Erotische Geschichten :: Formuła

Stałam przy kasie numer siedem w markecie, czekając aż jeden z klientów skończy wylewać na Bogu ducha winną kasjerkę wszystkie swoje frustracje, nagromadzone najwidoczniej w ciągu całego tygodnia.

Jest piątkowy wieczór, więc w facecie nazbierało się najwyraźniej dużo złości i teraz znalazł ujście, by komuś ją przekazać. W domu nie może, toteż wybrał najłatwiejszy cel, kobietę, która mu nie odda. Żona uodporniła się na niego, lub jest przyczyną całego zajścia. Wkurzyła go, więc on wyżyje się na innej babie. Jakiej? Bezbronnej, zobowiązanej umową do przyjmowania „razów” od idiotów.

- Panie! – Wkurzył się wreszcie ktoś z kolejki. – Daj pan spokój! Co ta kasjerka jest winna, że się cena nie zgadza z tą na półce?!
- A co? – obruszył się pieniacz. – Adwokat? W końcu ona tu pracuje!

Faktycznie… Pracuje tu, to dla czego nie wykorzystać jej jako pisuaru dla własnego bólu egzystencjalnego?!
No to sru! Spuści jej się na ryj całym kwasem, który mu ciąży.
Dla czego? Dla tego, że nic mu za to nie grozi.
W końcu to często stosowany zamiennik psychologa tyle, że w cenie zakupów.

- Idź pan do kierownika – odważył się kolejny osobnik z kolejki. – Ten zarabia więcej.

Kolejka zamruczała w poparciu. Pieniacz się uciszył i grzecznie, acz z lekką furią wciskał zakupy do toreb, zaciskając zbielałe usta w wąską linię.
Wrzucał pełne reklamówki do wózka, nie bacząc na ich zawartość. Ze złośliwością stwierdziłam, że w jednej z nich były jajka. I dobrze, zapaskudzi sobie samochód.
Taka karma…

Szłam do samochodu planując weekend.
Wezmę Pućkę, moją kundelkę w wydaniu mini i pojadę jutro do rodziców.
Soboty od zawsze były wspólnym czasem. Jutro będziemy robiły z mamą marynowane papryki.
Cały dzień spędzony na myciu warzyw i słoików, wyparzaniu ich, później dosmaczanie zalewy i odmierzanie przypraw, łzy przy krojeniu cebuli i… pogaduchy.
Dzięki tym sobotom byłam coraz lepszą kucharką i mogłam opisać biografie wszystkich członków rodziny trzy pokolenia wstecz. Anegdoty śmieszne i pikantne, smutne i romantyczne, tragedie i wielkie chwile.
Kochałam te weekendy. Wieczór przy winie i ogniu kominka, leniwa psina przy nogach i tata zasmradzający atmosferę fajką z tytoniem o zapachu końskiego łajna.
Taka słodycz zwyczajności i stały element tygodnia, bez którego nie wyobrażałam sobie życia.
Znów pośpię w niedzielę do południa, znów dostanę śniadanie do łóżka i wrócę wieczorem do siebie jak po najbardziej ekskluzywnym SPA.

Czasami zastanawiałam się, jakby to było mieć mężczyznę, dzielić z nim czas, zabierać go do rodziców i z nim pić wino ze zdekompletowanych kieliszków, pamiętających jeszcze usta moich dziadków.
Nikt sensowny się dotąd nie znalazł, a moi rodzice taktownie przemilczali temat. I dobrze.
W końcu dwadzieścia pięć lat to nie deadline, mam jeszcze czas…
Gdybym wiedziała, w jak złym czasie te myśli zagięły bieg mojej czasoprzestrzeni…

O, jaki ładny człowiek, pomyślałam, mijając mężczyznę, na którego wcześniej zwróciłam uwagę w kolejce. Stał za mną i pachniał upojnie. Teraz przy popielniczce z odpalonym papierosem, spojrzał spod byka, przez co zrobiło mi się gorąco. Zacisnęłam dłonie na uchwycie wózka i pchnęłam go, by jak najszybciej umknąć z zasięgu jego wzroku. Idiotka ze mnie! Nie, dzikuska. Od tak dawna byłam bez faceta, że zdziczałam…
Ze złością otworzyłam bagażnik i zaczęłam upychać w nim siatki.
Nie będę się użalać nad sobą!
Spieprzaj melancholio, jutro robię papryki!

Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam auto, wrzuciłam wsteczny i… krzyknęłam przerażona, gdy drzwi od strony pasażera otworzyły się, a do auta wsiadł człowiek.

- Jedź – nakazał. – Nie hamuj!
- Co pan? – Przeraziłam się nie na żarty.
- Jedź mówię! – warknął, celując we mnie pistoletem.

Zamarłam.
W głowie przemykały mi wszystkie informacje o porwaniach, technikach samoobrony i wizje z seriali detektywistycznych, odbijając się od siebie jak pijane kury. Nic jasnego i konstruktywnego, tylko chaos i panika. Pierwszy raz widziałam broń na żywo.
Siedziałam w bezruchu z rozdziawioną buzią i oczami jak pięciozłotówki. Nie potrafiłam się ruszyć.
To ten facet z kolejki i z parkingu.
Szczęk broni skutecznie wyrwał mnie z odrętwienia.

- Jedź mówiłem – warknął przez zaciśnięte zęby.

Było to na tyle groźne, że odblokowało mnie.
Cofnęłam zbyt gwałtownie i prawie wjechałam w auto, które właśnie mnie mijało. Klakson znów włączył paniczną reakcję. Zahamowałam, silnik zgasł.

- Uspokój się. – Mężczyzna zacisnął dłoń na mojej, wgniatając mi palce w kierownicę. – Spokojnie i posłusznie równa się bezpiecznie…
Powoli, jak na egzaminie prawa jazdy cofnęłam i włączyłam się do ruchu na parkingu, a następnie z niego wyjechałam.
- Co teraz? – Mój głos brzmiał piskliwie i drżąco.
- Jedź w kierunku autostrady – odpowiedział zwięźle.

Pojechałam więc, walcząc z chęcią zadania pytania o mój przyszły los. Bałam się odpowiedzi. Szukałam w głowie sposobu na ratunek. Zadzwonić nie zdążę, wyskoczyć z jadącego auta nie zdołam. Zabiję się, albo on mnie zabije, albo nas zabiję, lub zostanę kaleką. Ubłagać?…

- Bardzo pana proszę… – zaczęłam.
- Zamknij się! – Przerwał mi gwałtownie. – Jedź.

I jechałam, zostawiając za sobą kilometry i bezpieczne życie. Mieszkanie z Pućką, papryki u rodziców… Umrę?
Psychika znalazła ujście dla emocji w postaci gorących łez, które bez mojej wiedzy zaczęły wyciskać się z oczu rozmazując makijaż i kreśląc mokre ślady na policzkach. Wcale nie żegnałam się z życiem, zamierzałam wykorzystać każdą nadarzającą się sytuację i się uratować. To była zwykła reakcja organizmu na strach. Przy kontrolach policyjnych też zawsze płakałam bez udziału świadomości, dzięki czemu zawsze unikałam jakiejkolwiek kary ze strony służb mundurowych, które były zazwyczaj zaszokowane moją reakcją i puszczały mnie wolno, by pozbyć się psychicznie rozstrojonego babska, bądź nie wiedząc co z takim zjawiskiem zrobić.

- Zjedź na stację. – Znów krótka komenda.

Zjechałam, rozglądając się za najlepszym do ucieczki miejscem.

- Tutaj. – Chwycił kierownicę lewą ręką i pokierował w najciemniejszą część parkingu, zasłoniętą uśpionymi o tej porze TIR-ami.

Zaparkowaliśmy tak wespół. Zgasił silnik i wyciągnął ze stacyjki kluczyki.

- Posłuchaj mnie uważnie. – Nie zabił mnie i mówił do mnie spokojnym głosem. – Uspokój się, nie skrzywdzę cię. Potrzebuję twojej pomocy i ty mi jej udzielisz. Nie masz wyboru.

Zabrzmiało groźnie, ale dawało nadzieję.

- Potrzebuję kobiety kierowcy i zmiennika za kierownicą – mówił dalej spokojnym głosem. – Zawieziesz mnie w kilka miejsc, a później będziesz wolna i o wszystkim zapomnisz.
- Dobre sobie, zapomnę o uprowadzeniu i o broni w rękach takiego przystojniaka – pisnęłam znowu. – Chyba ocipiałeś.

Nim wybrzmiał dźwięk z ostatnich wypowiedzianych przeze mnie słów, dotarł do mnie ich bezczelny sens i okoliczności ich zaistnienia. Włosy zjeżyły mi się na przedramionach i na karku. Czekałam na karę, a tymczasem usłyszałam śmiech.
Zaczął się śmiać, uderzając bronią w prawe kolano.
Nie wiedziałam co czuć, jak się zachować. Naturalną reakcją był uśmiech, którego nie potrafiłam powstrzymać, ale towarzyszył mu strach i płytki, urywany przerażeniem oddech.

- No dobrze. – Uśmiech w jego głosie uspokoił mnie nieco. – Zamienimy się miejscami i jedziemy dalej. Zajmij moje miejsce. – Odchylił oparcie siedzenia pasażera do maksimum i przeszedł na tylną kanapę. – No już!

Zdrętwiała od strachu przeszłam nieporadnie na miejsce pasażera, przyglądając się równocześnie, jak on zwinnie wśliznął się za kierownicę.

- Usiądź prosto. – Nacisnął blokadę mojego oparcia, które z impetem walnęło mnie w plecy. – Pierś do przodu, będzie dobrze. Obiecuję.

Zbił mnie z tropu tym stwierdzeniem. Przyjrzałam mu się. Był cholernie przystojny w swojej surowości. Wydatne kości policzkowe, krótko ostrzyżone włosy, duże oczy pod gęstymi brwiami i biały kołnierzyk pod zimowym płaszczem nienagannego kroju.
Na pierwszy rzut oka, zadbany biznesmen, na drugi rzut oka, wprawny kochanek…
Spojrzał na mnie, jakby usłyszał moje myśli. Odwróciłam się od niego speszona i wściekła na siebie kierunkiem, w którym pobiegły moje myśli. Kretynka!
Poczułam się równocześnie brzydsza niż kiedykolwiek dotąd. Zbyt niska, zbyt okrągła w pupie i biuście i zbyt pyzata. Chociaż we włosach mi natura wynagrodziła trochę.
Otarłam szybko twarz, mając nadzieję na zmazanie smug tuszu do rzęs, które pewnie artystycznie poznaczyły mi policzki czarnymi krechami.
Co ja myślę?!
Chcę mu się podobać?!
Temu… złoczyńcy?!

Przez najbliższe dwie godziny patrzyłam tępo przez okno pasażera.

- Wiesz? – Błysnął mi w głowie pomysł, jak zapalenie się nieenergooszczędnej żarówki setki. – Jutro rano muszę być u rodziców. – Spojrzałam na zegarek. – Właściwie to dzisiaj rano.
- Rozumiem. – Wbrew moim oczekiwaniom jego głos był spokojny. – O siódmej zadzwonisz do nich i się wytłumaczysz. Wymyśl coś bardzo wiarygodnego. – Ostatnie zdanie wypowiedział stanowczo i z ukrytą w skutkach groźbą. Sens słów podkreślił położeniem broni nad tablicą rozdzielczą przed sobą.
- Ok. – Poczułam, jak żarówka setka gaśnie równie szybko, jak rozbłysła.

Przez kolejne godziny to przysypiałam, to się budziłam z nerwowej drzemki.
Przez sny przewijały mi się obrazy mózgu wylatującego z czaszki przy pomocy rozpędzonego wystrzałem pocisku i drobne, gorące usta współpasażera przesuwające się po mojej szyi w drodze do obolałych w oczekiwaniu sutków.

Obudziłam się i stwierdziłam wyłączony silnik.
Staliśmy pod jakimś uśpionym hotelem. Śnieg za oknem i w powietrzu przydawał temu miejscu bajkową poświatę. Migający zapraszająco neon przypominał ozdobę na choince.
Tyle tylko, że było już dawno po świętach.
Zaspanymi palcami zapięłam kurtkę pod szyję, naciągnęłam szal na głowę i założyłam rękawiczki, sięgając automatycznie po torebkę.

- Ja wezmę. – Ubiegł mnie zabierając ją z tylnego siedzenia.

Gdzieś przeczytałam, że nie należy wozić torebki na przednim siedzeniu, by nie narazić się na wybicie szyby pasażera w celu zwinięcia jej.
Ot, taka szybka myśl w głowie, bez związku.

- Bądź grzeczna dla swojego i innych bezpieczeństwa. – Pochylił się ku mnie, gdy szliśmy w kierunku recepcji.

To obudziło mnie na dobre.
Znów strach mnie usztywnił.
Weszliśmy do minimalistycznie umeblowanego hotelu.
Blat recepcji, białe ściany, komputer i blask neonów, oraz jedyny żywy element, zaspany recepcjonista i akwarium z rybką w bezruchu. Gdyby nie bąbelki z napowietrzacza i delikatne ruchy płetw korygujące pozycję rybki wewnątrz, pomyślała bym, że jest sztuczna.

- Dobry wieczór. – Recepcjonista miał przekrwione zmęczeniem oczy. – A może, dzień dobry. – uśmiechnął się słabo.
- Prosimy pokój. – Poczułam jak ujmuje mnie pod ramię, dłonią boleśnie ściskając nadgarstek.
- Pierwsze piętro, pokój numer 107. – Recepcjonista sięgnął po klucz i podsunął coś do podpisania. Nie przyglądałam się temu nawet.

Pierwsze piętro, plus wysoki parter zmartwiło mnie, nie wyskoczę raczej z okna…
Poprowadził mnie do schodów i kiwnął głową, bym szła pierwsza.
No tak, znów ma widok na mój tyłek. Muszę schudnąć, jeśli przeżyję…

Pokój był jasny i przestronny. Duże okno, białe lampy, duże, białe… łóżko.
Stałam w progu patrząc na nie i pozwalając obrazom przelatywać przez moje myśli.
Ja i on w tym łóżku razem, nadzy i splątani kończynami. On szczupły, ja taka… okrągła.

- Zamierzasz postać tu dłużej? – W jego głosie wyczułam kpinę.
- Nie. – Wkurzył mnie tym. – Podziwiam pracę architekta wnętrz – odparłam sarkastycznie i weszłam do środka.
- Po co ci jestem? – Odwróciłam się do niego twarzą, przybierając w miarę odważną minę.
- Już ci mówiłem. Pomożesz mi. Później ci powiem jak. – Rzucił moją torbę na fotel. – Teraz trzeba się przespać.

I znowu ta dwuznaczność. Z satysfakcją obserwował rumieńce, nad którymi nigdy nie panowałam.

- Czy mogę skorzystać z łazienki? – Chciałam przerwać jakoś tą niezręczną sytuację i musiałam znaleźć się w osobnym pomieszczeniu.
- Ok. – Sięgnął po moją torbę i zaczął w niej grzebać. – Pewnie ci się przyda.

Oddał mi ją w końcu, nie stwierdziwszy najwyraźniej nic groźnego. Zatrzymał tylko portfel z dokumentami i telefon.

Zamknęłam za sobą drzwi łazienki i wrzuciłam torebkę do umywalki. Muszę się uspokoić. Najlepsza była by kąpiel w gorącej wodzie. Wanny tu nie było, więc musi wystarczyć prysznic.
Torebka… Dobrze, że jestem taką torebkową bałaganiarą i wszystko wrzucone do torby już w niej zostaje.
Miałam kosmetyki i pastę do zębów, szczoteczkę. Ktoś kiedyś przeprowadził badania, z których wynikło, że z zawartością przeciętnej damskiej torebki w dżungli można przetrwać pół roku. Zawartość mojej wystarczyła by na dwa lata.
Odkręciłam wodę pod prysznicem i szybko pozbyłam się ubrania, przewieszając je na oparciu fotela.
Fotel w łazience? Nigdy o tym nie pomyślałam, ale też chcę mieć taki kiedyś.
Jeśli przeżyję…
Gorąca woda spłukiwała stres dzisiejszego dnia. Umyłam włosy, ogoliłam nogi i pachy. Wystarczy już, że jestem okrągła, nie muszę być przy tym owłosiona. Tak przynajmniej to sobie tłumaczyłam. Wyprałam bieliznę i zakręciłam wodę.
Wyciskając włosy z nadmiaru wody, stopą otworzyłam drzwi prysznica i zamarłam.
Siedział na fotelu na wprost prysznica, jak widz na przedstawieniu.
Co za bezczel!
W pierwszym odruchu chciałam się zasłonić, ale nie dam mu tej satysfakcji.

- Podasz mi szlafrok? – Wyprostowałam się, odrzucając włosy na plecy.

Nie zareagował, tylko siedział zaciskając palce na oparciach fotela.

- Pognieciesz mi ubrania – dodałam bezczelnie.

To go wyrwało z zapatrzenia.
Wiem, że nie mam ciała modelki, ale dla amatora pulchniejszych dziewczyn, mogłam być ciasteczkiem. Duża pupa, duże piersi i wąska w talii. No może jeszcze brzuch mógłby być bardziej płaski, ale tak lubię pichcić.
Podał mi szlafrok nie patrząc już na mnie, a ja stwierdziłam, że oczywiście nie domknę go w biuście.
A co tam, niech się nie domyka, niech go prowokuje. Sam sobie zgotował ten los.
Zaczęło się we mnie budzić coś ukrytego dotąd, prowokatorka. Miałam tylko nadzieję, że on nie jest psycholem i nie zgwałci mnie brutalnie, a później udusi i zakopie.
Nie wygląda na takiego.
Wygląda bardzo… smacznie.
Z trudem zawinęłam włosy w ręcznik i umyłam zęby.
Ok. Gotowa. Tylko na co?
Wróciłam do pokoju, zabierając z sobą grzebień. Musiałam czymś zająć ręce, a rozczesywanie moich poplątanych loków bez użycia odżywki zajmie mi sporo czasu.
Leżał na łóżku z rękami pod głową. W koszuli i spodniach i z gołymi stopami. Zatrzymałam na nich wzrok na dłużej.
Kurczę, mam jakieś kuku na męskie stopy. Chora baba ze mnie.
Otrząsnęłam się i usiadłam po przeciwnej stronie posłania plecami do niego.

- Beata jestem. – Chciałam wprowadzić jakąś normalność w tą nienormalną sytuację.

Zaczęłam szarpać włosy grzebieniem. Rozczesywanie mokrych włosów zawsze było dla mnie żmudnym i nudnym zajęciem. Nie należę do cierpliwych kobiet.

- Feliks. – Poczułam, że zmienił pozycję. – Daj mi grzebień. – Był tuż za moimi plecami. – Wyrwiesz sobie wszystkie włosy.

Podałam grzebień przez ramię, ciekawa rozwoju sytuacji.
Najpierw rozdzielał pasma palcami. Po dłuższej chwili delikatnie, prawie pieszczotliwie zaczął je czesać. Od dziecka czynność ta zalewała mnie miodem, koiła i uspokajała. Mogę trwać tak godzinami, czesana leniwie.

- Masz piękne włosy – mruknął.
- Kiedyś ich nie lubiłam – odmruknęłam. – Walczyłam zaciekle prostownicą z każdym puklem, ale wilgoć w powietrzu była skuteczniejsza od prostownicy. – Zaśmiałam się na to wspomnienie. – Dałam włosom wygrać, niech się kręcą.

Włosy były rozczesane, a on nadal bawił się nimi, przeciągając zębami grzebienia między wilgotnymi pasmami.
Miałam ochotę dogryźć mu, podsuwając pomysł, by zdjął mi, jako swojej zakładniczce skalp i na nim zarobił, ale nie chciałam psuć tej czarodziejskiej chwili.
Gdy przestał czesać, po prostu położyłam się na boku i podciągnęłam na materac stopy. Złapał mnie za kostkę stopy i zacisnął na niej… metal kajdanek!

- Mam z tym spać?! – Usiadłam zszokowana.
- Tak. – Drugą obrączkę zacisnął powyżej swojej doskonałej stopy.

Nie mogłam od niej oderwać wzroku. Proste palce zakończone zadbanymi paznokciami i ten opływowy kształt…
Chora na głowę jestem. Z impetem walnęłam głową na miękką poduchę, rejestrując mimochodem ruch piersi, które wyskoczyły prawie ze szlafroka. On też to zarejestrował.
A masz, pomyślałam z satysfakcją.
Poprawiłam poły kosmatego materiału i odwróciłam się od niego.
Nie tylko ja będę miała sny.

Obawiałam się bezsenności, ale dzisiejsze emocje wyczerpały mnie na tyle, że odpłynęłam w objęcia Morfeusza wyjątkowo szybko.

We śnie atakował mnie fizycznie, dotykając rozpaloną skórą i penetrując moje wnętrze… pistoletem. Całował mnie mokro, wodząc po moim policzku zimnym metalem. Jego jęki miały podźwięk huku wystrzału. Czysta, senna abstrakcja. Skuł mi dłonie nad głową, przez co byłam kompletnie bezbronna i pieprzył z coraz większą mocą, wciąż patrząc mi w oczy. Każdy kolejny ruch był gwałtowniejszy i głębszy. Oczy lśniły mu jaskrawym błękitem i zwierzęcą dzikością. Uwięził mnie magnetyzmem spojrzenia i pchał coraz mocniej. Moja senna mara prowadziła mnie na skraj rozkoszy.
Jęczałam i zaciskałam palce na zagłówku łóżka, aż w końcu z krzykiem eksplodowałam.

Zdyszana i spocona usiadłam na łóżku. Chwilę po mnie obok usiadł Feliks.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Czy on też śnił podobnie? Popatrzyłam w dół na jego spodnie, a w nich na imponujących rozmiarów namiot. Nie próbował nawet tego ukryć. Po prostu patrzył to na moją twarz, to na dekolt szlafroka, którego poły odsłaniały nadmiar kobiecości.
Co z tym uczuciem zrobić?!
Podniósł dłoń i przyciągnął moją głowę do swojej. Nie oponowałam, przyjęłam usta z ulgą wygłodzonej i rozpalonej kobiety. Nie włączyło mi się myślenie, działał instynkt.
Spragnione usta i języki. Napierał na mnie wciskając dłoń pod szlafrok. Objął pierś i drażnił palcami sutek. Z gardła wyrwał mi się jęk, który odebrał jako zaproszenie i zachętę. Czułam materiał jego spodni, a w nich twardość. Objęłam go ramionami i nogą, wolną od kajdanek. Wcisnął dłoń między nasze ciała i zaczął uwalniać się z ubrania, nie tracąc kontaktu z moimi ustami. Gorąca i śliska męskość między udami i powolne pchnięcie, którym posiadł po centymetrze każdą komórkę skóry wewnątrz. Krzyknęłam od nadmiaru rozkoszy i rozpieranej jego penisem ciasnej i zaniedbanej tyle miesięcy kobiecości. Poruszał się we mnie i całował, a właściwie ssał mój język. Jęczałam, wbijając paznokcie w jego pośladki. Poruszał się szybciej, gwałtowniej i coraz głębiej. Nie słyszałam myśli, tylko czułam. Odbierałam fale rozkoszy z każdym pchnięciem wewnątrz. Objął moją głowę dłońmi i gwałcił mi usta językiem. Robił wszystko, czego w tej chwili pragnęłam. Gwałtowność z poślizgiem śluzu i potu, przy akompaniamencie zduszonych jęków. Eksplodowałam, po tysiąckroć mocniej niż we śnie. On nie chciał przestać. Każdy jego kolejny ruch napełniał mnie słodkim bólem, nadwrażliwego w tej chwili ciała. Przejęłam władzę nad jego ustami, a palcami brnęłam coraz dalej między jego pośladki, aż dotarłam do zaciśniętego zwieracza, na który delikatnie naparłam palcem. Nigdy dotąd nie robiłam takich rzeczy, nie czułam potrzeby. Teraz chciałam dotknąć go jak najdelikatniej, w jak najwrażliwszym miejscu. Zadrżał, wbił się we mnie mocno i z jękiem wystrzelił.
To było wpół senne doznanie, pozbawione kontroli rozbudzonego umysłu.
Zsunął się i ramieniem dociskając do siebie, usnął z twarzą w moich włosach.
Leżałam tak jeszcze, odbierając ulotne aromaty, aż w końcu dołączyłam do niego.
Usnęłam.

Rano ocknęłam się okryta jedynie prześcieradłem od pasa w dół. Spojrzałam na obrzmiałe przeżyciami nocy piersi. Podobały mi się jak nigdy dotąd. Sterczące, zaczerwienione sutki.
Popatrzyłam dalej, poza swoje ciało. Na krześle naprzeciw łóżka siedział Feliks i patrzył na mnie z jakimś dziwnie ciepłym wyrazem twarzy.

- Cześć. – Podciągnęłam się na ramionach.

Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu. Byłam zadurzona, nie zakochana tylko zauroczona. Po raz pierwszy raz w życiu dobrze wydupczona i zdawałam sobie sprawę z reakcji chemicznych we własnym mózgu. Wiedziałam, że wyidealizuję go i się prawie zakocham. Postanowiłam z tym walczyć, ale teraz było mi po prostu błogo. Uwielbiałam go, był piękny i doskonały. Wspaniały.

- Cześć. – Wstał i sięgnął do szafki. – Śniadanie po nocy. – Uśmiechnął się tak powalająco, że gdyby nie analiza mojego mózgu, mogła bym przysiąc, że już jestem zakochana.

Na szczęście naczytałam się o tym wystarczająco dużo, by stwierdzić mimowolną reakcję umysłu.
Podał mi talerz pełen potarganych dłońmi bułek z żółtym serem, które najwidoczniej wyjął z siatek w bagażniku auta.

- I kawa.

Kubek nie parującego już napoju, a nad jego krawędzią jego niebieskie oczy.

- Dziękuję. – Nie zamierzałam nawet zakrywać się materiałem. Nie czułam wstydu, po prostu było mi dobrze.

Wgryzłam się w kanapkę nie tracąc kontaktu z jego źrenicami. Nic nie mówił, tylko patrzył z lekkim uśmiechem.

- Co teraz? – spytałam z pełnymi ustami.
- Teraz ciąg dalszy – odparł zagadkowo. – Zjedz i ruszamy. Zadzwoń wcześniej do rodziców. – Wskazał na leżący obok mnie telefon.

W łazience malując się, przygotowywałam co powiem mamie.

- Cześć mamuś. – Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Oczy mi błyszczały, no i te rumieńce.

Feliks stał za moimi plecami, bawiąc się puklem włosów. Przyjemna i uspakajająca pieszczota, wiedziałam jednak, że mnie pilnuje.
Ot, skorzystaliśmy z siebie nawzajem. Żadna to podstawa dla zaufania, czy dłuższej znajomości.

- Mamuś, wypadło mi coś i nie mogę być dzisiaj. – Było mi głupio, że ją okłamuję. – Nic się nie stało. Po prostu szef zadzwonił właśnie, że mam jechać na dwudniowe szkolenie za kolegę, który się pochorował.

Mama zmartwiła się i ucieszyła zarazem, czym mnie zaskoczyła. Przyznała się, że byli zaproszeni do znajomych na ten weekend, ale nie chcieli mnie zawieść. Boroki moje. Obiecała, że wezmą z sobą Pućkę.
Uściskałyśmy się przez słuchawkę, życząc sobie nawzajem dobrej zabawy.
Prawie uwierzyłam w to co mówię.

- Daj telefon – szepnął mi do ucha.

Oddałam posłusznie, pobudzona już samym jego szeptem.

- Będę czekał przy recepcji. – Uśmiechnął się i ubrał płaszcz. – Nie zgub proszę drogi.

Zbierałam porozrzucane w łazience kosmetyki, zastanawiając się, czy dała bym radę uciec.
Za oknem jest las, nie mam telefonu, ani pieniędzy.
Mogę spróbować i pogorszyć swoją sytuację, jeśli mi się nie uda.
Muszę poczekać na lepszą okazję.
Tylko, czy ja chcę uciekać?

Ruszyliśmy w milczeniu, Feliks prowadził.

- Kiedy mi powiesz? – Wróciłam do tematu.

Milczał przez chwilę, a po chwili zaczął szukać czegoś w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyciągnął długopis i podał mi go. Patrzyłam zdumiona z mało inteligentnym wyrazem twarzy.

- Długopis?! – Tym wyrazem zadałam pytanie.
- Rozkręć go ostrożnie – mówił cichym głosem.

Wewnątrz długopisu była szklana fiolka z jakimś kolorowym proszkiem i chip, czy jakieś inne elektroniczne ustrojstwo.

- To nowy lek i jego receptura. – Wyjaśnił. – Muszę to dostarczyć w pewne miejsce i dopilnować, by po drodze nie zmieniło właściciela.
- I do tego ci jestem potrzebna? – Zdumiałam się.
- Musiałem zgubić ogon, udało mi się to dopiero na parkingu. Ty wydałaś mi się do tego idealna i nie myliłem się. Jutro wrócisz do domu, a ja zniknę z twojego życia.

Powinnam się uspokoić, ale w tej chwili nie chciałam, żeby zniknął z mojego życia, tak po prostu.

- Pewien młody naukowiec wymyślił coś, co chce kupić kilka potężnych koncernów farmaceutycznych, ale on tego nie chce sprzedać. Chce to dać organizacji, która opatentuje lek, a za zarabiane, niemałe pieniądze pomoże chorym w krajach trzeciego świata. To taki młody świr z mega mózgiem i wielkimi ideami.
- Wynajął cię do tego? – Chciałam wiedzieć więcej.
- Nie – odparł z uśmiechem. – To mój dobry znajomy, poznaliśmy się na misji pokojowej w Ugandzie.
- Też jesteś naukowcem? – Nie wyglądał na naukowca, ale pozory mogą mylić.
- Nie, jestem tym, który organizuje przejazd misji i ją ochrania. – Wyjaśnił. – Dopiero w markecie udało się przekazać mi te materiały. – Ciągnął opowieść. – Chłopak jest pod stałą obserwacją, on i jego najbliższe otoczenie. Kilka osób chce zdobyć recepturę z użyciem niezbyt pacyfistycznych metod. Na szczęście jego narzeczona wpadła na pomysł jak mi je dostarczyć. Później musiałem tylko zniknąć. Ogon poszedł za nią, ale widocznie coś zauważyli, bo jeden z NICH przyczepił się do mnie. I tak znalazłem się w twoim samochodzie.

Siedziałam zapowietrzona zaskoczeniem.

- Jedziemy do Bratysławy. – Dodał po chwili ciszy. – Po drodze jeszcze jeden nocleg.

Słowo nocleg włączyło w mojej głowie odtwarzanie obrazów z poprzedniej nocy.
Jeśli ta noc ma być naszą ostatnią wspólną, to chcę ją zapamiętać jak najlepiej.
Nie chcę później żałować.

Większość drogi milczeliśmy, raz zatankowaliśmy, a w międzyczasie starałam się połączyć jakoś składniki moich wczorajszych zakupów w zjadliwe kompozycje.
Na stacji nie przykuł mnie do kierownicy, przesłał mi tylko nieme ostrzeżenie.
Gdyby on wiedział, jak dobrze mi tutaj i teraz.
Krajobraz za oknami zaczął się wypiętrzać i wznosić. Wieczorem dojechaliśmy do przejścia granicznego Łysa Polana.
Zaspy śniegu przy drodze sięgały metra wysokości, a gałęzie drzew uginały się pod ciężarem białego puchu. Ściemniało się coraz bardziej.

- Przenocujemy tutaj. – Po kolejnej godzinie jazdy Feliks wskazał majaczący w oddali i częściowo osłonięty świerkami domek.

Miał spadzisty dach, okryty pierzyną śniegu.
Krajobraz przywodził na myśl opowieści Wigilijne.
Zaparkowaliśmy, zabraliśmy siatki z auta i weszliśmy do domku.
Wnętrze było drewniane i przytulne.
Mała kuchenka, duże łóżko, kominek naprzeciw niego, a pomiędzy niska ława ustawiona na sporej płachcie futra, która miała pewnie zastępować krzesła.
Coś ciepłego zacisnęło mi się wokół serca.
Która z kobiet nie chciała by tutaj teraz być? Przystojny i fascynujący mężczyzna, domek z weekendowych marzeń w otoczeniu gór i ciszy i tylko okoliczności nie typowe.
Chociaż swoją drogą, zawsze lubiłam romanse z sensacyjnym wątkiem w tle.
- Rozpalę w kominku. – Feliks zatarł ręce. – Zimno tutaj, jak w psiarni.
- To twoja chatynka? – Musiałam zaspokoić ciekawość.

Nie odpowiedział, tylko zabrał się układanie szczap drewna.
Ok, nie chcesz, nie mów. Po co miałbyś się zwierzać prawie obcej dziewczynie?
Przygodny seks, wykonać zaplanowane zadanie i pa.
Odpędziłam myśli, skupiając się na kuchence. Trzeba zjeść coś gorącego.
Postawiłam na ryż z warzywami i kurczakiem. Brakowało mi moich przypraw, więc grzebałam w szafkach w poszukiwaniu choćby soli.
„Kochanemu Feliksowi”. Stałam patrząc na kubek z takim napisem i czując zalewającą mnie żółć zazdrości. Feliksowi, kurwa!
Zatrzasnęłam szafkę i ze złością szatkowałam warzywa.
Kochanemu…
Ciekawe, jak często przywoził tu dupy na romantyczne tete-a-tete.
O czym ja myślę? Czy on mnie chociaż spytał o faceta, pracę czy cokolwiek z życia prywatnego? Nie! Więc ja też już nie zapytam.
Ale i tak byłam wściekła.

Pomieszczenie wypełniły mieszające się wonie potrawy i palonego drewna.

- Smakowicie pachnie. – Objął mnie w pasie ramionami, kukając mi ponad ramieniem na patelnię.
- Głodny? – zapytałam z uśmiechem.
- Podwójnie. – Przygryzł mi płatek ucha, przez co część zawartości patelni znalazła się obok niej.
- W jednej z siatek jest wino. Otworzysz? – Chciałam, by było perfekcyjnie.

Już ja ci pomogę zapomnieć o francy od „Kochanego Feliksa”.
Siedzieliśmy po turecku przy ławie zajadając niedosoloną potrawę i popijając wino ze szklaneczek. Swoją drogą, powinien mieć kieliszki jeśli przywoził tu dziewczyny. Choć pewnie nie potrzebował takich rekwizytów, by zrobić na kobiecie wrażenie.
Zjadł i siedział w milczeniu, patrząc na mnie z zamyśloną miną.

- Co? – Nie wytrzymałam.
- Że twoi rodzice się nie martwią, to rozumiem. – Wypił łyk wina. – Ale, że twój facet…
- Nie ma mojego faceta. – Poczułam, że znów się czerwienię.
- Zjadłaś już? – spytał, choć widział, że mam jeszcze pół talerza jedzenia. – Chcę się z tobą kochać teraz.

Nie przełknęłabym już ani kęsa. Zdjęłam golf w odpowiedzi. Feliks przesunął ławę, która jak się okazało była na kółkach. Pomysłowe.
Zdejmowaliśmy z siebie ubrania, śpiesząc się coraz bardziej.
Szło mu sprawniej niż mi.
Siedział po turecku, przyglądając się moim zmaganiom z zapięciem stanika.
Ręce mi drżały, wolała bym żeby zrobił to za mnie.
Siedział spokojnie, choć widziałam, że był już podniecony. Na co czeka?

- Przyjeżdżam tu w co drugi weekend – powiedział, patrząc mi w oczy.

Czy to zaproszenie? Nie miałam odwagi zapytać.
W końcu nie wytrzymałam, podeszłam do niego na czworaka i usiadłam na nim obejmując nogami. Włożył mi dłonie pod pośladki i kołysał mną. Penis ocierał się o cipkę i brzuch, potęgując podniecenie odwlekaną chwilą penetracji. Chciałam go pocałować, ale uciekł ustami.
Chciałam, by był już w środku, potrzebowałam jego warg i języka, jego smaku.

- Nie znęcaj się – mruknęłam, znów próbując go pocałować.

I przestał się znęcać, unosząc mnie i nabijając na swój gorący pal. Odchyliłam głowę do tyłu i kołysałam się, wsłuchana w jego jęki. Nigdy dotąd, żaden mężczyzna nie wydawał odgłosów podczas seksu. Zrozumiałam teraz, co podnieca mężczyzn w „głośnych” kobietach. Mnie podniecał „głośny” mężczyzna. Jego mruki i jęki stawały się coraz głośniejsze, aż w pewnym momencie krzyknął dociskając mnie do siebie i chowając twarz w moich włosach. Byłam tak zafascynowana jego przeżywaniem rozkoszy, że zapomniałam o swojej.

- Przepraszam, że się pośpieszyłem – szepnął mi we włosy. – Za bardzo się podnieciłem mając cię tyle godzin, tak blisko siebie. Zaraz ci to wynagrodzę.

Nagrodą były jego dłonie i język. Teraz ja jęczałam, czekając aż dotrze do najczulszego miejsca. Nie śpieszył się.
Gdy byłam już na skraju, wypełnił mnie sobą szepcząc mi czułe świństwa do ucha.
Usnęliśmy na skórze przed kominkiem nakryci kocami ściągniętymi z łóżka.

Rano znów on obudził się pierwszy i tym razem zaserwował mi śniadanie i herbatę w kubku z napisem „Kochanemu Feliksowi”. Znów zacisnęło mi się gardło. Fajnie, że coś zjem…
Wzięłam kubek do ręki i odwróciłam go, by nie musieć patrzeć na napis.
Po drugiej stronie był napis: „Kochająca Mama”.
Ależ mi się zrobiło głupio, tym bardziej, że Feliks obserwował moją reakcję. Czyli zauważył wczoraj mój wkurw na kubek i z premedytacją podał mi w nim dzisiaj herbatę. Ha ha…

Po śniadaniu musieliśmy się zbierać.
Tym razem nie milczeliśmy w drodze. Opowiadał o swojej pracy, a ja słuchałam go coraz bardziej zafascynowana. Opowieści o niebezpiecznych przeprawach, przez dzikie, skorumpowane kraje, brzmiały jak scenariusze do filmów sensacyjnych na miarę Jamesa Bonda. Niebezpieczeństwo, poznawanie świata od strony niedostępnej dla turystów i… wyzierająca samotność z każdej z tych przygód. Poczułam, że to na mnie czekał. Nie! Ja to wiedziałam. Los zetknął nas w tych przedziwnych okolicznościach, wtłaczając mnie w jego życie, w jego pracę, by nie był już sam. Zagięcie mojej i jego czasoprzestrzeni zetknęło dwoje samotnych ludzi, którzy nie mieli raczej szans, by się spotkać w normalnych okolicznościach.
Czar życia…

Bratysława powalała pięknem i kontrastami. Zderzenie nowoczesności z historią. Nie sposób było nie poczuć się jak turysta, do czasu gdy Feliks przypomniał mi o celu podróży.

- W holu hotelu Arcadia podejdzie do ciebie mężczyzna. – Mówił powoli. – Zadasz mu pytanie: „Czy pan w sprawie kontraktu?”.
- Ale dla czego ja? – Wystraszyłam się nie na żarty. – Pomylę się, albo zapomnę co mam powiedzieć.
- Nie pomylisz się. Twojej twarzy nie znają ci, do których nie powinna trafić formuła. – Ścisnął uspokajająco moje dłonie. – On ci musi odpowiedzieć: „Ten kontrakt, to początek owocnej współpracy”. Gdy wejdziesz, usiądziesz na którejś z wolnych kanap i wyciągniesz gazetę „Národnie nowiny”. Będziesz czekać, aż ktoś do ciebie podejdzie. Przekazujesz długopis i wychodzisz. I tyle. Dasz radę. – Widziałam, że w to wierzy.

Jak mogła bym go zawieść?

- Będę czekał w bocznej uliczce. Weź telefon, wpisałem ci mój numer. – Podał mi aparat.

Nie chciałam tego robić, ale nie chciałam też wyjść na tchórza. Wzięłam telefon, kupiłam po drodze gazetę i poszłam do hotelu.

Wejście było piękne, hol był piękny i recepcja była piękna. Biel marmuru, ciemne drewno i sufit zachwycający witrażowym przeszkleniem.
Weszłam i usiadłam na kanapie, kładąc na kolanach gazetę.
Starałam się rozluźnić węzeł, który zacisnął mi żołądek. Co mogło się stać? Przecież mam tylko przekazać długopis z cenną zawartością. Każdy to potrafi! W myślach powtarzałam zdanie, które mam wypowiedzieć. Jestem teraz agentką, biorę udział w akcji dla faceta, który mną owładnął i który jest zajebisty w łóżku… i na podłodze…

- Jestem. – Dosiadł się do mnie mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. – Masz to?

Zaskoczył mnie odstępstwem od planu, który zakreślił mi Feliks.

- Czy pan w sprawie kontraktu? – Wyrecytowałam wyuczoną rolę.
- Nie mam czasu – odpowiedział zdenerwowany. – Daj mi to szybko, bo jestem śledzony!

Oczami strzelał we wszystkie strony, przez co i ja poczułam się zagrożona. Już miałam mu dać długopis z fiolką, gdy w głowie zapaliła mi się kontrolka. Nie na darmo zaliczyłam tyle filmów i książek w tematyce sensacyjno-szpiegowskiej.

- Już, już – szepnęłam z przejęciem. – Mam to w torebce.

Wygrzebałam swoje ukochane pióro i podałam mu.

- Fiolka i formuła jest w środku, w tłoczku i pod nim.

Schował je szybko do kieszeni, wstał i wyszedł.
I tyle.
Zajebista jestem!
Wybiegłam z hotelu i skierowałam się w boczną uliczkę.

- Nie powiedział tego zdania – wydyszałam, gdy dobiegłam do Feliksa.
- Dałaś mu długopis?! – W oczach miał przerażenie pomieszane z paniką.
- No co ty?! – Oburzyłam się posądzeniem mnie o taką głupotę. – Dałam mu swoje pióro!
- Mądra dziewczynka. – Przytulił mnie do siebie gwałtownie.
- Wiem – mruknęłam, wciągając jego zapach.

Jego pot pachniał tak seksownie…

- Czas na plan B. – Pociągnął mnie za rękę.

Szliśmy, a praktycznie biegliśmy w nieznanym mi kierunku.
Zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach przed kawiarnią internetową i weszliśmy po trzech schodkach do środka. Ogarnął nas półmrok pomieszczenia rozświetlony białymi monitorami rzucającymi zimny blask na wpatrzone w jego tafle twarze. Boks, a w nim osoba z oczami wlepionymi w monitor, obok kolejny. Cisza rozpraszana jedynie kliknięciami palców w klawiaturę i pojedynczymi kaszlnięciami użytkowników.
Feliks powiedział coś do chłopaka z dredami, który siedział przy mini bufecie, również zapatrzony w monitor. Ten wskazał jedno ze stanowisk, w którego kierunku udaliśmy się.
Usiedliśmy w boksie numer siedem. Feliks zaczął gorączkowo stukać w klawiaturę. Otworzył jakąś grę on-line i w dymku nad swoją postacią prowadził dialog z inną postacią gry. Po kilku minutach wziął ode mnie długopis z fiolką i wcisnął go w skrytkę za monitorem.

- Czekamy – szepnął mi do ucha.

Powinnam czuć strach, zagrożenie, a tym czasem poczułam erotyczny dreszczyk, obudzony jego ustami przy moim uchu i ciepłym oddechem.
Uśmiechnęłam się do niego, a on odgadnął moje myśli. Siedzieliśmy w tym upiornym oświetleniu, patrząc na siebie i nic nie mówiąc. Czułam się jak zakochana nastolatka. Zadurzona i z zatkanym z natłoku emocji gardłem. Sensacyjny wątek naszej znajomości dodawał dreszczyku. Byłam kompletnie zakochana. Wsiąkłam doszczętnie i bez odwrotu w tą piękną twarz z czułymi ustami.

Facet z dredami podszedł do nas przerywając tą hipnozę spojrzeń i powiedział coś do Feliksa.

- Idziemy. – Pociągnął mnie z ramię. – Wracamy do auta.

Nie wiem jakim sposobem wiedział gdzie jesteśmy, ja do jutra nie znalazłabym swojej popierdółki w tym mieście.
Szliśmy znów prawie biegiem, skręcając w boczną uliczkę, gdy Feliks zatrzymał się gwałtownie, a ja po prostu wpadłam na niego, hamując z impetem na jego plecach.

- Gdzie to jest?!?! – Usłyszałam wściekły krzyk.

Wyjrzałam niepewnie zza Feliksa.
Przed nami stał mężczyzna z hotelu, któremu przekazałam swoje, dla niego bezwartościowe pióro.

- Gdzie to jest?!! – Odbezpieczył broń podtykając prawie Feliksowi pod nos.

Strach usztywnił mnie całą, zmieniłam się w słup soli.

- Nie mam tego. – Feliks wyciągnął przed siebie dłoń, do której akurat nie byłam kurczowo przyczepiona. – Przekazałem to dalej.

Po twarzy mężczyzny przebiegło zaskoczenie, wściekłość i niedowierzanie.

- Oddaj mi to, albo ją zastrzelę! – Wycelował pistolet we mnie, dzięki czemu widziałam idealnie srebrny okrąg lufy, przez który mogła mnie za chwilę dosięgnąć śmierć.

Reszta wydarzyła się zbyt szybko, bym mogła to dokładnie zarejestrować.
Feliks odepchnął mnie błyskawicznie i wykonał jakiś dziwny taniec, w wyniku którego napastnik padł na plecy z rozkwaszonym nosem, wypuszczając broń z dłoni.

- Mówiłem ci do kurwy nędzy, że nie mam tego! – Usiadł mężczyźnie na klatce piersiowej dociskając ramieniem gardło. – Powiedz swoim zwierzchnikom, że przekazanie nastąpiło na dworcu, a przesyłka została odebrana. Dziewczyna była tylko elementem odwrócenia uwagi. Zrozumiałeś?! Wiedzieliśmy, że mnie śledzicie! Już po wszystkim, teraz rozmawiajcie z nowymi właścicielami formuły. Moja praca skończona!

Zszedł z oszołomionego, zakrwawionego i lekko przyduszonego faceta, zgarnął z chodnika jego pistolet i wygrzebał z kieszeni moje pióro.

- Chodź. – Wyciągnął do mnie dłoń.

I poszliśmy, a właściwie znów pobiegliśmy.

Po kwadransie jechaliśmy już autem w ciszy, uspokajając rozdygotane emocje.
Przynajmniej moje dygotały jak w febrze.

- Byłaś bardzo dzielna – stwierdził po prawie godzinie milczenia, patrząc przez przednią szybę. – Jestem wściekły, że naraziłem cię na takie niebezpieczeństwo. To nie miało tak wyglądać! Mogło ci się coś przeze mnie stać! Kurwa mać!!!
- Feliksie. – Musiałam mu wyjaśnić co czuję. Nie chciałam by czuł się winny. – To była najbardziej emocjonująca przygoda w moim życiu!
Dziękuję za wyrzuty sumienia, ale są kompletnie nie potrzebne! Było super, a nawet lepiej!

Widziałam zdziwienie w jego oczach, gdy odwrócił spojrzenie na mnie. Zdziwienie i niedowierzanie.

- Nie jestem wariatką. – Wyjaśniałam mu dalej. – Ostatnie dwa dni były najwspanialszymi w moim życiu i dziękuję ci za nie. – Nie potrafiłam zgasić gorliwego tonu w głosie. – Jesteś… moim spóźnionym prezentem Bożonarodzeniowym! – nie umiałam wymyślić nic mądrzejszego.

Nic nie mówił, tylko spoglądał na mnie jak na kosmitkę, ledwo pilnując drogi.

W nocy dojechaliśmy pod mój blok. Pożegnaliśmy się mokrym całusem i bez słów wysiedliśmy z auta. Wzięłam tylko torebkę, olewając zawartość bagażnika. Feliks ujął moją twarz w dłonie, pocałował jakby mówił, że mnie kocha, albo żegna na zawsze i… odszedł.
Zostawił mi w ręce kluczyki od samochodu i bolesny głód jego obecności.
Nie potrafiłam zapanować nad łzami wyciskającymi mi się z oczu. Szłam i ryczałam.

W mieszkaniu położyłam się na kanapie. Było mi dziwnie pusto, cicho i samotnie.
Umyłam się i przeniosłam do łóżka.
Rano do pracy, to już za kilka godzin.

Po przebudzeniu, zobaczyłam w lustrze zmęczoną twarz z opuchniętymi oczami.
Zamaskowałam się makijażem i pojechałam do firmy.
Tego i następnego dnia życie toczyło się obok mnie.
Skupiłam się na tęsknocie i własnym cierpieniu.
Masochistka.
Chciałam zadzwonić do Feliksa, ale co miała bym mu powiedzieć?
Że tęsknię?
A jeśli on nie tęskni?

W środę rano obudziło mnie olśnienie.
Nie będę dzwonić, zrobię coś innego.

- Poproszę o urlop. – Podsunęłam wypisany wniosek Andrzejowi, mojemu szefowi. – Wiem, że to tak nagle, ale…
- Rozumiem. – Przerwał mi Andrzej. – Widzę, że coś się z tobą dzieje. Idź i wróć poskładana do kupy.
Podpisał mój papierek i oddał mi go, pochylając się znów nad papierami.

Przed powrotem do domu zahaczyłam o market i obkupiłam się w jedzenie.
W kuchni dostałam napadu gotowania, który przedłużył się na czwartek.
Jeszcze tylko szybkie pakowanie i zmusiłam się, by usnąć.

Piątek.
Załadowałam się do auta, pojechałam na stację, zatankowałam do pełna i w drogę.
Jechałam praktycznie bez przerw, czując jak każda komórka w moim ciele dygocze z podekscytowania.
Mijały godziny, a wraz z nimi uci...
60%
4031
Hinzugefügt 09.03.2019 08:00
Abstimmung

Komentarze (0)
Um einen Kommentar hinzuzufügen, müssen Sie eingeloggt.

Ähnliche Beiträge

Wakacyjne wspomnienie

Długo mnie nie było bo się działo. Jak wiadomo w moim małżeństwie od dłuższego czasu się wszystko psuło. Jednak firma mojego męża miała zlecenia zagranicą i z dnia na dzień zostałam postawiona przed faktem dokonanym że mój mąż wyjeżdża na 3 miesiące. Akurat od 1 lipca do 30 września. Byłam wściekła, pomimo że nie sypiamy ze sobą chciałam spędzić trochę razem czasu, dzieci już wyrosły a my nie mamy dla siebie czasu. Ciche dni upłynęły szybko i na początku lipca... Weiterlesen...

Białowieża

Na szkolenie wyznaczyli nam piękny Ośrodek w Białowieży. Ucieszyłem się nawet mocno , bo to przecież śliczna okolica, chociaż straszliwie daleko. Postanowiłem pojechać swoim autem i w czwartek rano byłem gotowy do drogi. Był maj i wszystko dookoła rozkwitało cudowną zielenią a mnie coraz bardziej chciało się ruchać. Właściwie wiosna to taka pora roku, że mógłbym to robić bez ustanku, kilkanaście razy na dobę i to przynajmniej po pół godziny. Może się przedstawię... Weiterlesen...

Rafał na Mazurach cz.1

… WSTĘP … Stałem na progu swojego domku i mrużąc oczy patrzyłem na wysiadające z autobusu towarzystwo. Zakląłem pod nosem szpetnie. Pieprzony Wojtun! Niby kumpel, a taka szuja! Półtora tygodnia temu zadzwonił, że ma dla nas fuchę na wakacje. Właśnie skończyłem kolejny rok studiów na AWF-ie i został mi tylko jeden. Miałem spore zapotrzebowanie na gotówkę. Wojtun zadzwonił parę dni po naszej pożegnalnej imprezie na zakończenie roku i dumny jak paw oznajmił... Weiterlesen...