Zapraszam do zapoznania się z VI częścią opowiadania "Znowu".
Anka aż przysiada z wrażenia, gdy dowiaduje się, co jest powodem mojego stanu. A nie było jej łatwo to ze mnie wyciągnąć. Raz z powodu jej alkoholowego upojenia, a dwa, że pomimo upływu kilku godzin nie byłem w stanie wyjść z szoku.
- Spokojnie, na pewno będzie dobrze. Może to tylko ćwiczenia? – Anka szybko trzeźwieje i jak tonący próbuje chwycić się każdej, nawet najwątlejszej nadziei, by nie uwierzyć w to, co się stało.
- Ocipiałaś? - jej głupota nie pozwala przejść obok siebie obojętnie.
- Zaraz powiedzą o tym w wiadomościach – rzuca pewnie i gorączkowo szuka pilota. Kolejny genialny pomysł.
- Nic nie powiedzą. Misja była utrzymywana poza ciekawością mediów. Skoro nie wyjawili jej rozpoczęcia, to tym bardziej wojsko zadba o nierozdmuchiwanie wieści o porażce. Przecież nie będą chwalić się trupami – dopiero jak wypowiadam te słowa dociera do mnie ich bluźnierczy sens. Dlaczego jak to powiedziałem?
- Zamknij się! On żyje! - Anka srodze grzmi nade mną. A przecież jak wcale tak nie myślę! Wręcz przeciwnie, bronię się przed dopuszczeniem do siebie myśli, że on mógłby… Ja tylko stwierdzam fakt. - A oni wiedzą? - jej mózg musi pracować na najwyższych obrotach, bo szybko próbuje rozwiązywać kolejne niewidmowe.
- Pewnie tak, a jak nie to zaraz się dowiedzą. W końcu, kogoś w armii musi obchodzić ten statek.
- Ja nie myślę o wojskowych. Co z rodzicami Rafała? Myślisz, że im powiedzieli?
- Nie wiem – faktycznie nawet się nad tym nie zastanowiłem. W końcu to ich jedyny syn. Jakie są procedury na taką ewentualność? Zawiadamiają od razu, czy czekają aż sprawa się rozwiąże?
- Jak chcesz się czegoś dowiedzie, to zadzwoń do nich.
- Nie mogę.
- Musisz. To ty widziałeś, co się stało z Rafałem i masz moralny obowiązek im o tym powiedzieć. W końcu od tego może zależeć jego życie! - wyciąga telefon z tylnej kieszeni spodni. Niepewnie biorę go od niej.
- I co im powiem? Że uprawiałem z nim seks na odległość? Przecież oni nawet nie wiedzą, że byliśmy razem – co ona sobie myśli? Że to w moim obowiązku teraz jest uświadomienie rodziców kim tak naprawdę był… jest ich syn? Czy ją doszczętnie pogięło? Czy ona ma świadomość jak to się może na nich odbić? - Ty to zrób – wyciągam smartfona w jej kierunku.
- Nie powinnam. Co im powiem? - broni się, ale rozważa taką opcję. Dziewczyno, my tu walczymy o czyjeś życie, a ciebie wzięło na wyrzuty sumienia zanim skłamałaś?
- Normalnie, że rozmawialiście i wtedy… - drugi raz nie przejdzie mi to przez gardło.
- Dobra dawaj to, tchórzu. Ale do końca życia się z tego nie wypłacicie. Obaj! - wyrywa mi telefon z ręki. A mnie ogarnia niewielka ulga. I to nie było tchórzostwo. Naprawdę nie mogłem tego zrobić. Nie bez wiedzy Rafała.
Anka wybiera numer. Ciekawe skąd ona go ma? Czeka na połączenie. Słyszę jak ktoś się odzywa. To chyba mama Rafała. Anka rozpoczyna rozmowę jak wzorowa synowa. Pyta o samopoczucie i zdrowie. A gdy sielankowy nastrój jest odpowiednio zbudowany, przystawia pistolet do słuchawki i BUM, wali z grubej rury. Potem kilkukrotnie dopytuje czy wszystko u mamy Rafała w porządku. Cholera, a jak ona ją zabiła? Obie będę miał na sumieniu. Nie, słyszę płacz. Uff. Anka, po długich minutach pocieszania zachowuje zimną krew i pyta, czy wojsko już się kontaktowało. Jasne, że nie, głupia, inaczej nie doprowadziłabyś tej kobiety do takiej rozpaczy! Ale jest też dobra wiadomość. Mama Rafała oferuje, że jak tylko coś będzie wiedziała to da Ance znać. Kończąc rozmowę moja przyjaciółka podtrzymuje rozmówczynię na duchu i zapewnia o chęci pomocy. Gdy się rozłącza rzucam się na nią i całuje soczyście. Nawet nie wiem dlaczego to robię, ale w tym stanie nie próbuję dochodzić racjonalności swoich czynów. Nie obrywa mi się za to. Dziwne. W zamian za to chwilę patrzymy się na siebie, łzy napływają do oczu. Spojrzenia stają się nie do zniesienia. Padamy sobie w objęcia i ryczymy jak bobry.
Mija kilka dni. Żadnych wieści. Razem z Anką wyjścia z mieszkania ograniczamy do niezbędnego minimum. Cały czas któreś trzyma wartę przy telefonie i czuwa nad stanem naładowania baterii, ale ten milczy jak grób. Niecierpliwość wzbudza w nas agresję, niemal padamy sobie do gardeł za najmniejszą głupotę. Ale jednocześnie każde z nas, wie, że to wszystko dlatego, że nam bardzo zależy. Nie spałem od kilku dni, jedzenie też ledwo przechodzi mi przez gardło, a prysznic biorę tylko dlatego, że w przeciwnym razie Anka na pewno by mnie rozszarpała. Pierwszy raz tak namacalnie odczuwam mozolny upływ czasu. Tik tak, tik tak. Do nerwicy doprowadza mnie irytujący dźwięk wiszącego na ścianie zegara. Czuję jakby każda umykająca sekunda orała na mej skórze głęboką ranę, która nie chce się zabliźnić. Tak to boli.
Anka dręczona wyrzutami sumienia w końcu się przemaga i idzie odwiedzić rodziców Rafała. Stwierdziła, że skoro ma ich okłamywać, to chce to robić w jak najmniejszym stopniu i zgodnie z telefoniczną obietnicą pomagać ile może. Moja mała, dzielna dziewczyna. Tylko w czym ona ich okłamuje? Dobra, to nie ona widziała jak porywają Rafała, ale przecież ani razu nie padło, że jest jego dziewczyną. To tylko ich domysły podsuwają jej taką rzeczywistość. A ona czuje się z tym fatalnie. Jasne, poszedłbym z nią, ale nie zniósłbym widoku ich rozpaczy za osobą, którą kochają. I którą ja kocham. Nie, za dużo nas łączy, żeby w bliskim kontakcie można to ukryć. Ja też im współczuję, ale na odległość jakoś łatwiej mi z tym żyć. Co z oczu, to z serca.
Gdy Anka wychodzi zostaję ze sobą sam na sam. Niewdzięczne uczucie. Nie trzeba ścian bym czuł się jak więzień. Przykuty do własnych myśli cierpię jak Prometeusz. Nic nie pomaga ich zagłuszyć, nawet alkohol. A wszystkie krążą wokół Rafała. Co się z nim dzieje? Jak się czuje? Czy… żyje? Najokrutniejsza ze wszystkich, ale powracająca jak bumerang. Do dziś w uszach dźwięczy mi tamten wystrzał, a to już trzy tygodnie. Czy był dedykowany Rafałowi? Ale gdyby go postrzelili, to nie powinien krzyknąć? A może celowali w serce i śmierć była natychmiastowa? Kurwa, o czym ja myślę! Wszystko z nim w porządku, jest cały i zdrowy, wszyscy są, tylko muszą ich znaleźć. Rodzice Rafała do tej pory nie otrzymali informacji o położeniu ich syna, pomimo że codziennie wykonują po kilka telefonów do jego macierzystej jednostki. Bezduszne maszyny odziane w moro. Czy oni nie rozumieją, że dramat każdego żołnierza, który tam pojechał przekłada się na udręczenie kolejnych dusz, co najmniej kilkunastu! W sumie daje to ponad dwie setki żyjących w strachu i niewiedzy. My przynajmniej coś wiemy, bo coś widziałem. Jakie szaleństwo musi ogarniać bliskich pozostałych żołnierzy, gdy znikąd zasięgnąć informacji i całkowity brak kontaktu? To musi być jeszcze gorsze. A ja ze swoim lękiem ledwo daję sobie radę.
Nagle dzwoni telefon. Zrywam się jak wyrwany ze snu. Dlaczego zostawiłem go tak daleko? Pędzę jak wariat, nieomal rozdeptując kota Anki krzątającego się między nogami. Zanim złapię aparat, widzę na ekranie, że to Anka.
- Odbili ich! – drze mi się do ucha roztrzęsiona z radości.
- Żyje? - to jedyne co mi przychodzi do głowy i co faktycznie chcę wiedzieć. Czuję, jak głazy miażdżące moje serce staczają się ku żołądkowi i wzbudzają erupcję niepohamowanego szczęścia.
- Wszyscy cali!
- Gdzie są?
- Wracają do kraju. Już lecą.
- Spotkamy się na lotnisku.
Rozłączam się, choć mam wrażenie, że chciała coś jeszcze dopowiedzieć. W euforii nie jestem w stanie się pozbierać. Muszę się umyć, wyskoczyć z piżamy, zmienić w końcu bieliznę. Co muszę zabrać? Dokumenty. Dopiero pod prysznicem, tuż przed puszczeniem wody orientuję się, że jednak nie zrzuciłem piżamy. Aż się trzęsę z przejęcia. Jest cały i niedługo go spotkam! Mój kochany, pędzę do ciebie!
Chyba w życiu tak szybko nie udało mi się wyjść z domu. Oczywiście nie pomyślałem wcześniej, żeby wezwać Ubera, więc chwilę sterczę na ulicy jak pajac. Czy zakręciłem wodę? Tak, nie słyszałem jej wychodząc. Gaz? Nic nie jadłem, ale i tak nie czuję głodu. Cholera, a ten futrzak został w mieszkaniu? Anka nie da mi żyć jak coś mu się stanie. Ale czy akurat dzisiaj muszę o nim myśleć? Skup się! Właśnie podjeżdża mój transport. Ulice są niemal puste, więc docieramy zaskakująco szybko. Miła rekompensata za zainwestowanie sporej sumy. Czego się nie robi dla miłości.
Gdzie powinienem iść? Muszę zacząć zachowywać się jak cywilizowany człowiek, bo pomylą mnie z zamachowcem. Ale przez te emocje chodzę jak nakręcony. Punkt informacji! Tam na pewno będą wiedzieli co i jak. Podchodzę, żeby nie powiedzieć, że podbiegam do przemiłej pani w prześlicznym uniformie. Jak z karabinu maszynowego wykładam jej pojedynczą salwą po co tu przyszedłem i pytam gdzie mam się udać, na co ona lakonicznie odpowiada:
- Nie to lotnisko – Ale przecież w tym mieście jest tylko jedno! Chyba musiała zorientować się po mojej minie będącej wariacją wyrazu przygłupa, a chodzącym pytaniem WTF, gdyż dokończyła. - Chodzi panu o lotnisko wojskowe. Po sąsiedzku – No tak! Lotnisko wojskowe, że też nie pomyślałem, że wojskowy samolot będzie lądował na wojskowym lotnisku. Dzięki, śliczna! Biegiem rzucam się w drogę powrotną do wyjścia, gdy słyszę za sobą jej melodyjny głos: - Ale tam pana nie wpuszczą!
Cholera. Jak to nie wpuszczą? Przecież tam będzie moja miłość, a ja muszę być blisko niego, żeby przeżyć. On też mnie potrzebuje. Muszę się nim zaopiekować, zatroszczyć o niego. Co ta Anka za bzdury mi nagadała. Wyciągam telefon. Pięćdziesiąt nieodebranych połączeń. Wszystkie od Anki. Jezu. Ma dziewczyna cierpliwość. Że też tego nie słyszałem. Aaa. W całym osobistym rozgardiaszu wyciszyłem to ustrojstwo całkowicie. No pięknie. Mogę się pożegnać z życie. Nieśmiało wybieram numer, gdy wyjdę poza terminal.
- Gdzie jesteś, przygłupie?
- Na lotnisku, tak jak…
- Jak byś mnie posłuchał – nie daje mi dokończyć. - to byś wiedział, że nie zobaczymy się z nim na lotnisku. Już wylądowali. Rozwożą ich po szpitalach. Jeszcze nie wiemy, do którego trafi. Zadzwonię jak będę coś wiedziała, tylko, na Boga, miej włączony telefon.
- A żebyś wiedziała, że mam – rozłączyła się, krowa jedna.
I po co ja gnałem jak dureń? A nie, to dobrze o mnie świadczy. Znaczy, że mi zależy. Kiedyś opowiem o tym Rafałowi, żeby wiedział do czego jestem zdolny. Tylko, co teraz? Może powinienem dostać się do centrum? Stamtąd wszędzie jest blisko. I może wypadałoby coś w końcu zjeść? Chyba tak zrobię. Udaję się na przystanek tramwajowy i jak przyzwoity obywatel czekam aż przyjedzie. Po drodze zastanawiam się, dlaczego zabierają Rafała do szpitala? Jezu, aż tak go skatowali? Wiedziałem, że mu nie odpuszczą jak mnie zobaczyli na ekranie. To moja wina. Powinienem zachować rozsądek i nie dać ponieść się jego pragnieniom. Powinienem odmówić rozbierania i nie wymyślać tej głupiej zabawy. Przecież ktoś z jego załogi mógł nas zobaczyć, a on tak strasznie się pilnował. Gdyby był w mundurze byłby traktowany jak pozostali, a tak… Rany, nawet nie chcę myśleć, co tam się działo. Ale zaraz. Anka powiedziała, że wszystkich rozwożą po szpitalach, więc to może tylko rutynowe działanie? Tak, na pewno to tylko prewencja. Sprawdzą, czy nie załapali jakiegoś syfa i ich wypuszczą. Nie ma co się niepotrzebnie nakręcać.
Tramwaj dojeżdża pod dworzec. Miasto chyba zrobiło wojsku przysługę, bo jest niemal opustoszałe. No nic, muszę wybrać jakąś knajpkę i cierpliwie (akurat) poczekać na telefon od Anki. Zamawiaj sobie coś lekkiego, w końcu nie wiem jak zareaguje mój żołądek po takim odwyku. Zupełnie spokojnie udaje mi się pochłonąć to śniadanko. W tym czasie telefon ani drgnie. Mija dobra godzina, z nudów zaczynam gapić się na tyłki klientów przy barze. Prawie zasypiam na stoliku. Tak, sen to coś czego ostatni też mi brakowało, ale muszę czuwać. Anka zadzwoni…
Wybudza mnie trajkotanie komórki. Anka.
- Co wiesz? - staram się zamaskować zaspany ton w głosie.
- Szaserów. Nie musisz się spieszyć. Wzięli go do izolatki.
- Zaraz będę – przecieram zaspane oczy i gestem przywołuję kelnera, żeby uregulować rachunek. Szastam dziś pieniędzmi jak jakiś potentat naftowy. Ciekawe kiedy to odrobię? W końcu ostatnio dość mocno nadszarpnąłem oszczędności. Trudno, najwyżej będziemy z Rafałem mieszkać pod mostem. Najważniejsze, że razem.
Idąc za radą Anki do szpitala docieram komunikacją miejską. W recepcji dostaję reprymendę od pielęgniarki za niewiedzę, ale również między swoimi wrzaskami wyjawia tajemnicę kierunku, w którym muszę się udać. I dobrze, że zapytałem, bo Rafała nie przyjęli na żaden oddział. Jego, i kilku innych mundurowych, którzy tu z nim trafili, poddano indywidualnej opiece. Gdy wchodzę na właściwy korytarz zastaję tam tylko rodziców Rafała i Ankę. Oni siedzą wtuleni w siebie, a moja przyjaciółka nerwowo wyznacza geometrię własnego życia. Gdy mnie spostrzega od razu podbiega i zakleszcza w ramionach.
- Musisz być twardy. Musisz być dzielny – szepcze jak mantrę do mojego ucha. Przeraża mnie.
- Co jest? - ledwo dukam.
- Nie jest z nim najlepiej. Zabrali go na OIOM.
- Cholera. Mogę go zobaczyć? - nie skomentowała, a sens głupkowatości mojego pytania dociera do mnie z opóźnieniem. A ja tak bardzo chcę go zobaczyć.
- Będzie dobrze, wyjdzie z tego – Anka próbuje mnie pocieszyć i przekonać do tej myśli samą siebie.
Dłuższą chwilę trwamy w objęciach, jakby rozdzielenie się miało wszystko bezpowrotnie zakończyć i wyrwać nas z bezpieczniej strefy, którą właśnie sobie stworzyliśmy, by na nowo rzucić w wir okrutnej rzeczywistości. Trzymając Ankę za rękę podchodzimy do rodziców Rafała. Wyglądają jakby już wypłakali z siebie życie. Trochę czasu minęło od naszego ostatniego spotkania, ale nie na tyle duże, by zdążyli się tak szaleńczo szybko postarzeń. A wyglądają jakby na barkach złożono im po dwie dodatkowe dekady. Każdemu z osobna. Ledwo udaje mi się zachować spokój, by wyrazić wyrazy współczucia.
- Rafałek jest silny. Zawsze był. Wyjdzie z tego. Na pewno da sobie radę – w odpowiedzi tata Rafała próbuje zakląć rzeczywistość. Mama nie jest w stanie dojść do głosu przez łzy. Odchodzę, żeby się nie rozkleić, a Anka idzie za mną. Przystajemy przed drzwiami rozdzielającymi korytarze i wpatrujemy się w dal za szybą. Ręce Anki oplatają mnie w pasie, a jej podbródek spoczywa na moim ramieniu. Jestem jej niewysłowienie wdzięczny. Potrzebuję bliskości, niekoniecznie od niej, ale lepsze to niż nic. Zwłaszcza, że czuję jakby ktoś przystawiał mojej nadziei nóż do gardła, a ona nie była w stanie się obronić. I ja też nie mogę nic zrobić.
Mija kilka godzin, choć czas na tym sterylnym korytarzu wydaje się nie istnieć. Zza drzwi wyłania się pierwszy lekarz ubrany w jednorazowy kombinezon i maskę.
- Panie doktorze, co z naszym synem? - jako pierwsza podrywa się mama Rafała. Z Anką zmęczeni przysiedliśmy na podłodze wtuleni w siebie, ale możliwość otrzymania jakiejkolwiek informacji o stanie Rafała otrzeźwia nas.
- Wiele przeszedł. Jego organizm jest bardzo wyniszczony. Nie był w stanie obronić się przed infekcją. Próbujemy ją zdiagnozować i rozpocząć leczenie.
- Ale wydobrzeje? – Boże, jakie ta kobieta ma dobre serce. Pomimo tego, co przeszła, pomimo całego bólu i niepewności w jakiej ją pozostawiają, ona nadal zwraca się z największą życzliwością w głosie na jaką jest w stanie zdobyć się człowiek. Nie ma w niej pretensji, żądań. Czysta dobroć. Aż chcę być z nią spowinowacony. Tym bardziej nie rozumiem Rafała i jego strachu przed brakiem zrozumienia z jej strony. Tak dobra istota nie może być zdolna, żeby go odrzucić. Może gdyby wcześniej jej to wyjawił, to nie byłoby nas dziś tutaj, a on nie musiałby walczyć o życie? Nie, to nie czas i miejsce na gdybanie. Teraz najważniejsze, żeby zwycięsko wyszedł z tej walki.
- Czas pokaże – bezdusznie odpowiada jej lekarz i pospiesznie odchodzi. Potworny zawód. Z jednej strony ratujesz życie, a z drugiej jesteś doręczycielami najgorszych wiadomości. Kobieta nie wytrzymuje i znów zanosi się płaczem.
Ściemnia się, a my we czwórkę nadal tkwimy na szpitalnym korytarzu niczego nie świadomi. Pomimo szczerych chęci dochodzimy z Anką do wniosku, że długo tak nie pociągniemy. Po rodzicach Rafała też widać, że są mocno zmęczeni. Proponujemy im, że zostaniemy tu i jak tylko, coś powiedzą zawiadomimy ich, a oni w tym czasie odpoczną. W odpowiedzi otrzymujemy jedynie grzeczną odmowę. Nie mamy serca się z nimi spierać. Przynosimy im posiłek i gorące napoje ze szpitalnego bufetu i sami opuszczamy szpital z nadzieją w sercu, że gdy tu jutro przyjedziemy nie będzie gorzej.
Gdy tylko wchodzimy do mieszkania, padamy nieżywi na łóżka. Mnogość wrażeń nas przytłoczyła. Następnego dnia wcale nie tak łatwo się podnieść. Nie dość, że niewygodna pozycja przyprawiła o skurcze i bóle mięśni, to świadomość niepewności nie napawa motywacją do rozpoczęcia dnia. Jakoś udaje nam się zebrać, coś zjeść i z sercami na wierzchu wyruszamy komunikacją miejską do szpitala. Dzisiaj nie możemy dać się tak łatwo zbyć rodzicom Rafała. Jeżeli chcą jeszcze przy nim być, to nie mogą się zaniedbywać. W końcu mają swoje lata, a życie na szpitalnym korytarzu nie poprawia ich kondycji.
Od wejścia na oddział zaskakują nas swoją promieniejącą radością. Z Anką wymieniamy szokowane spojrzenia.
- Jest dobrze. Co prawda jego stan w nocy był krytyczny i ostrzegali nas przed najgorszym, ale udało im się opanować gorączkę. Teraz wprowadzili go w śpiączkę farmakologiczną i jest stabilny, a lekarze mogą walczyć o niego dalej – zalewa nas słowotok taty Rafała. Nawet Anka zaniemówiła. Czy ktoś to nagrywa? Ja, targany emocjami, próbuję się uspokoić. Strach przechodzi w zaskoczenie, które ustępuje miejsca niedowierzaniu, by finalnie mogła wybuchnąć niepohamowana radość. Jest wśród nas i będzie jeszcze długo!
- Możemy go zobaczyć? - wyrywa mi się. To Anka powinna o to zapytać. Nie byłoby tak niezręcznie. Ale ta z tego wszystkiego stoi jakby cofnęła się w rozwoju.
Moje obawy okazują się jednak bezpodstawne, bo nikt z zebranych poza mną tego nie wychwycił. Jedynie mama Rafała, która wciąż tkwiła na szpitalnym krześle, wskazaniem palca na szybę naprzeciwko niej, udziela mi odpowiedzi. Podchodzę do okna ciągnąc Ankę za sobą. Zaraz ją trzeba będzie reanimować. Widok przesłaniają nie do końca odsłonięte żaluzje, ale ciemna czupryna na poduszce uświadamia mi na kogo patrzę.
Rafał. Wygląda jakby spał. Tysiące rurek i przewodów wokół wcale mu nie przeszkadzają. Tak jak i słyszalne stąd rytmiczne pikanie aparatury. Dopiero gdy przyglądam mu się dokładnej dostrzegam, że wygląda jeszcze gorzej niż zapamiętałem z kamerki. Trudno powiedzieć czy na jego ciele jest jeszcze zdrowe miejsce. Bardziej wygląda to na melanż siniaków, opuchlizny i świeżo zasklepionych ran. Przypomina głodne dzieci pokazywane w kampaniach UNICEFu. Mięśnie zniknęły, bibułowata skóra luźno okrywa kości, a maski pozazdrościłby mu niejeden uczestnik Dia de Muestos. Tylko praca respiratora sprawia, że klatka piersiowa unosi się i opada.
- Nie wpuszczają nas do niego. Boją się dodatkowych infekcji – zaskakuje mnie komentarz taty Rafała nad moim ramieniem. - Ale to dobrze. Na spokojnie wyzdrowieje i wróci do nas.
- Na pewno – odpowiadam. - Ale państwo też powinni o siebie zadbać. Nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, że z jego powodu lekceważą państwo własne zdrowie. Powinniście coś zjeść i odpocząć, jak ludzie. My przejmiemy wartę i w razie czego skontaktujemy się z państwem – dziwnie się czuję przyznając sobie decydujący głos, ale gdyby to byli moi rodzice chciałbym żeby też zadbano o ich komfort w tych trudnych dniach. Kurczę, czuję jakby to byli moi rodzice. - Prawda? - rzucam stanowczo w stronę Anki, żeby zatuszować własne myśli, ale ona odpowiada tylko nieobecnym kiwnięciem głowy.
Na szczęście długo nie muszę spierać się z rodzicami ukochanego i odprowadzam ich niemal do samej kafeterii, by mieć pewność, że nie zawrócą się na pięcie. Po drodze mijam niepozorny Punkt Konsultacyjno-Diagnostyczny i uświadamiam sobie, że dawno nie robiłem badań. A z Rafałem obiecaliśmy sobie, że wejdzie nam to w nawyk. Przezorności nigdy za wiele. Dlatego zanim wrócę do Anki postanawiam oddać krew. Jako, że czuję się zdrowy szybko przechodzę procedurę i jestem wolny. Kupuję jeszcze jakieś napoje i batony w automacie i mogę się stawić na wartę. Na szczęście Anka zdąża odzyskać rozum przed moim powrotem, więc mam partnera do rozmów i głupkowatych zabaw. Po skończonym posiłku rodzice Rafała zaglądają jeszcze do niego, niby dla pewności. Ta jasne, niby, że sam ucieknie czy my go porwiemy? Jednak umawiamy się z nimi na zmianę wieczorem. Drzwi za nimi zamykają się, a mi pozostaje tylko podziwianie mojej miłości przez szybę. Jest taki spokojny jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Po czterech dniach, gdy stan Rafała zaczął się poprawiać, zaczynają go wybudzać. Dopiero wtedy orientuję się, że lewą rękę i prawą nogę ma w gipsie, co wcześniej było skrzętnie skrywane pod kołdrą przez pielęgniarki. Dopóki Rafał leżał tam spokojnie i nam, czekającym na niego, było łatwiej przychodzić na ten zimny korytarz i być z nim. Teraz siedzimy jak na szpilach. Co się stanie? Czy odzyska pełnię sił? A może do końca życia będzie potrzebował opieki? Lekarze są ostrożni i nic nie prorokują. Same zdjęcia rentgenowskie i tomografie nic im nie mówią. Potrzebny jest głos posiadacza ciała. Jednak cokolwiek by się nie działo, ja będę przy nim do końca. Solennie obiecuję. Koniec z zazdrością i podejrzeniami. Choćby zdradził mnie na moich oczach, wytrzymam. Tak jak on to zrobił. Jestem mu to winien i chcę z nim być po kres naszych dni.
Rafał odzyskał przytomność. Oczywiście rodzice mają pierwszeństwo. Do sali wchodzą opanowani, ale widać, że nogi uginają się pod nimi. Z Anką, miotani dreszczami niepokoju i niepewności, zostajemy na korytarzu. Świadomość spotkania z Rafałem i zderzenia się z tym przez co przeszedł, po części przez mnie, napawa mnie przerażeniem. Mam ochotę uciec i nigdy nie odbyć tej rozmowy. Jedynie pragnienie bycia z nim i zobaczenia go oraz tego jego uśmiechu trzyma mnie tu jak solidna kotwica.
Anka łapie mnie za rękę. Jej uścisk prawie miażdży mi kości. Nawet na mnie nie spojrzy tylko wbija te swoje szpony. Niczym nie zawiniła, a też nie jest jej łatwo. Może wszyscy tak się czują i nie stanowię żadnego wyjątku? Próbuje się przygotować i uspokoić. W końcu zanim rodzice Rafała wyjdą minie ładny szmat czasu. Biorę głęboki wdech, gdy tata Rafała wychodzi z sali.
- Rafał chce cię widzieć – zwraca się bezpośrednio do mnie.
W jego zesztywniałych mięśniach twarzy da się wyczuć ogarniające go niezadowolenie z faktu, że zakłócę intymność ich spotkania. Cały sztywnieje. Anka dla otuchy wtula się w moje ramię, ale to nie pomaga. Ledwo podnoszę się z cholernie niewygodnego krzesła. Mam nieodpartą chęć wrócić na nie i zostać do końca życia, ale nogi niosą mnie same. Koło taty Rafała przechodzę jak obok sklepowych bramek z dziwnym przeświadczeniem, że zaraz zapikają. On kładzie rękę na moim ramieniu. Nie łapie, nie chwyta. Kładzie w wyrazie dodania otuchy. I sympatii? Jest aż tak źle?
Obraz jak z domu pogrzebowego. Nieruchome ciało spoczywa na łóżku pod całunem szpitalnej pościeli. Towarzyszy mu płaczka, w postaci własnej matki siedząca u boku Rafała na metalowym taborecie. Ale on cały czas żyje! Wzrok wcześniej wpatrzony w sufit nakierowuje na mnie i widzę, że w oczach, których od tak dawna mi brakowało zapala się znajomy płomień. Twarz nabiera koloru, usta wykrzywia uśmiech. Mam wrażenie, że jeszcze chwila i wstanie, żeby zacząć biegać.
Ręka taty Rafała popycha mnie w jego kierunku. Dzięki, sam bym nie doszedł. Stoję górując nad moją miłością. On promienieje jak słońce o wschodzie budzące świat do życia. Widzę, że palcami bezwolnej ręki szuka mojego dotyku. Nie wiem jak mam się zachować. Przecież jego rodzice patrzą. Nie doczekawszy się mojej reakcji skinieniem prosi o nachylenie. Jego prośba wcale mnie nie dziwi. Po tym co przeszedł i po całym leczeniu jest tak słaby, że nawet nie jest w stanie wydobyć głosu. Automatycznie zginam się w pasie jak jakiś robot. Moje ucho ląduje tuż nad jego ustami. Czuję jego płytki, ale ciepły oddech. W tej pozycji nie jestem w stanie na niego spojrzeć, co sprawia, że oczy same zawieszają się na jego rodzicach. Z wyrazu ich twarzy nie jestem w stanie nic wyczytać.
- Powiedziałem im – docieraj do mnie ledwo słyszalne słowa Rafała. Ja pierdolę. To pierwsza myśl, która mnie nachodzi. Potem zaczynam czuć jakby podłoga usuwała mi się spod stóp albo lepiej jakby właśnie uderzył we mnie tir i wioząc przez kilkaset kilometrów na swojej masce pędził na spotkanie ze ścianą. Czuję, że zaczyna brakować mi powietrza. A oni cały czas tu są! Jego rodzice patrzą na nas. Oczy nieprzerwanie w nich wpatrzone niemal wypadają mi z orbit. Czuję się jak skazaniec czekający na usłyszenie wyroku mającego paść z ust niewzruszony, bezdusznych sędziów. Kara śmierci. Nie wiem ile czasu minęło, ale jestem pewien, że nazbyt dużo, by takie zamarcie w miejscu uznać za normalne.
- Damy wam chwilę – w końcu odzywa się tata Rafała w trakcie próby pomocy wstania swojej żonie.
Drzwi zamykają się za nimi z hukiem wstrząsającym budynkiem w posadach. A może to tylko moje wyobrażenie? Może to tylko serce wali mi jak oszalałe? Nie jestem w stanie go wyczuć. Może właśnie umarłem?
- Możesz usiąść – gdzieś w oddali słyszę głos Rafała. I wtedy zdaję sobie sprawę, że cały ten czas jestem nad nim pochylony. Delikatnym uniesieniem głowy składa mi na policzku pocałunek. Wargi ma spierzchnięte i wysuszone. Podnosząc się zaglądam mu w oczy. Przepełnia je radość.
- Dlaczego to zrobiłeś? - udaje mi się z siebie wydobyć.
- Bo cię kocham – udaje czy naprawdę myśli, że pytanie dotyczyło tego szczeniackiego całusa? Po chwili jednak dostrzegam próbę zażartowania, a on dokańcza. - Przecież ci obiecałem. I sobie. Zwłaszcza sobie – szybko się poprawia, a mi przypomina się nasza ostania rozmowa. Co ja zrobiłem?
- Nie mogłeś poczekać? Musiałeś ich zażyć taką wiadomością, gdy jeszcze wczoraj drżeli z przerażenia o twoje życie? - wzbiera we mnie złość.
- Nie chcę już udawać. Nie cieszysz się?
- Teraz nie chodzi o mnie, idioto! - nie jestem w stanie się pohamować. Może to ta kroplówka go tak ogłupia? Przy okazji zdaję sobie sprawę, że nawet nie zdołałem poczuć szczęścia na jego widok, radości, że żyje i już nic nie stanie nam na przeszkodzie by być razem. I nadal nie widzę na horyzoncie tych uczuć. Teraz ogarnia mnie troska o samopoczucie jego rodziców i jak będą w stanie poradzić sobie z taką bombą.
- Ale ja cię kocham – Rafał próbuje mi to wykrzyczeć, ale jego zastałe struny głosowe nie są skore do współpracy.
- Ja ciebie też, ale nie tak powinno się to załatwiać – wychodzi oschle, bez uczucia, jakby nieszczerze. Podrywam się i zmierzam do drzwi.
- Co robisz?
- Muszę coś załatwić – odpowiadam wychodząc z sali. Na korytarzu siedzi tylko skulona Anka. - Gdzie jego rodzice? - pytam gorączkowo.
- Poszli do kafeterii.
- Zajmij się nim – niemal rozkazuję i rzucam się biegiem przez korytarze.
Co ja robię i co właściwie zamierzam im powiedzieć? Są w szoku, to pewne, w końcu nikt nie spodziewa się takiej informacji po odzyskaniu własnego dziecka z objęć śmierci. Pewnie są zdruzgotani, stracili sens życia i chętnie by mnie zabili. A jak idę im się dobrowolnie oddać. Postradałem zmysły? Pewnie tak, ale właśnie tak należy postąpić. Co się stało to się nie odstanie, ale można walczyć o lepsze jutro.
Gdy staję w drzwiach bufetu, widzę ich siedzących tyłem przy stoliku. Gorące napoje parują przed nimi, a kanapki leżą nietknięte. Przełykam ślinę, oddaję się losowi i wolno ruszam w ich stronę.
- Przepraszam – jedne z najtrudniejszych słów, które przyszło mi w życiu wypowiedzieć. Oboje momentalnie wyrywają się z zamyślenia.
- Coś z Rafałem? - pyta tata Rafała.
- Nie, spokojnie. Wszystko w porządku. Została z nim nasza przyjaciółka. Ja… chciałem z państwem porozmawiać, wytłumaczyć – trema niemal pochłania mnie w całości, ciało i głos się trzęsą, a łzy napływają do oczu.
- Nie ma czego – te słowa trafiają mnie jak sztylet pod żebra. Serce krwawi. Egzekucja się zaczęła. Ale zaraz, w tonie mamy Rafała nie ma zawiści. Wyczuwalny jest spokój, charakteryzująca ją miła słodycz i… miłość? Tak, chyba tak to można nazwać. - Dobrze, że kogoś ma – nie mnie tylko kogoś. Bliżej niezidentyfikowaną jednostkę, która cały czas może okazać się ich wymarzoną kandydatką. Trudno, widać jeszcze nie zasłużyłem.
- Nie chcę, żeby postrzegali mnie państwo przez pryzmat tego, że odebrałem wam syna. I państwa marzenia. Nie zniósłbym tego. Tym bardziej świadomości, że odsuną go państwo od siebie z mojego powodu. Jednak zrezygnowanie z Rafała w tym momencie byłoby dla mnie tak samo trudne jak ukrywanie naszego związku przed państwem. Jeszcze zanim państwa poznałem, namawiałem go do tego, żebyśmy nie wstydzili się naszego uczucia. A to była i jest miłość. Tyle, że on obawiał się państwa reakcji – wylewa się ze mnie jakby puściła tama na rzece. Nie jestem w stanie tego powstrzymać dopóki poziom prawdy się nie ureguluje.
- Jest to dla nas szok, to prawda. Ale nie ma na świecie rzeczy, która sprawiłaby, że przestaniemy kochać naszego syna – chce mi się płakać ze szczęścia. Mógłbym się na nich rzucić i wyściskać, ale resztki zdrowego rozsądku powstrzymują mnie przed pochopnością.
- Mogę liczyć, że wrócą państwo do niego? On potrzebuje nas wszystkich.
- Oczywiście. Zamierzaliśmy dopić tylko dopić kawę. Dołączysz?
- Państwo wybaczą, ale zostałem Rafała w mała jednoznacznej sytuacji i jeżeli Ance zabrakło sił, by go powstrzymać, to właśnie kuśtyka tutaj ciągnąc za sobą kroplówkę.
W ich oczach pojawia się przerażenie. Szybko uśmiecham się, żeby rozwiać ich wątpliwości. Nawet zaczynają się śmiać. Tata Rafała klepie mnie po ramieniu. Z lżejszym serce zaczynam czuć się jak członek rodziny.
Kłaniając się wychodzę na korytarz, gdzie od razu wpadam na jedną z lekarek. To ta sama, która kilka dni temu przeprowadzała moje badania i pobranie krwi. Mój widok chyba ją zszokował.
- Witaj. Co tutaj robisz? Dostałeś telefon? - wita i jednocześnie zaskakuje mnie swoimi pytaniami.
- Dzień dobry. Nie.
- To św… masz chwilę, żeby podejść do mojego gabinetu?
- Ta… tak – jej ton choć sympatyczny i przemiły coraz mniej mi się podoba.
Stukot jej obcasów po winylowej posadzce hipnotyzuje, gdy idę za nią. O co chodzi? Nie dopełniłem jakieś formalności? Pani doktor z klucza otwiera drzwi do swojego gabinetu skąpanego w mroku. Żaluzje są zasłonięte. Dopiero po naciśnięciu włącznika lampy rozświetlają się w nieskoordynowanym tempie. Surowe i sterylne wnętrze. Doktor od razu udaje się do wysokiej szafki z szufladami i zaczyna czegoś szukać. Nie wiem czy stać jak kołek, usiąść bez zaproszenia czy uciekać. Poszukiwania przebiegają sprawnie, gdyż nie mija chwila, zanim lekarka odwraca się do mnie z niezmiennie radosnym wyrazem twarzy. Nie może być tak źle.
- Zapraszam – wskazuje mi krzesło po przeciwnej stronie biurka. Zaczyna robić mi się gorąco.
- Zadam ci kilka pytań dotyczących twojego życia osobistego, zgadzasz się?
- No dobrze – choć nie wiem czemu ma to służyć skoro dobrze pamiętam, że całą ankietę wypełniłem przed badaniem.
- Czy od ostatniego badania odbyłeś stosunek płciowy?
- Nie – w końcu nie minął nawet tydzień, który w większości i tak spędziłem na tutejszych korytarzach.
- Pamiętasz swój ostatni raz?
- Tak, przypominam sobie – było to tak…
Dawno temu. Byliśmy z Rafałem jeszcze w trakcie wakacji. Po odebraniu wyników, zanim poszliśmy na tę nieszczęsną dyskotekę, daliśmy upust naszej radości niejednokrotnie. A ostatni raz był wyjątkowy. Nie chcieliśmy robić tego w namiocie, ani w samochodzie. Potencjalna widownia była nam niepotrzebna. Postanowiliśmy znaleźć dla siebie ustronne miejsce. Szukaliśmy go kilka dni, głównie chodząc po lasach. Miało być jakby wyciągnięte z sesji fotograficznej. Miejsce ustronne, pełne klimatu. I udało się. Znaleźliśmy małą kotlinkę w środku lasu zanurzoną między skałami, chyba polodowcowymi. Rosło w niej kilka samotnych drzew i z jednej ze skał wypływał cicho szemrzący strumyk. Za pierwszym razem nie byliśmy przygotowani, ale spędziliśmy tam niemal cały dzień. Zostawiliśmy po sobie miejsce z przygotowanym chrustem na ognisko i oczyściliśmy poletko na namiot. Tę noc zamierzaliśmy spędzić właśnie tu.
Nim nastał zmierzch wróciliśmy z wyładowanymi plecakami. Rafał rozbił namiot, a mi przypadło w udziale wzniecenie ognia. Dobra zapalniczka i jakoś dałem radę. W porównywalnym czasie stanął namiot. Mogliśmy przystąpić do kolacji, choć każdy z niecierpliwieniem wyczekiwał deseru. Ogień palił się żywo, ale kiełbaski jakby na złość nie chciały się rumienić. Gdy tylko skórka zaczęła na nich pękać, a tłuszcz z sykiem trawiły płonienie z zaciekłością wilków rzuciliśmy się na żer. Nie było mowy o kochaniu się z pustym żołądkiem. Wgryzając się w swoją kiełbasę patrzyłem na Rafała. Naprawdę zachowywał się jak zwierzę. Wgryzał się w pieczone mięso i z zaciekłością szarpał je zębami, by wyrwać swój kawałek. Dobrze, że wcześniej zdjął koszulkę. Inaczej by ją pobrudził, a tak tłuszcz ulewał mu się po brodzie i znaczył szlaki na ledwo widocznym w tym świetle, opalonym torsie. Po skończonym posiłku pierwotne instynkty nie opuściły go.
Teraz na mnie patrzył wygłodniałym wzrokiem. Oceniał swoją zdobycz, wyczekiwał najlepszego momentu do ataku, jakby czekał aż wiatr się zmieni, by uśpić moją ostrożność i stępić zmysły. Przedramieniem starł pozostały na podbródku sok z kiełbasy pozostawiając na nim zwęglony ślad jakby malował się w barwy wojenne. Nie spuścił ze mnie wzroku, nawet nie mrugnął. Trochę zacząłem się bać, ale nie zamierzałem oddać mu się łatwo. Nagle coś zaszeleściło w pobliskich krzakach, burząc całą koncentrację Rafała, co dało mi moment na ucieczkę. Okręciłem się na pniu i puściłem w długą. On z warknięciem ruszył za mną. Kluczyłem między pojedynczymi drzewami, by nie dać mu szansy na wzięcie większego rozbiegu. Przez chwilę udało mi się uciekać. Jednak jego wyćwiczone nogi mogły znacznie dłużej pracować na wysokich obrotach niż moje rozleniwione kulasy.
Dopadł mnie. Z całą rozjuszoną dzikością. Złapał od tyłu objął i obalił na wilgotną ściółkę. Czułem na sobie cały jego ciężar, co zbyt szybko pozbawiało mnie oddechu. Ale tyłkiem mogłem wyczuć jego twardość w kroczu. Dyszał nad moim karkiem przyjemnie go ogrzewając. Szybko mnie odwrócił. Wreszcie mieliśmy okazję na siebie popatrzeć. Jego twarz ogarnęła żądza. Złapał mnie za kołnierz t-shirtu przyciągnął do siebie i pocałował. Bardziej niż jego wyczuwałem smak kiełbasy, ale i tak było przyjemnie. Jego język wdarł się we mnie jak podczas oblężenia i zaanektował wnętrze ust dla siebie. Zacząłem się rozpływać. Wtedy on dla żartu przygryzł delikatnie moją wargę i jak tylko ją puścił rozdarł na mnie koszulkę. Rozstąpiła się za jednym pociągnięciem. Cały czas więził mnie pod swoim ciężarem, ale sam wygiął się jak kot i wtulił w moje ciało całując je centymetr po centymetrze. Choć ubezwłasnowolniony, nie protestowałem. Było mi coraz lepiej. Cichym muśnięciom i pocałunkom towarzyszył tylko szum strumyka i cykanie cykad. Naprawdę poczułem, że jesteśmy i istniejemy tylko dla siebie, nic poza nami. Pomimo wieczornego chłodu czułem jak moje ciało rozgrzewa się od jego dotyku. Wraz z tym ciepłem napływało we mnie coraz większe pożądanie. Gra wstępna zaczęła się dłużyć, chciałem więcej i mocniej. Za to z Rafała ustąpiła cała wcześniejsza dzikość. Teraz był czułym kochankiem troszczącym się o partnera. Pocałunki nie miały zaspokoić jego instynktów, a dogodzić mnie. W końcu poczułem jak zaczyna rozbierać mnie dalej. Nareszcie! Strzępy t-shirt zostały pode mną, spodenki i boksy poleciały w mrok.
Rafał znów położył się na mnie, tym razem niewoląc w uścisku mojego sztywnego kutasa. Oddaliśmy się pocałunkom na nowo. Mogliśmy tak trwać wiecznie. Z Rafałem pełnym uczucia w każdym geście uwielbiałem się całować i kochać. Przełamywało to powszechny wizerunek umięśnionych facetów, którzy przez nasze społeczeństwo skazywani byli na brutalność i wypranie z wszelkiej czułości. On wolał wówczas oddać całego siebie, odsłaniając swą wrażliwość i niewinność. Roztapialiśmy się w swoich pocałunków. Usta ani myślały skończyć albo chociaż przerwać na złapanie oddechu. Nie, to się wówczas nie liczyło. Choć wiedziałem i czułem, że Rafał szykuje się do dalszej części swego niecnego planu. W trakcie pocałunku zsuwał siebie swoje spodnie i bieliznę. Wtedy nasze rozgrzane jak pogrzebacze pały wreszcie się zetknęły. Jego była już cała mokra. Niemal skleiła się z moją. Rytm pocałunków sprawiał, że ocierały się o siebie, co podniecało do granic możliwości.
Rafał pozwolił obalić mi się na ziemię. Teraz ja górowałem nad nim, ale tylko w jednym celu. Zakańczając soczyście pocałunek zacząłem zsuwać się po nim. Na spotkanie przeznaczenia. W końcu jego twarda, sztywna pała była na wysokości moich ust. Nie trzymałem nikogo w niepewności. Od razu zanurzyłem ją w swoich ustach niemal do końca. Rafał aż wygiął się z rozkoszy i zamruczał. Choć ostatnio miałem ją w ustach codziennie, czasem po kilka razy, to ilekroć był tego nie robił zawsze tęskniłem i delektowałem się jej smakiem na nowo. Tutaj nie było czuć kiełbasy. Jedynie czysty, słonawy smak Rafała. Czas przestał mieć znaczenie. Ciągnąłem mokrą pałę w zmiennym rytmie, by nie dać mu się przyzwyczaić do stałości. Nabrzmiewające podniecenie miotało nim po wilgotnym listowiu. Czułem, że jeszcze chwila i dojdzie.
Na dalszy bieg wydarzeń nie musiałem czekać. Rafała poderwał się i dobiegł w poszukiwaniu swoich szortów. Ognisko przygasało, więc i w kotlince zrobiło się ciemno. A on potrzebował tylko małego, kwadratowego pakuneczku. Szurał po ściółce, bez rezultatu. Atmosfera i rozpalony żar stygły. I wtedy do mnie dotarło. Obaj jesteśmy zdrowi. Udowodniliśmy to sobie w najlepszy z możliwych sposobów, kochamy się ponad życie i do jego końca chcemy być razem, a to jest najcudowniejszy moment i miejsce jakie nas mogło spotkać, by wyznać sobie prawdziwą miłość.
- Zostaw to i chodź tu – zawołałem za Rafałem.
- Poczekaj jeszcze nie znalazłem – chyba nie załapał o co mi chodzi, a już miałem chwalić łączącą nas telepatyczną więź. No nic, wymaga dopracowania.
- Zrób to bez gumki.
- Bez gumki? – zatrzymał się i jego szare komórki zaczęły pracować na przyspieszonych obrotach. - Ale mówiłeś, że… - wahał się.
- Czy ja mówię niewyraźnie? Chodź tu i zacznij mnie pieprzyć!
Przewróciłem oczami i ułożyłem się wygodnie wypinając w jego kierunku. Podszedł niepewnie, przyklęknął i dłuższą chwilę zastanawiał się zanim przystąpił do działania. W końcu jednak poczułem jego ślinę spływającą po moim rowku i główkę jego pały przymierzającą się do penetracji. Musiał przeważyć w sobie wszystkie za i przeciw i doszedł do takich samych w wniosków jak ja. Byłem w siódmym niebie. Nim go poczułem w sobie w ostatniej sekundzie zastanowiłem się jak to będzie bez gumki, ale on szybko udzielił mi odpowiedzi. Inaczej. Jego kutas był znakomicie nawilżony tak samo jak moja dziura, która witała go codziennie. Teraz tworzyli idealny duet przeistaczający się w jedność. Wszedł gładko. Gdyby nie rozmiar, to nawet bym go nie poczuł. Ale przyjemnie rozgościł się w moim tunelu wypełniając go całkowicie. Nic nie izolowało jego ciepła, więc odczuwałem je dwukrotnie bardzie. To było jak zabawa patykiem w ogniu. A Rafał posuwał mnie coraz intensywnie. Miałem wrażenie, że zaraz spłoniemy. Czułem pulsującą w nim krew i każdą wypustkę na jego sprzęcie, która przyjemnie drażniła moje wnętrze. To wreszcie był on. Nie jakieś cało obce, tylko on w całej swojej okazałości i urodzie. Choć muszę przyznać, że to przyjemne smyranie sprawiło, że zarówno on, jak i ja doszliśmy dwukrotnie szybciej.
Ale strzeliliśmy niemal równocześnie. Miotani ekstazą i orgazmem wydaliśmy z siebie dzikie wrzaski, które kotlina spotęgowała i poniosła echem ku światu. Rafał trysnął we mnie. Czułem jak sperma o temperaturze magmy wypełnia mnie kolejnymi falami w takt ruchów bioder. Jeszcze kilka razy mnie po sunął nim ciśnienie ustąpiło. Ja z kolei poleciałem na ściółkę pod siebie, ale na taką odległość, że zastanawiałem się, gdzie kończy się ten nowo utworzony szlak. Byliśmy wykończeni, ale szczęśliwi.
Wtedy wracam do chłodnego w odbiorze gabinetu lekarskiego. Przede mną nie ma już spełnionej twarzy Rafała, a lekarka o mądrych oczach i profesjonalizmie wpisanym w rysy.
- Czy zabezpieczyłeś się wtedy?
- Nie – napięcie na nowo zaczyna rosnąć. Nim cokolwiek powie, wiem, że moja odpowiedź przyniosła rozwiązanie jej wątpliwością.
- Mam tu twoje wyniki – kładzie przede mną nieoznaczoną kopertę z szarego papieru. Cały sztywnieję, nie jestem w stanie ruszyć ręką. I nie chcę! Błagam los, żeby ta chwila nigdy nie musiała nadejść. Nie wiem, niech nastąpi trzęsienie ziemi, powódź, uderzy w nas meteor. Chcę cofnąć czas. Cokolwiek, bylebym nie musiał otwierać tej koperty!
- Dasz radę? - pyta z troską w głosie pani doktor, a ja w rozpaczy kręcę przecząco głową.
- Muszę ci to powiedzieć, dla dobra twojego i twoich przyszłych partnerów. Wynik jest pozytywny. Przykro mi.