- Pozwolisz mi? - Pytanie wisiało chwilę w powietrzu, Ewa zastanowiła się kilka razy.
Bynajmniej nie było to dla niej nic nowego. Co jakiś czas Jurek po prostu przychodził i prosił. Toczyła na tyle stabilne życie ze swoim mężem i dziećmi, że mogła bez obaw dać Jurkowi klucze do mieszkania. Wiedziała, że nic złego z tego nie wyniknie, Jurek zbyt dobrze znał zasady.
Zaczęło się - tak po prawdzie - niewinnie. Sytuacja z pracą w naszym pięknym kraju jest niezbyt ciekawa i to niezależnie od tego, czy ma się lat doświadczenia dwa, czy dwadzieścia. Skracając, co niepotrzebne - Ewa mimo skończenia ponad trzydziestu lat, szczęśliwego, choć nieco monotonnego małżeństwa i dwójki dzieci w wieku szkolnym, daleka była od stabilnego trybu życia. Szczęście chociaż, że jej mąż miał pracę na tyle nieciekawą, że nikt nie chciał go ze stanowiska wygryźć.
Ale wracając do naszej historii - pewnego dnia, mimo najszczerszych chęci, w dżdżysty, październikowy poranek Ewa stała w kolejce do urzędu pracy. Ołowiane chmury zasnuwały całe niebo, zdawały się wisieć tuż nad dachami otaczających bloków. Do otwarcia drzwi zostało jeszcze sporo czasu, mimo to kolejka ciągnęła się długa i milcząca. Automaty wydające numerki oczekującym petentom były bezlitosne bardziej, niż siedzące za szybami panie - każdy, kto był tu więcej, niż raz wiedział, że dla przychodzących po godzinie dziewiątej numerków po prostu zabraknie. Dlatego na długo przed przybyciem pierwszego pracownika pod drzwiami urzędu ustawiał się ogonek godny PRL-u. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały dzień smutny i szary jak sześciokątne płyty, którymi wyłożony był plac. Wróci do pustego - dzieci w szkole, mąż w pracy - domu i będzie czytać książki, póki nie przyjdzie pora na robienie obiadu dla mającej władować się do domu rodziny. Czasami Ewa myślała sobie, że właśnie w takich momentach - sam na sam z ulubioną lekturą, w cichym mieszkaniu na piątym piętrze - jest naprawdę szczęśliwa. A przynajmniej odpoczywa.
- Przepraszam, Ewa? - niski głos wyrwał ją z zamyślenia. Obejrzała się na stojącego za nią mężczyznę w szarym, wełnianym płaszczu. Ten lekko uniósł brew i uśmiechnął się. Jego uśmiech otworzył Ewie jakąś klapkę we wspomnieniach i przypomniała sobie - Jurek. Zmienił się bardzo przez te pięć lat. Kiedy pracowali ze sobą, ona miała niecałe trzydzieści, on był niemal świeżo po dwudziestce. Ściął włosy, pozbył się kolczyków, zgolił kozią bródkę, bardziej śmieszną, niż zawadiacką. Ale uśmiech miał ten sam. Lekko pytający, lekko łobuzerski.
Od tego uśmiechu zaczęła się w sumie cała ich znajomość - zupełnie przypadkiem, kiedy - jeszcze jako nowy pracownik - Jurek siedział sobie na stołówce na zapleczu i czytał książkę, Ewa weszła tam, by odbyć i swoją przerwę. Otóż, Ewa miała jedno ulubione hobby - literatura fantastyczna. Być może rozwinęłoby się w zamiłowanie do fantastyki ogólnie, ale obowiązki domowe, praca, wychowanie dzieci a także mąż - w gruncie rzeczy dobry i kochający mężczyzna, ale straszny nudziarz - spowodowały, że dla Ewy wszystko skończyło się czytaniem książek i marzeniami o odległych, wymyślonych światach. I konwentach. Nigdy nie była nawet na tych, które odbywały się kilka ulic dalej. Bywa.
Wtedy, na stołówce, Jurek odezwał się swoim niskim, radiowym głosem. Nie zapamiętała początku rozmowy, zapamiętała jej meritum: "założę się z tobą o browara, że pożyczę ci książkę, którą przeczytasz jednym tchem i rano poprosisz o drugi tom." To było jak wyzwanie, jak rzucona rękawica. Pół żartem, pół serio, zakład jak o nic, a można wiele zyskać - ciekawa lektura na wieczór. Oczywiście Ewa ten zakład przyjęła.
Przegrała. Honorowo, oddając książkę i prosząc o pożyczenie tomu drugiego, dała Jurkowi także butelkę Budweisera. Żeby nie było, że w ramach wygranej przynosi mu jakieś Tyskie czy Żubra. Od tego dnia aż do momentu, kiedy zakończył pracę w sklepie - ponad rok później - Jurek i Ewa pożyczali sobie wzajemnie książki i spędzali przerwy śniadaniowe na sympatycznych rozmowach o fantastyce. Różnili się. Ona wolała raczej fantasy, on celował bardziej w science-fiction, ale potrafili polecić sobie tytuły przypadające do gustu. Minął jednak rok, minęło miesięcy czternaście, Jurek pożegnał się z firmą i - jak się okazało - z Ewą też. Wiedziała, że ma w planach ożenek, pamiętała, jak cieszył się, że się zaręczył. To nie było płomienne pożegnanie o zachodzie słońca na klifie. Po prostu pewnego dnia powiedzieli sobie "to cześć". Nie było to planowane ani nie było to efektem wielkiego kataklizmu - po prostu tak czasem w życiu bywa, że w natłoku różnych spraw kontakt się urywa - Ewa i Jurek nie zamienili słowa przez pięć lat.
A teraz on stał tu, przed nią - czy raczej za nią - ogolony, ostrzyżony, obkolczykowany, skórzaną ramoneskę zastąpił mniej krzykliwy, szary jak październikowe niebo płaszcz. W dodatku do całości wizerunku doszły okulary w litej, czarnej oprawie. Zupełnie inny człowiek.
Ona za to nie zmieniła się wiele. Może, gdyby ktoś chciał się przyczepić, znalazłby dodatkowy kilogram tu i tam, a może i nieco pogłębione zmarszczki. Umówmy się - Ewa nigdy nie była pięknością, za którą faceci oglądają się na ulicy. Była raczej z tych, które się mija i ewentualnie przez moment zapamiętuje twarz. Twarz w sumie miłą, skorą do uśmiechu, jednak przez przedwczesne macierzyństwo - albo jakiś wewnętrzny smutek - zastygłą w wyrazie zmęczenia bądź zatroskania. Brązowe oczy, ciemne, proste włosy. Figura bez przesady - do modelek i aktorek było Ewie daleko - przez niektórych mogłaby być określona jako "nieco przy kości", zwłaszcza, że nie zaliczała się także do szczególnie wysokich. Jurkowi sięgała głową nieco powyżej ramienia. Gdyby nie negatywny wydźwięk tego słowa, mógłby określić urodę Ewy jako "pospolitą". No, może w porywach po pijaku, kiedy rozwiązują się języki, dodałby "górna warstwa stanów średnich".
Oczywiście doszło do nieuniknionej i nieco niezręcznej wymiany uprzejmości - co u ciebie, a jak dzieci, ożeniłeś się, tak, jakoś nam się wiedzie, banały, banały, banały. Ciekawie zaczęło się robić później.
- Szkoda, że przychodzi nam się spotkać w tak smutnych okolicznościach - lekko przepraszający uśmiech gościł na twarzach obojga od początku rozmowy, zatem stwierdzenie, że Ewa uśmiechnęła się przepraszająco byłoby spóźnione.
- Co powiesz na kawę, herbatę czy ciastko? - Jurek uniósł brwi, oczekując na odpowiedź.
Ustalili, że chętnie, ale po załatwieniu spraw w urzędzie. Jak się okazało, po załatwieniu swoich spraw, musiał trochę na nią poczekać, bo często tak to w polskich urzędach bywa, że kto w kolejce początkowej jest o jedno miejsce do przodu, ten wyjdzie dwie godziny później. Po kilku propozycjach kawiarni, które dla obojga okazały się mniej lub bardziej atrakcyjne, stanęło na tym, że w sumie Jurek mieszka całkiem niedaleko, ale Ewa jeszcze bliżej.
Nie zdejmował płaszcza, kiedy poszła zrobić kawę. Stał dłuższą chwilę w pustym salonie, słysząc dochodzące z kuchni odgłosy, przeszedł parę kroków i zatrzymał się przed całkiem okazałą biblioteczką. Płaszcz zdjął dopiero, kiedy Ewa przyniosła kawę dla obojga, powiesił go na oparciu swojego krzesła. Teraz dopiero zaczęło się mięso tej rozmowy - kto jakie książki przez pięć lat przeczytał, czy te same i w którą stronę rozwinęła się jego pasja czytelnicza. Wymieniali się tytułami i uwagami - jeśli okazało się, że tytuły te oboje znają. Polecali sobie nowe tytuły i reklamowali je jak najlepiej, jeśli okazało się, że jedno czytało coś, czego nie czytało drugie. Nie rozwodzili się nad oklepanym "co słychać" - nie było sensu. On był po nocnej zmianie i wpadł do urzędu, żeby się wyrejestrować, ona rano odesłała dzieci do szkoły i męża do pracy, a w urzędzie zawitała, by zameldować, że owszem, wciąż bezrobotna. On nie uznał za stosowne opowiadać, że w małżeństwie średnio mu się wiedzie, ona nie czuła potrzeby skarżyć się, że i jej związek pożerała nuda. Pożegnaliby się i rozeszli, gdyby jednak nie pękł.
- Słuchaj, miałbym do ciebie pewną sprawę... prośbę - zamieniła się w słuch, zatem kontynuował - Jeśli odmówisz i uznasz, że nie chcesz ze mną gadać, to się nie pogniewam, nie obrażę, nie zdziwię.
- No, to powiedz - po takim wstępnie to było jedyne rozsądne rozwinięcie rozmowy z jej strony. Poza milczeniem - gdyby milczała, kontynuowałby i tak.
- Chciałbym, żebyś pozwoliła mi - z nerwów serce waliło mu jak szalone, głos lekko drżał. Sam był wręcz przerażony swoją śmiałością - jak to powiedzieć... dojść na twój tyłek.
Osłupiała. Tego się zupełnie nie spodziewała. Nawet nie zdążyła sobie tego wyobrazić, kiedy poszedł za ciosem. In for a penny, in for a pound, jak mawiają anglicy. Mógł już tylko przeć dalej z nadzieją, że Ewa nie trzaśnie go w twarz. Kubkiem.
- Wiem, nie jesteśmy w sumie nawet zbyt dobrymi znajomymi, czytamy tylko podobne książki, ale spójrz inaczej. Właściwie, to położysz się tylko na brzuchu, nawet czytając. Przez przypadek z opuszczonymi spodniami. A ja tylko, no, popatrzę, może dotknę... a potem wszystko posprzątam! - ostatnie zdanie dodał pospiesznie, widząc jej wyraz twarzy i zupełnie zbijając z pantałyku - Widzisz, to w sumie nawet nie będzie zdrada. Równie dobrze mogłabyś sobie czytać, kiedy pójdę do łazienki. Tak się tylko składa, że skończyłbym na pośladki.
Wyraźnie już tracił rozpęd i grunt pod nogami. Z trudem ukrywając rozpaczliwość, dodał:
- Po prostu zrobię sobie dobrze i tak się tylko złoży, że jesteś obok. Nie musisz zupełnie zwracać na mnie uwagi.
To się może wydawać głupie, ale jego argumentacja w jakiś sposób do niej dotarła. No bo właściwie co w tym złego? Chłopak - nadal mimo wszystko postrzegała go trochę jako chłopaka, który wiele lat temu przyszedł pracować z nią jako świeżak - sobie ulży, a ona będzie tylko niewinnie czytać książkę. Tylko tyle. Oczywiście, miała wątpliwości, ale zdecydował nastrój chwili - czy po miłej rozmowie mogłaby mu czegokolwiek odmówić? No, oczywiście, że mogłaby - seksu na przykład. Ale prosi w gruncie rzeczy o tak niewiele. Nawet żadnego wysiłku z jej strony. Tylko położyć się na brzuchu i czytać...
Jej przedłużające się milczenie potraktował jak okoliczność zmuszającą do dalszego mówienia. Improwizował.
- Już wtedy uważałem cię za bardzo atrakcyjną - ewidentnie miał na myśli czas, kiedy pracowali razem pięć czy sześć lat temu - Nigdy o tym nie mówiłem, bo wiesz, ty mężatka, ja zamierzałem się hajtać...
Gubił się. Improwizacja szła coraz gorzej, Mimo to, Ewa naprawdę nie czuła się namawiana do złego. Ani obrażona. W pewnym sensie mógł to być - i był - komplement. Uznał jej pupę za na tyle atrakcyjną, że aż chciał na niej skończyć. Chciał się na nią spuścić - bardziej dosadne ujęcie sprawy wywołało u niej lekki dreszcz. Czy ten dreszcz właśnie, czy też nieświadoma refleksja nad nudnym w sumie życiem spowodowały, że położyła dłoń na jego dłoni. Miała zamiar go nieco uspokoić i chyba jej się udało.
- Noo... - przeciągnęła głoskę, sama nie do końca jeszcze przekonana - ...dobrze.
Czekał niecierpliwie, kiedy poszła odnieść kubki i nie wiedział, gdzie oczy podziać, kiedy wróciła do salonu.
- Mam... rozebrać się? - spytała nieśmiało. Nie dość, że nie całkiem przekonana do słuszności swoich czynów, w dodatku cała sytuacja zarówno dla niej, jak dla niego, była zupełnie nowa.
- Eee... jak chcesz. Znaczy, nie. Nie musisz - dodał szybko.
Położyła się tak, jak przyszła - w niebieskich dżinsach i jasnobłękitnej bluzce - na kanapie przed wyłączonym telewizorem. Kiedy klękał okrakiem nad jej pośladkami, zauważył, że w spodniach nie ma paska. Całe szczęście.
Zawierciła się lekko, rozpinając rozporek, po czym leżała już spokojnie, starając się skupić na lekturze książki przed nią. Zerknął jednym okiem i poznał, że był to "Piknik na skraju drogi" braci Strugackich. Ciekawy wybór, pomyślał. W sumie, cała sytuacja była ciekawa. Nowa. Świeża. Nietypowa.
Opuścił jej dżinsy do kolan, odsłaniając majtki. Żadne tam czerwone czy czarne koronki rodem z filmów porno, zwykłe, bez ozdób, pastelowo zielone, zakrywające niemal całe pośladki. Miała doprawdy piękną pupę. Wielu nastoletnich "ogierów" marzących o Olivii Wilde określiłoby Ewę jako "za starą i za dużą", ale z punktu widzenia Jurka, była w sam raz. Pośladki jędrne, spore, pupa szeroka, z odrobiną cellulitu na dole. Majtki w interesujący sposób niknęły pomiędzy udami. W starożytnym Rzymie taką kobietę uznano by dopiero za dojrzałą i wartą uwagi - dobrą do rodzenia zdrowych dzieci.
Poczuła, jak Jurek delikatnie opuszcza jej majtki. Nieśmiało, jak gdyby bał się, że nagle odmówi, trzaśnie go w pysk i wyrzuci z mieszkania. Dłonie miał ciepłe i spocone. Lekko, później nieco bardziej zdecydowanie, dotknął odsłoniętego pośladka. Potem drugiego. Zaciskał palce, masując jej pupę. Czasem, niby przypadkiem, zabłądził kciukiem pomiędzy pośladki i niżej. Poczuła lekkie, przyjemne mrowienie - kto by się spodziewał? Mężatka z dziećmi na kanapie w salonie odsłania tyłek obcemu w gruncie rzeczy mężczyźnie. Czy to się mieści w definicji "dawania dupy"? - pomyślała niedorzecznie.
Właściwie już nie skupiała się na lekturze. Nie mówiła nic ani się nie poruszała, by nie spłoszyć nieśmiałego chłopaka - w jej oczach jednak pozostał "chłopakiem" właśnie - który z trudem przełamał się, żeby o taką rzecz poprosić. Nie odwróciła się nawet, kiedy poczuła, jak rozszerza jej pośladki. Starała się nie drgnąć, choć czuła ciepło i wilgoć, kiedy owionął ją gorącym oddechem. Stłumiła jęk, kiedy przesunął koniuszkiem języka po jej pupci. I jeszcze raz. I jeszcze. Jeszcze. Nawet nie podejrzewała, że to może być tak przyjemne. Jej mąż, choć do klepania w pupę był skory, to w tych rejonach nie posunął się nigdy dalej. Być może go to brzydziło. Być może uznawał to za tabu. Nigdy nie zapytała.
Jurek lizał ją coraz intensywniej, nie poprzestając jednak na tym. Cichym pomrukiem wyraziła sprzeciw, kiedy spróbował wsunąć palec w jej odbyt - i tak już złamał zasady, sam mówił tylko o patrzeniu i ewentualnie dotykaniu, ani słowa o... och...
Ponownie stłumiła jęknięcie, kiedy, po chwili gmerania, dotknął wyprężonym członkiem jej pupy. Końcówką zostawił wilgotne ślady na pośladkach, lepkie linie ciągnęły się między miejscami, które trącił. Powoli wcisnął się niemal do nawilżonego śliną odbytu. Wyraźnie czuła w samym niemal wejściu, jak jest gorący. To ja sprawiam, pomyślała. To na mój widok omal nie oszalał z gorączki.
Zaczął jeździć członkiem między jej pośladkami. Na przemian to ściskał je w palcach, to znów puszczał, jak w niewprawnym, ale chętnym erotycznym masażu. Czasem chwytał tak, by zacisnęły się jak najszczelniej wokół niego, delektował się jej bliskością, gładkością skóry, jędrnością i ciepłem. Uniosła lekko pupę, eksponując pięknie, specjalnie dla niego. Co ja robię? - przemknęło jej przez myśl. Obcy facet ociera się o mnie, jest tak blisko, w każdej chwili mógłby przecież...
I tak niemal uprzedziła fakty. Jurek zatrzymał się na chwilę, lekko zmienił pozycję i wsunął się pomiędzy jej uda. Wyraźnie czuła, jak jego wilgoć miesza się z jej sokami. Poruszył się nieśmiało. Majtki, ściągnięte tylko na tyle, na ile to konieczne musiały sprawiać mu dodatkową przyjemność. Członek omknął mu się znów pomiędzy jej pośladki, które Jurek natychmiast ścisnął dłońmi, by obejmowały go jak najciaśniej. Ewa wypięła się jeszcze odrobinę, by jak najwyraźniej czuć końcówkę ślizgającą się po jej ciasnej dziurce.
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt... móc spuścić się na tak piękną pupcię, jak twoja... - Jurek zamarł i jęknął głośno. W ułamek sekundy później Ewa poczuła ciepłą spermę na pupie, kapnięcia na bluzkę, nawet na włosy. Wyobrażała sobie tylko, jak obfity musiał być jego wytrysk. Kilka kropel padło na stronice wciąż otwartej książki. Gorące strużki spływały po pośladkach na boki i w głąb, pomiędzy uda, znacząc obejmujące cipkę majtki. Czuła ścieżki, które nasienie zostawiło na jej skórze, stygnąc powoli. Materiał bluzki przemókł, przylgnął do pleców.
Odczekała chwilę, aż oddech chłopaka wróci do normy. W miarę możliwości.
- Pokaż mi - sięgając za plecy podała mu telefon. Nie zrozumiał.
- Zrób zdjęcie - powiedziała w odpowiedzi na jego milczenie. Po chwili Jurek położył telefon przed twarzą Ewy, przy książce. Ewę przeszedł dreszcz. Przed chwilą tylko domyślała się obfitości, teraz miała przed oczami pełny obraz - sperma na potylicy, plecach, ramionach, pośladkach, spływająca po udach, wsiąkająca w majtki. Wyglądało to niemal jak gdyby ktoś chlapnął na nią ze szklanki. Do tego członek chłopaka, powoli opadający i stygnący, kładł się zaspokojony pomiędzy pośladkami.
Chciał sięgnąć po przygotowany zawczasu papierowy ręcznik, ale powstrzymała go wpół gestu.
- Się zabrudziło, to się i wyczyści - dopiero teraz odwróciła do niego głowę. Jurek spuścił wzrok. Wstał powoli, wstydząc się spojrzeć jej w oczy. Jego członek, wciąż lśniący od rozsmarowanego po jej pupie nasienia, wisiał smętnie. No tak, pomyślała. Nabroił, teraz mu wstyd. Ale nic nie powiedziała.
Nie wytarła ani kropli, póki nie wyszedł za drzwi. Kiedy go żegnała - tylko zdawkowo coś bąknął pod nosem - wciąż czuła na plecach, pośladkach i udach stygnącą spermę. Skończył na mnie. Doszedł na mnie. Spuścił się na mnie. Znów przeszedł ją dreszcz. Odruchowo sięgnęła wzrokiem w stronę leżącego na przeszklonej ławie telefonu z nieskasowanym zdjęciem. Dowody zbrodni. Biedak naprawdę musi czuć - poza ulgą, oczywiście - spore wyrzuty sumienia.
- Em... wpadnij jeszcze... czasem - powiedziała, nim pomyślała. Po chwili dodała - Jeśli zechcesz.
Dopiero po jego spojrzeniu zorientowała się, że zabrzmiała co najmniej jak dziewczyna z sex telefonu. Ale trudno, słów nie cofnie. Wszelkie próby sprostowania pogrążą ją tylko jeszcze bardziej. Szybko zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie plecami. Zerwała się od razu, przypominając sobie, że przecież w ten sposób zostawia na nich nasienie. Długą chwilę zbierała myśli, nim wreszcie poszła do łazienki, zrzucając ubranie i puszczając strumień gorącej wody do wanny.
To było kilka miesięcy i wiele spotkań temu. Po drugim czy trzecim dała mu dorobiony zawczasu zestaw kluczy. Nie brali od siebie numerów, nie było potrzeby. Jurek przychodził zawsze, kiedy jej męża i dzieci nie było w domu, szybko nauczył się ich rozkładu dnia. Czasem prosił, czasem tylko rozmawiali, ale nawet wtedy, kiedy grał niewiniątko, Ewa niemal widziała formujące się tuż pod powierzchnią pytanie: "Pozwolisz mi?"
Tak samo teraz, w mroźny, lutowy poranek, Jurek stał na tle okna, z którego roztaczał się widok na ośnieżone balkony i ulice. I patrzył właśnie tym konkretnym spojrzeniem, wciąż proszący niemal tak nieśmiało, jak za pierwszym razem.
- Pozwolisz mi?
C. D. N.