrząc niezrozumiale na ściskaną w garści parę.
- Dla bezpieczeństwa. Nasuwam je jej na oczy - Teren jest okamerowany. Jaki Janek?
- No, Janek - wysila pamięć - Wołają na niego Johnny. Kojarzysz go? - Kiwnięciem głowy potwierdzam. - Zaprowadzisz mnie do niego?
Przeczę ruchem głowy.
- Zaraz będzie tu masa ludzi chcących Cię zabrać, pewnie mało łagodnie, do swojej bazy. Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce, potem go znajdę. - zerkam na nią wyczekująco.
- To tu nie jest bezpiecznie? - pyta podniesionym głosem.
Zanim odpowiem, słuchawka w uchu przemawia głosem Domi:
- Okienko zamknięte. Sześciu typa, 3 z prawej i 3 z lewej strony przeszkody. Jedna minuta.
Cholera. Za szybko.
- Klękaj, głowa do ziemi. - warczę na sąsiadkę, samemu kucając.
- Co..
- Już!
Nie protestuje dłużej, pada na ziemię i chowa głowę w ramiona. W kuckach wyciągam replikę z kabury i odbezpieczam. Zerkam na krótką lufę z wygrawerowaną inskrypcją. "Per aspera ad astra" - "Przez cierpienie do gwiazd".
- 20 sekund, pierwszy z twojej lewej- słyszę meldunek.
- Co się dzieje? - pyta skulona kobieta po podniesieniu na mnie wzroku.
Zamiast odpowiedzi przytykam do maski pistolet. Ma być cicho. Kiwa głową i na powrót się kuli. Przymykam oczy. Wyciągam broń przed siebie i zamieram w bezruchu.
Trzaśnięcie gałązki. Ciche, wilgotne klapnięcie buta o ziemię. Jeszcze chwila. Nieznacznie się unoszę. Otwieram oczy i ustawiam się w stronę odgłosów. Ukazuje się lufa karabinka, potem ręka. Wyskakuję jak ze sprężyny. Podbijam karabinek do góry uzbrojoną ręką, drugą okręcam zdezorientowanego delikwenta plecami do siebie. Płynnym ruchem opuszczam w dół broń i pociągam dwukrotnie za spust w kierunku idącego frajera zaraz za pierwszym. Głupi, przechodzi mi przez głowę gdy pada na ziemię. Trzeci wyraźnie nie chce strzelać do swojego. Popycham szarpiącego się w uścisku gościa na niego. Zderzają się i na sekundę tracą równowagę. Tyle mi wystarcza. Strzelam cztery razy w plecy pierwszemu, po czym chowam podbiegam i z zamachu zdzielam trzeciego pięścią w twarz. Znowu pociągam za spust. Najpierw w nogi, potem w tułów. Pierwsza trójka z głowy.
- Jeden jest przy paczce - melduje Owies.
Czyli jednak nie śpią. Wiem, czemu nie strzelą. Za blisko paczki. Rzucam się szczupakiem za murek, lecąc unoszę broń, przy zetknięciu z ziemią pyknięcie gazu ogłasza wystrzał. Dostał w głowę. Nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć. Turlam się do najbliższego drzewa, wokół mnie śmigają białe kulki.
- Sory! - krzyczę ochryple zza drzewa. Nikt nie lubi oberwać od karku wzwyż. Sam nie lubię tak załatwiać spraw, ale czasem zejdzie.
- Luz - słyszę słaby głos.
Kultura przede wszystkim. Z uśmiechem wychylam się na prawo. Są, blisko siebie. Głąby, besztam ich w myślach. Powinni iść na mnie z obu stron. Strzelam na oślep. Wdech, i wychylam się do przeturlania. Strzelam w ich stronę, jeden dał radę się uchylić. Drugi dostał w ramię, ale jeszcze się trzyma. Turlam się z powrotem za mur i przylegam do niego plecami.
- Okrążają Cię. - słyszę spokojny głos Owsa.
Ech, zamiast zabrać paczkę, zaczynają się bawić w kotka i myszkę. Nawet ich rozumiem. Cicho podskakuję i łapię się krawędzi muru. Podciągam i przerzucam się na dugą stronę. Ląduję na ugiętych nogach niemożliwie nisko. Coś musiało mnie zdradzić, bo ten, który dostał w bark odwraca się ku mnie. Za późno. Prask, prask i plask. Podbiegam do ostatniego, ale zdążył już podnieść broń i kolbą uderzyć mnie po ręce. Zdążam tylko strzelić w nogę. *Klank* - metaliczny odgłos informuje mnie o pustym magazynku. Siła uderzenia mnie obraca. Wykorzystuję to obracając się płynnie i uderzając łokciem w skroń. Zamroczyło go, ale nie upadł. Puszczam boczniaka lewą ręką, która wędruje do biodra. Ruchem prawej wyrzucam opróżniony magazynek daleko w bok. Widzę, że powoli zaczyna odzyskiwać równowagę. Nie patrząc na ręce, wyciągam magazynek i jednym płynnym ruchem wkładam go do pistoletu. Kciukiem prawej trącam dźwignię zamka, sunie do tyłu ładując pocisk. Kopniakiem posyłam swojego przeciwnika na ziemię i klękam nad nim, z lufą tuż przy jego skroni.
- Zgłoś to - mówię cicho.
- Kwatera, to Du.. - ręką zasłaniam mu usta i przytykam lufę do czoła. Znak, że dostał w głowę z bliskiej odległości.
Wstaję znad próbującego wstrzymać oddech pechowca. Chowam broń do kabury.
- Kim ty jesteś? - słyszę pełen strachu głosik.
Odwracam się w stronę kobiety i podaję jej dłoń pomagając wstać.
- Jestem Duch. A teraz ty masz być moim cieniem. Robisz to, co mówię, kiedy to mówię. Tylko tak doprowadzę cię do Johnnego.
Pseudonim Duch. W ramach zakładu raz się zakradłem do policjanta i wyjąłem mu pałkę z kabury. Zorientował się dopiero, kiedy przeszedłem na wprost niego, bezczelnie machając wspomnianą pałką. Wylądowałem za to na dołku, ale śmiechu było co nie miara. Ten sam policjant przyszedł do mnie wieczorem kiedy siedziałem w celi z rękami pod głową i powiedział, że nigdy nie widział człowieka, który porusza się jak duch. No i się przykleiło.
- Możesz biec?
- Tak - odpowiada drżącym tonem.
- Masz jakieś 6 minut oddechu - słyszę w radiu.
- Lewy, zgraj zrzut - rzucam w słuchawkę.
Mamy niezły kawałek. Ale pierwsza przeszkoda pokonana. Po jakimś półkilometrowym biegu z przerwami na wybadanie obszaru przed nami przez Lewego, gdy słyszymy huk moździerza. Mam nadzieję, że trochę ich przerzedziliśmy. Biegniemy dalej.
- Stop! - oznajmia Lewy - dwa cele, 200 metrów z przodu. Chowajcie się.
Po lewej las, po prawej las. Decyduję się na prawo, więcej liści. Odpinam ciasno zwiniętą siatkę maskującą od swojej kamizelki.
- Chodź - syczę do Karoliny.
10 metrów od drogi widzę sporą hałdę liści. Rozkładam obok siatkę.
- Wchodź - mówię do czterdziestolatki.
Bez słowa opada na kolana i wpełza między brezentową płachtę a nawleczone na cieniutkie linki uschnięte listki i gałązki. Mimochodem zauważam jej wypiętą przez sekundę pupę. Przełykam ślinę. Dla pewności jeszcze zrzucam szybko na nią hałdę liści. Po czym pakuję się za nią do środka. Jest ciemno i duszno. Projektując ten kamuflaż nie brałem pod uwagę przebywania w nim dwóch osób jednocześnie. Brak miejsca powoduje, że muszę się ułożyć na niej. Głowa przy głowie, pęczniejący szybko kutas na jej tyłku. Musi to czuć. Lekko odwraca głowę patrząc na mnie. Kładę palec na ustach. Lekko kiwa głową. Na zewnątrz słyszę szelest. Zerkam przez szparę w liściach i dostrzegam pół metra od nas dwie pary butów.
- Widzisz coś?
- Nic, pusto. Nieźle nas urządził, co? Podobno utłukł cały zwiad strzegąc VIPa.
- Gadanie. Musiał mieć wsparcie. Żaden facio nie rozwali całego zwiadu. Poza tym mamy przecież asa w rękawie. Jak coś, to oni go rozwalą. - rechot jest nieprzyjemny. -Chodź, nic tu po nas.
Buty odwracają się i odchodzą. Ale nie ruszam się. Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że przyciskanie penisa do ponętnego ciała nie ma na to jakiegoś wpływu.
- Czysto - Głos Owsa.
- Czysto- potwierdza Domi.
- I czysto - mówi Lewy.
Wycofuję się i rutynowo szukam zagrożenia. Nic. Klepię w łydkę Karolinę i pomagam jej wstać.
- Idziemy.
Trzymając broń w pogotowiu, biegniemy dalej. Połowa dystansu za nami. Biegnę za nią nieco po boku, starając się nie gapić na jej podskakujące pośladki. Nagle słyszę ostry głos w słuchawce:
- Z tyłu!
Popycham swoją sąsiadkę na bok, do drzew i zaczynam się obracać. W tej samej chwili czuję ból w udzie i przewracam się na ziemię. Turlając się dalej od kobiety ostrzeliwuję teren za nami.
- Jeden zdjęty - słyszę głos Domi.
- Drugi zdjęty. Czysto. - odzywa się Owies.
Cholera, czy ta dwójka z wcześniej coś usłyszała, czy to zwykły przypadek? Wzruszam ramionami. Nie czas na dywagacje. Z kieszeni spodni wyciągam bandaż i przewiązuję nim udo, dbając, by czerwona plama ulokowała się z tyłu. No i po bandażu. Zostaje mi jedno trafienie na kamizelkę i będę bez niczego. Znowu dywagacje, stwierdzam podnosząc się z trudem z ziemi. Muszę udawać, że mnie to boli. Utykać przez jakiś czas. Podchodzę do mojego VIPa, w międzyczasie zmieniając magazynek po raz kolejny.
- Cała?
- T.. T.. Tak - odpowiada w szoku.
Biedactwo, nie jest przyzwyczajona do strzelania. Zabiorę ją na strzelnicę, postanawiam. Delikatnie pomagam jej wstać. Ocieram jej twarz z kurzu i wyciągam do niej rękę. Chwyta ją i kuśtykając udajemy się w dalszą trasę. Mam nadzieję, że to już koniec niespodzianek.
Pół godziny później zatrzymujemy się na odpoczynek. Widzę, że już ledwo dyszy. Nie winię jej, noszenie Grubej Berty tak długo wbija człowieka w ziemię. Szturcham ją i pokazuję, jak ma oddychać. Nie chcę, żeby padła przez przewentylowanie się. Głęboki wdech, głębszy wydech. Po chwili jej oddech się normuje. Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.
- Nie jesteś rozmowny, co? - śmieje się.
"Nie mniej niż ty wczoraj" myślę z rozbawieniem. Żeby podtrzymać złudzenie i po prawdzie mój styl na strzelankach, wzruszam tylko ramionami. Pospieszam ją gestem.
- Jeszcze chwilę, proszę - przeczę tylko głową.
- Niedaleko - pada z moich ust burknięcie.
Ciężko wzdycha, ale posłusznie zaczyna truchtać. Jest wytrwała. Podziwiam ją. Znam ją i wiem, że jak się uprze, nie da się jej od danego postanowienia odciągnąć. Poza tym, że jest diabelnie seksowna, ma też czym myśleć. Czasem dla sportu rozmawiamy samymi powiedzonkami. A rozmawiamy dużo, o wszystkim, a tematów nigdy dość. Otrząsam się i ruszam za nią. Standardowo, za plecami teoretycznie jest zagrożenie. Nagle coś mi się nie zgadza. Zatrzymuję ją szarpnięciem, kieruję za mnie i celuję przed siebie. Słyszę jej przestraszony oddech.
- Przód czysto. Co jest? - Lewy pierwszy się orientuje.
Prawie niezauważalnie kręcę głową. Coś jest nie tak jak powinno. Nie wiem, co mnie zaalarmowało.
- Tył czysto - słyszę Domi.
Więc o co chodzi?
- Nic nie ma.. - zdezorientowany Owies pewnie złapałby się za głowę.
Coś jest. A właściwie: ktoś. Spięty, dalej lustruję okolicę. Nagle sztywnieję. Opuszczam głowę. Widnieją na niej trzy czerwone plamki. Kto dał radę prześlizgnąć się niezauważony przeze mnie? To ten as w rękawie, o którym słyszałem wcześniej?
- Nie strzelać - mówię półgębkiem. Dalej staram się, by mój głos brzmiał inaczej.
Powoli podnoszę łapy do góry. No dobrze, zagram. Nagle spomiędzy krzaków po lewej wychodzą dwie postacie. Jeszcze jedna zza drzewa w pięknym maskującym komplecie. Wszystkie lufy wycelowane we mnie.
- Duchu, jak to wspaniale cię widzieć. Starzejesz się, brachu. - słyszę rozbawiony głos.
Ha, ze wszystkich dzisiejszych niespodzianek ta jest najmniej przyjemna. Mam jakieś 600 metrów do pozycji Kary, kilometr do centrali. Oczywiście, że tutaj akurat zastawił pułapkę. Na środek drogi gnida.
- Igor - mówię martwym głosem.
- Pamiętasz mnie? Czuję się zaszczycony.
Idzie w moim kierunku. Swoich trzech przybocznych ma za sobą.
- Ile to już czasu minęło? Za dużo, nie dzwonisz, nie piszesz. A-a-a, broń do kabury, mój drogi. Powolutku. - zauważa mój ruch. Kurwa. Mogę wyłącznie siebie winić. Przecież sam go szkoliłem. Robię co każe.
- Pico belo, mi amore, pico belo. Więc to jest ta paczuszka? Już wiem, dlaczego od razu do niej poleciałeś. Pewnie masz ochotę zaruchać? Kochany, nie twoja liga. Może i cicho się poruszasz, ale przy tej tutaj potrzeba czegoś więcej.
Twarz pod kominiarką wykrzywia mi wściekły grymas. Pięści bezwolnie się zaciskają.
- Och, no nie denerwuj się. Po prostu przyznaj, że jestem od ciebie lepszy i przyłożę ci lufę do główki, co ty na to?
Oburzone fuknięcie za moimi plecami wskazuje, że Karolina wyrobiła sobie już o nim opinię. Z tą myślą wraca mi nagle trzeźwość myślenia i oceny sytuacji. Musimy się zgrać wszyscy, inaczej nici wyjścia z tego cało. Rozluźniam palce.
- Oślizgły z ciebie gad, wiesz? - mówię. Zbliża się o następny krok.
- Wiem, dlatego mogłem cię złapać. Obróć się.
Wykonuję to powoli. Jak tylko ustawiam się plecami do Igora, szepczę:
- Jak się zacznie, schowaj się za drzewem po prawej.
Ledwo skinęła głową. Dobrze. Kończę ruch.
- Zadowolony?
- Bardzo. Ile wyciskasz? - pyta ze śmiechem.
- Jedynka oznaczona. - słyszę w uchu Lewego.
- Dwójka oznaczona - teraz Domi się odzywa. Wraca mi pewność siebie.
- Czekaj na trójkę - Owies, kurwa, pospiesz się.
- 80 kilo. - mówię.
- No proszę. No cóż. Dużo Ci to teraz nie da. Klęknij sobie.
Powoli klękam na jedno kolano.
- Trójka gotowa. Zostaje ci Igor. Na twój znak.
- To kończymy, prawda? Ostatnie słowo? - staje praktycznie 3 kroki przede mną.
- Zapomniałeś o czymś - mówię rozbawiony zatrzymując ruch w połowie.
- Niby o czym?
- O tym, że nigdy nie pracuję sam - mówiąc to zaciskam pięść prawej dłoni.
Jeden po drugim, wszyscy padają. Zaskoczony odrywa ode mnie wzrok na moment. Zrywam się do Igora, odbijam mu broń w lewo i chwytam jego rękę. Uderzeniem łokcia go rozbrajam. Moje kolano ląduje w jego brzuchu. Podcinam go jeszcze i moja dłoń ląduje na pistolecie w kaburze.
*Bang*. *Bang*. *Bang*. Trzykrotny gong. Dalej go trzymam, ale rozluźniam prawą dłoń spoczywającą na rękojeści. Zauważam, że sąsiadka jest przy drzewie.
- "Ogłoszenie. Brawl: Igor kontra Duch." - Ponowne uderzenie w gong kończy komunikat.
To się porobiło, ha. Brawl. Jeden na jednego. Jeśli ktoś się wtrąci, jego drużyna z miejsca jest dysklasyfikowana. Momentalnie od niego odskakuję. Jeszcze ma czelność się śmiać. Podchodzę spokojnie do Karoliny.
- Nie wtrącaj się, choćby nie wiem co się działo. Zrozumiano?
Kiwa głową. Dobra, to to mamy z głowy. Widzę, że Igor zaczął się już przygotowywać. Zdejmuję kamizelkę z grzbietu i układam ją przy drzewie. Następnie wyciągam broń. Kładę ją na kamizelce. Ostatnią rzeczą są okulary. Układam je na wierzchu, po czym odwracam się do mojego przeciwnika. Stajemy naprzeciw siebie.
*Bang*. Gong daje sygnał do startu. Okrążam go. Po chwili rusza na mnie. Blok, unik i kontra. Niestety, przy okazji zarabiam sierpowym. Chcę to szybko skończyć. Okładam go po klatce, on mnie po głowie. Nie przed każdym ciosem daję radę umknąć. Chwieję się pod wyjątkowo mocnym ciosem na brzuch. Jednocześnie sprzedaję mu kopa w odsłonięty bok. Obaj się chwiejemy. Przy następnym zamachu łapię moją rękę. Widzę na jego ustach tryumfalny uśmieszek. Inkasuję kopnięcie w kolano. Staw trzeszczy, zwijam się z bólu. Ciągnie mnie do drzewa i praktycznie o nie rzuca. Au. Podnoszę oczy na przerażoną twarz Karoliny. Nie dostrzegam ciosu w szczękę. Jego pięść jest młotem, pień kowadłem. Zakręciło mi się w głowie. Pęka mi warga, pewnie z lewej strony też coś sobie rozciąłem pniem, bo czuję lepkość we włosach. Drugiego ciosu nawet nie zauważam. Widzę moją boginię, jej rozwarte w krzyku usta.
- DUCH, WSTAWAJ!! - krzyczy. Jakbym nie próbował.
- Weź się w garść i dojeb idiocie.. - słyszę jeszcze w słuchawce głos Lewego.
Ej, to ja tu obrywam. Igor nachyla się do mnie.
- Widzisz, już kończymy. A potem zajmę się tą twoją kurwą.
O, nie. Nikt tak nie zwraca się do kobiety w mojej obecności. A już zwłaszcza do mojej kobiety. Przy spadającym ciosie szarpię głową w tył, jego ręka uderza w pień drzewa. Słyszę chrzęst. Prawą dłonią zbijam jego rękę, a lewą uderzam otwartą dłonią w jaja. Zgina się wpół. Z rykiem wściekłości podnoszę się na nogi. Moje kolano, jego twarz. Raz, drugi i trzeci. Puszczam go i ląduje na ziemi. Odwracam się i upadam na kolano. Podwijam nieco kominiarkę, żeby splunąć krwią i z powrotem ją nakładam. Dobrze, że blondynkę mam za plecami.
- Skończmy to. - słyszę.
Odwracam się i widzę podnoszącego się Igora. Wstaję i zbieram siły. Nic innego mi nie pozostało, nie mam już sił. Przyjmuję pozycję do wing-tsun. Zobaczymy, ile faktycznie jest to warte. Otwarte dłonie trzymam rozluźnione. Biegnie do mnie. Tuż przede mną chce mnie uderzyć. Zbijam jego ruch dłonią, drugą trafiając go w twarz. Zachwiał się.
- Kończmy - mówię.
Podnosi prawą rękę. Wykorzystuję okazję. Przypadam do niego, okręcam wokół jego ramienia swoje, blokując mu je pod pachą. Próbuje coś zrobić lewą, ale odtrącam ją niedbale. Podstawiam mu stopę pod nogę i z całej siły uderzam otwartą prawą dłonią w jego mostek. Upada na plecy. Próbuje wstać, ale ręce odmawiają mu posłuszeństwa.
*Bang*. *Bang*. *Bang*.
- Brawl wygrywa Duch.
W uszach mi dzwoni, ale mimo to słyszę wiwaty. Podchodzę do swojej kupki, pakuję wszystko na siebie i idę do VIPa.
- Teraz zabiorę Cię do Johnnego - mówię zmęczonym głosem.
Rzuca mi się w ramiona. Odwzajemniam uścisk. Szybko jednak się wyślizguję.
Po dotarciu do Kary witają mnie jak bohatera. Klepanie po ramionach nie ma końca. Kara siedzi pod drzewem i macha do mnie ręką. Daję radę tylko podnieść swoją. Idziemy dalej do centrali.
Przy centrali już z daleka krzyczą do mnie o hasło. Podaję odzew i wszystkie karabiny się rozluźniają.
- Ładny wycisk mu dałeś - mówi Gen.
- Skąd..
- Skąd wiem? Bo mam obraz na żywo z tego co się dzieje, jako że sam nie biorę udziału w walce. Leć do medycznych, potem masz 40 minut wolnego. A ja pogadam sobie z naszą koleżanką. - i uśmiecha się do niej.
Jeszcze chwyta mnie za rękę.
- Obiecałeś - mówi z wyrzutem.
Gdyby była w stanie dostrzec, ujrzałaby moje mrugnięcie. Kiwam głową na znak, że pamiętam. Idę do saloniku medycznego, gdzie obmywają mi wargi z krwi. Skaleczenie z boku głowy okazuje się niegroźne, więc szybko od nich wychodzę. Pytam tylko, czy z Igorem w porządku. Dostaję potwierdzenie, że już się nim zajęli. Zamroczony, ale przeżyje. Z ulgą przyjmuję nowinę. Nie chciałbym, żeby był trwale uszkodzony. Zakładam znowu maskę i wychodzę. W głównym pomieszczeniu uderza mnie światło monitorów i panujący nad nimi Gen.
- Jakim cudem wynajdujesz sobie zawsze najładniejsze laski, nigdy chyba nie zrozumiem tego fenomenu. Ale szuka Ciebie, więc startował nie będę. Przy okazji: czemu nie powiedziałeś jej, że ty to ty?
- Szczerze? Dla zabawy. Nie uważasz, że wyszło całkiem znośnie? - pytam śmiejąc się.
- Z Igorem przez chwilę się martwiłem. Ale nieważne. Póki co idź do niej. Macie 40 minut. - na odchodnym widzę jego wyszczerzone zęby i mrugnięcie.
- Zbyt obolały jestem - twierdzę, ale nie przekonuję nawet sam siebie.
Po krótkich poszukiwaniach natykam się na otwarte drzwi. W środku stoi przy oknie ona. Dalej w kamizelce i okularach. Dobrze, nawet tutaj mogą w każdej chwili wpaść. Wchodzę i zamykam za sobą drzwi z rozmachem. Podskakuje w miejscu i obraca się do mnie. Siadam bez słowa na pryczy w rogu pokoiku.
- W porządku? - pyta z niepokojem.
Dawno nie czułem się tak dobrze. Podnoszę wzroki cieszę się widokiem. Dopasowane leginsy podkreślają jej kształty, wyżej kończy się zabudowana kamizelka. Choć skrywa jej walory pod ciężkim materiałem, nietrudno domyśleć się potęgi jej sporego biustu. Opina się na jej klatce, zwężając w talii. Nie spodziewałem się takiego widowiskowego efektu ubierając ją w nią. Jej cycki pewnie są bardzo rozpłaszczone i podrażnione w tej chwili. Na samą myśl o jej zaróżowionych z udręki sutkach krew napływa mi do fiuta. Potwierdzam skinięciem.
- To dobrze. Czy teraz mógłbyś poszukać Janka? - nadzieja w jej głosie jest bardzo łatwa do wychwycenia.
Udaję się w stronę drzwi. Jednak zamiast wyjść, zasuwam skobelek. Odwracam się i powoli do niej podchodzę. Zaczyna się cofać do ściany. Zdejmuję kamizelkę i rzucam w kąt. Napieram na nią bardziej, od jej biustu dzieli mnie jedynie Berta.
- Co robisz? Zostaw mnie! - prawie krzyczy.
Podnoszę ręce do kominiarki powoli ją zdejmuję. Zatrzymuję się nad ustami i wyciskam na jej wargach mocny pocałunek. *Plask*, dostałem mocnego liścia. Obolała jeszcze twarz płonie na nowo. Nic nie mówię tylko dalej zdejmuję maskę. Niedowierza. Widzę jak przez jej twarz przelatują skrajne emocje. Od początkowego przestrachu poprzez niedowierzanie, na radości kończąc. Rzuca mi się na szyję i ściska z całych sił.
- Ty debilu, jak ja ci… - nie daję jej skończyć, zamykam jej usta pocałunkiem.
Dociskam ją bardziej do ściany próbując na ślepo zdjąć jej kamizelkę. W końcu się udaje. Berta spada na ziemię z cichym łupnięciem, odtrącam ją byle dalej od nas. Wreszcie czuję jej wielkie cycki rozpłaszczające się na mojej klacie. Moje ręce układam na ścianie, po bokach jej głowy. Nie ma gdzie uciec. Jakby na potwierdzenie, dociska się przyciska się jeszcze bardziej do mojego ciała. Nasze języki walczą ze sobą o dominację nad jamą ustną drugiej osoby. Jej dłonie spadają na mój tyłek. Dociska mnie do siebie, tak jakby chciała mnie wchłonąć w siebie. Zaczyna mi brakować tchu. Łapię ją jedną ręką za kark i zagryzam jej wydętą wargę. Próbuje się ode nie oderwać, ale trzymam mocno zębami jej wargę. Odchyla nieco głowę . Jej dolna warga dalej w moich ustach napina się lekko. Z jej ust pada jęk. Rozluźniam szczęki i przypadam z powrotem do niej, całując i liżąc jej obolała wargę. Gdy ja zajmuję się jej wargą, ona ślini moją górną. Zasysamy nawzajem swoje wargi. Wnętrze jej ust jest ciepłe i mokre. Kładę dłoń pod jej dupą i potrząsam jej jędrnym pośladkiem. Jej zadowolone pomruki są stłumione. Nagle podskakuje na i oplata mnie w pasie nogami. Dalej ssąc jej wargę, trzymam ją za twarde uda. Podchodzę do pryczy i siadam. Na moim kolanach wierci się piękna czterdziestolatka. Puszczam jej wargę i wpycham jej język do gardła. Ślina miesza się w naszych ustach, zaczyna nam brakować tchu, ale żadne z nas nie chce przerwać pieszczot. Liżemy zachłannie swoje usta, by po chwili niechętnie się oderwać.
- Mamy mało czasu, złotko.
- Weź mnie na szybko. - mówi mi namiętnym głosem i oblizuje usta.
Nie tracąc ani chwili, ściskam jej dupkę. Mocuje się z rozporkiem, ja zwijam jej leginsy poniżej dupci. Potem rozpinam jej kurteczkę. Ukazuje mi się biała koszulka przez które wyraźnie przebijają jej sutki. Lewą ręką dalej trzymam ją za tyłek, prawa ląduje na jej cycku. Ugniatam obie krągłości cały czas wymieniając się z nią kapiącą na wszystkie strony śliną. Zerkam w dół na uwolnionego penisa. Oddzielają mnie od jej gorącej cipeczki jedynie wilgotne stringi. Odchylam pasek i dotykam wygolonej pizdy. Obydwoje wydajemy z siebie jęknięcie. Ruchy jej tańczących bioder zostawiają na fiucie ślady jej śluzu. Chwile tak po mnie jeździ, w końcu odrywa ode mnie usta.
- Chcę go. Już! - prawie krzyczy.
Dłonią nakierowuje mnie na wejście do dziurki. Patrząc sobie w oczy wstrzymujemy oddech. Powoli się opuszcza i centymetr po centymetrze zatapia mojego kutasa w swoim wnętrzu. Gdy dosiada mnie do końca otwiera szeroko usta w niemym krzyku, przymyka oczy ciesząc się twardością w jej wnętrzu. Powoli cofa biodra, by po chwili znów powolnym ruchem się nadziać. Z podniecenia przymyka oczy. Ujeżdża mnie tak przez moment. Nie wytrzymuję, i gdy cofa się tak, że główka prawie całkiem z niej wychodzi, szybkim ruchem nabijam ją z powrotem. Wydaje z siebie cichy okrzyk. I jeszcze raz. Zostawiam e spokoju jej sutek - zjeżdżam dłonią na jej biodro. Nadaję jej szybkie tempo. Jeżdżę językiem po jej szyi. Ciągle jęczy. Nie wiem, czy ktoś nas słyszy, ale mam to gdzieś. Jęczenie doprowadza do tego, że zatrzymuję jej biodra. Patrzy na mnie nieprzytomnie, wierci pupą.
- Chcę jeszcze - mówi niskim głosem.
- Dam ci więcej, suczko, już teraz. - mówiąc to przekładam sobie jej nogi przez barki i podnoszę się.
Z chujem wciąż w jej gorącej cipce, uginam kolana i zaczynam ją ruchać na stojąco. Rękami trzymam ją za tyłek, ściskając do bólu. Z otrzymywanych doznań, otwiera oczu i usta szeroko. Zanim zacznie jęczeć, rozkazuję jej:
- Gryź.
Z pasją rzuca się na moją szyję. Chwyta zębami skórę na szyi i zaczyna ciągnąć. Sprawia mi tym przyjemny ból. By nie pozostać wobec niej dłużnym, moje biodra pracują jak szalone. Pozycja, choć bardzo podniecająca, szybko mnie męczy. Podchodząc do ściany, ciągnę ją mocno za włosy odrywając od pokąsanej szyi. Zdąża jeszcze polizać maltretowane miejsce zanim zrzucam ją na podłogę. Momentalni zaczyna bawić się moim chujem, ale mam inne plany. Brutalnie odciągam jej głowę i odwracam tyłem do siebie. W mig pojmuje, co chcę zrobić. Wypina do mnie swoją krągłą dupę i staje w rozkroku. Ręce lądują na ścianie. Chce zsunąć swoje stringi, ale uderzam ją po rękach. Posłusznie opiera dłonie znowu na chłodnym betonie. Przejeżdżam dłonią po jej rowku, lekko zahaczając o jej odbyt. Kończę ruch na jej łechtaczce, którą delikatnie masuję. Nabiera głęboko powietrza. Jej biodra same zaczynają jeździć po moim kutasie. Chcę ją jeszcze trochę potrzymać w niepewności, więc jadę dłonią z biodra po jej boku. Prześlizguję się po jej piersi, docieram do szyi. Zaciskam palce, jej tyłeczek jeszcze bardziej na mnie napiera. Jednym ruchem wchodzę w nią cały. Jest strasznie wilgotna. Jej twarz robi się czerwona. Lekko rozluźniam palce, by mogła wziąć oddech, potem znowu przyduszam. Robię to kilkukrotnie. W jej cipce jest tak mokro, że słyszę chlupotanie. Uderzam ją w tyłek, zostaje ognisty ślad. Wreszcie czuję, jak zaciska się na mnie mięśnie. Lekko ja przyduszając, nie daję jej krzyczeć. Słyszę tylko głuche stęknięcia. Nogi drżą, zamyka oczy w przeżywanej ekstazie. Jej orgazm wyrzuca mnie z niej i wytryskuje mi na kutasa i spodnie swoje soki. Podtrzymuję ją, żeby nie upadła w niewielką kałużę miłosnego nektaru. Kiedy wraca do rzeczywistości, odwraca się do mnie. Jej pocałunek jest głęboki i namiętny. Odwzajemniam go z niemałą przyjemnością. Wciąż na wpół ubrana opada przede mną na kolana. Przez sekundę przypatruje się mojemu purpurowemu prąciu, po czym oblizuje po całej długości. Wydałem z siebie pomruk zadowolenia. Ręce splata za plecami. Jej pełne wargi obejmują mnie szczelnie, gdy rozpoczyna wędrówkę ustami w dół męskości. Gdy dojeżdża do końca, stara się ruszać językiem. Głaszczę jej włosy, gdy wycofuje głowę. Gdy chciałem wypchnąć biodra ku spotkaniu z jej ponętnymi wargami, zerka w górę i marszczy brwi z oburzenia. Przestaję. Jej wzrok w jednej chwili zmienia się z oburzonego na wyuzdany. Wyciąga prawie całego z ust, zostawia jedynie główkę. Zaczyna kręcić na nim kółeczka językiem, ręką brandzlując kutasa po całej długości. Ssie mnie mocno, zaciskam oczy i pięści. Zaraz dojdę. Z głośnym cmoknięciem wypuszcza kutasa z ust. Wali go obiema rękami, ściskając ramionami piersi tak, bym zobaczył między nimi rowek. Przygryza wargę, cicho jęcząc.
- Błagam, daj mi swoją spermę. Jestem od niej uzależniona, tak jak od twojego kutasa. - mówi namiętnym głosem.
Gdy przez moje ciało przechodzą dreszcze, pakuje go całego do swojego gardła. Pompuję swoje nasienie bezpośrednio do jej przełyku. Krztusi się, z oczu lecą jej łzy, ale nie puszcza, przełyka każdą salwę. Nachylam się nad nią i z fiutem w ustach, trzepnąłem ją w pośladek. W końcu wysuwam z jej ust oklapłego penisa. Po brodzie ściekła jej strużka spermy, ale szybko ją oblizała. Otwiera usta, pokazując mi, że wszystko przełknęła. Uśmiecham się i pomagam jej wstać. Muskam wargami jej usta i przytulam do siebie. Trwamy tak, dopóki nie rozlega się pukanie.
- Duch, koniec spania, za minutę Gen chce cię widzieć.
Wzdycham ciężko. Mrugając do niej, zakładam rzuconą w kąt kamizelkę. Kątem oka obserwuję, jak podciąga spodnie i zapina kurtkę. Zanim nałożę rękawiczki i kominiarkę, pomagam uporać jej się z założeniem swojej. Poprawiam nieco jej włosy, ona mi rozporek. Korzystając z bliskości całuje mnie w poranioną szyję. Stękam głucho. Nakładam rękawiczki i wciąż się do niej uśmiechając zmieniam się w Ducha. Podczas zakładania okularów, zbliża się do mnie. Ujmuje w dłonie moją twarz i składa na masce pocałunek.
- Jestem tylko twoja. - i rumieni się uroczo.
- A ja twój - odpowiadam nieco zaskoczony. Nie wiem, skąd u niej taki romantyzm.
Otrząsa się i macha do mnie, jak wychodzę z pokoju. Na korytarzu panuje ruch. Podchodzę do stojącego nieopodal mojego zespołu. Wyciągam rękę i Owies rzuca mi moją snajperkę. Dźwignia przeładowania znajduje się w nieco innej pozycji.
- Strzelałem z niej 5 razy. - mówi nieco zakłopotany.
- Grunt, że celnie. - odrzekam i przekładam pas nośny przez ramię.
- Zostały niedobitki, które próbują zdobyć centralę. W 10 minut - parska Lewy zerkając na zegarek.
- Dach? - pyta Domi.
- Dach - potwierdzam z uznaniem.
Idziemy szybko w stronę klatki schodowej. Ludzie schodzą nam z drogi. Wychodzimy na dach i układamy się w rządku.
- Jaka ona jest? - chce wiedzieć Domi.
- Miła. Sympatyczna. Polubiłybyście się. - zbywam pytanie.
- Nie o to pytała - Lewy odzywa się patrząc przez lunetę.
- Ech.. Dycha, że nie trafisz gościa przy pieńku. - przerywam, próbując wybrnąć od tych pytań.
- Tego? - pyta pociągając za spust. Biała kulka kreśli płaski łuk i trafia we wspomnianego wroga.
Bez słowa wyciągam portfel i wyciągam dychę. Chichot Owsa burzy krępujące milczenie. Wszyscy chichotamy jak nastolatki.
*Bang*. *Bang*. *Bang*. *Bang*.
Oto sygnał końca walk. Zmęczeni, stajemy nad krawędzią budynku, poklepując się po ramionach.
30 minut później odbywa się ceremonia wręczenia trofeum i pamiątkowe zdjęcia zespołów. Wszyscy bez masek, jedynie nasza czwórka się ich nie pozbyła. Następnie ogłoszenie indywidualnych nagród, jak w każdym sporcie. Najlepsza taktyka, najlepsza akcja, itp. Dostaję jedno - za najwięcej zestrzeleń. Potem przychodzi czas na MVP. Otrzymuję ten tytuł przez wzgląd na brawurowo wykonane przechwycenie VIPa, jak i za wygrany Brawl. Skromny medalik wręcza mi Karolina, całując w oba policzki. Robimy sobie zdjęcie. Jedną ręką obejmując jej bok, drugą trzymam medalik.
O 17 następuje wielkie ognisko. Wcześniej zarządziłem zdjęcie dystynkcji. Idę wziąć prysznic, który jest na terenie. Cicha nadzieja na odwiedziny szybko mija, gdy obmywam potłuczone ciało. Wychodzę i idę w kierunku ognisk. Siedzimy w kółku, opowiadając sobie żarty i piekąc kiełbaski. Zerkam co chwilę w stronę siedzącej z organizatorami blond sąsiadki. Jej wzrok też spotyka się z moim. Leciutko przygryza wargę. To nie koniec igraszek na dzisiaj, myślę. Zerkając po raz kolejny nie zauważam jej. Moi znajomi milkną i odwracam się. Stoi nade mną, już bez kamizelki ani okularów. Przysiada się do nas i zaczyna z nami rozmawiać i żartować.
Blisko 20 decyduję się wracać. Jestem obity i zmęczony. Zbieram ludzi i idziemy do auta. Po chwili dogania nas Karolina. Domi z Lewym wymieniają znaczące uśmiechy. Otwieram auto i usłużnie przytrzymuję drzwi kobiecie. Reszta z jękiem pakuje się na tył. Rozwożę wszystkich sprawnie do domów. Żegnamy się wylewnie. Zostajemy z moją pięknością sami w aucie. Prowadząc auto, całuję jej palce.
- Kolacja? - pytam z uśmiechem.
- Z przyjemnością. - odpowiada zadowolona.