Zapraszam do zapoznania się z V częścią opowiadania "Znowu".
Pół roku. Tyle potrzebowałem, żeby odzyskać trzeźwość umysłu, zapomnieć o Rafale i zacząć układać sobie życie od nowa. Z tego wszystkiego nawet nie wiem czy już odpłyną. W końcu nie dałem mu okazji, żeby mógł mi powiedzieć kiedy. Eh. Ale to już za mną, nie obchodzi mnie. Wreszcie mogę zacząć normalnie oddychać. Zaczynam od kolosalnych zmian. Na pierwszy rzut idzie pokój. Zdecydowałem się na remont. Malowanie, nowe meble i dodatki, takie tam drobiazgi. Tak się rozpędziłem, że już zacząłem projektować nowy salon, ale Anka szybko ostudziła mój zapał. Mówi, żebym lepiej kupił sobie jakieś zwierzątko. Ta, jasne, już z tym jej kociskiem wystarczy mi utrapień. Dlatego w konsekwencji stawiam na zieleń. W pokoju stanął sporych rozmiarów fikus, swoją drogą bardzo gadatliwy po kilku kielichach, a na talerzu zagościła dieta wegańska. Do tego nowa fryzura i oczywiście karnet na siłownie. Jak powiedziałem – nowy ja.
A z tą siłownią to strzał w dziesiątkę. Co prawda początki były trudne. Jak nie chciało mi się na nią chodzić, tak trzeba mnie zaciągać siłą, ale dzięki temu, że Anka zgodziła się zostać wspólnikiem mojej niedoli lądowałem tam cztery razy w tygodniu. No i te widoki! Ja wątły, żylasty kurczak wśród prawdziwych byków i ogierów. Jakie masy mięśni się tam przetaczają! Motywacja samoistnie zradza się z zazdrości. Nie żeby spodziewał się spotkać jeszcze Rafała, choć z Anką nigdy nic nie wiadomo, w końcu to też jej przyjaciel. Jednak jak już staniemy naprzeciwko siebie to chcę, żeby gały mu zbielały i żeby żałował, że mnie zostawił. No i zapomniałem o najważniejszym, siłownia to dobre miejsce na znalezienie partnera do ćwiczenia mięśni. Tych mięśni. W końcu każdy szanujący się trenujący wie, że nie można pozwolić mięśniom się zastać, a trening czyni mistrza.
Ćwiczenia zaczynają przynosić rezultaty, mięśnie nieśmiało rysują się pod skórą, nie męczę się już tak szybko, a na siłowni jestem rozpoznawalny. A to daje mi pewne możliwości. Nie jestem już nieśmiałą trusią, która stara się nie wychylać, bo boi się, że ją zdepczą. To już za mną. Teraz każdy jest kumplem do ćwiczeń, a przy odrobinie chęci, które gubią się w tym całym życiowym pędzie, mógłbym założyć fitness bloga. Bycie tak wysoko w siłownianej hierarchii daje mi też doskonałą pozycję do obserwacji i wyszukania sobie najsmaczniejszego kąska. Tak, w końcu chęć samodoskonalenia zaczęła ustępować miejsca żądzy i popędowi. W końcu ile można jechać na celibacie? Na brak owych kąsków nie mogę narzekać. Co drugi to lepszy. Nawet orientacją nie trzeba się przejmować. Z podsłuchanych w szatni rozmów wywnioskowałem, że przy takim stężeniu facetów w jednym miejscu i unoszącym się w powietrzu ostrym zapachu męskiego potu każdy myśli przynajmniej o spróbowaniu, jak to jest z drugim facetem. Wystarczy wykazać się inicjatywą, zamanifestować chęć i wieczór można uznać za zajęty. Oczywiście jak powiedziałem wcześniej, obowiązuje pewna etykieta i taki przykładowy świeżak nie ma tam czego szukać, nawet jako dupodajka. Towarzystwo jest dość elitarne i bawi się wśród „swoich”. Chociaż z drugiej strony, mogąc uważać się za swojaka i przebierać w dostępnym asortymencie, nie znajduję nic wartego uwagi. Może za wysoko stawiam poprzeczkę, ale uważam, że nawet facet tylko do seksu powinien coś sobą reprezentować. Nie, to nie ma być drugi Rafał. Jednak jak mam to robić z byle kim, to niech mi się chociaż podoba.
I tak moje wycieczki okazywały się być wykorzystywaniem karnetu do ZOO. Patrzyłem na byki, ogiery, niedźwiedzie i tygrysy, ale do żadnego jakoś mnie nie ciągnęło. Do czasu aż w drzwiach stanął Kamil. Od razu było widać, że siłownia to dla niego nie pierwszyzna. Wiedział co i jak, szybko się odnalazł i jeszcze szybciej wkupił się w łaski miejscowych. Nic dziwnego, nawet nie musiał się rozbierać, żeby stwierdzić, że przy głębszym wdechu wszystkie szwy na nim postrzelają. Wysoki blondyn o modnie zaczesanych włosach, kilkudniowym zaroście i przenikliwie błękitnych oczach. Od razu chce się na takiego rzucić. Zwłaszcza jak taki kolos wchodzi na salę bez koszulki i pręży muskuły przyozdobione potężnymi tatuażami. On chce być podziwiany i pożądany. Człowiek zapomina wtedy, że sam przyszedł poćwiczyć i zamiast łapać za kolejne uchwyty to gapi się na tę klatę wyglądającą jak ściernisko o poranku i ukradkiem drażni swoją naprężoną pałę. On mógłby mieć każdego, a ja wiem, że chcę być wśród wybranych. I stało się.
Między nami zaczęło się typowo. Dzień świąteczny, siłownia świeci pustkami. Tylko on i ja. To znaczy najpierw on, potem ja, bo gdy przyszedłem, Kamil już ostro ćwiczy. Pot spływa mu po ciele, przyklejając do skóry krótkie włoski w kolorze pszenicy, co sprawia, że delikatnie mienią się w świetle lamp dodając mu uroku. Wystająca znad sportowych szortów gumka od bielizny również jest mokra, co bardzo pobudza wyobraźnię. Oczywiście nie może podejrzewać, że widzę to wszystko, bo udaję, że się na niego nie patrzę, a on stoi do mnie odwrócony tyłem. Jak dobrze, że montują wielkie lustra na siłowni. Inaczej naprawdę bym tego nie zobaczył. Za to Kamil jest skupiony na swoim odbiciu. Idę o zakład, że rzucił sobie jakieś wyzwanie, bo choć cały poczerwienieje, żyły wychodzą na wierzch, a spojrzenie piorunuje klona w lustrze, to ramiona raz za razem wędrują w górę unosząc potężną sztangę. Jak nie przestanie to mięśnie rozedrą skórę! Ostatnie uniesienie i odrzuca sztangę z hukiem na gumowane podkładki. Z drugiego końca sali słyszę jak zaczerpuje powietrza z niepohamowaną satysfakcją. Przysiągłbym, że przeoczyłem to podczas mrugnięcia, ale pocałował się w naprężony biceps! I dociera do mnie, że tylko on potrafi sobie dogodzić. Nie istnieje drugi taki, który zadowoliłby go w porównywalnym stopniu. Wtedy zaczyna mi się wydawać, że moje szanse na kontakt z nim maleją do zera, jeżeli nie jeszcze niżej. Po odniesieniu osobistego sukcesu zbiera się do wyjścia. Instynktownie przenoszę się na urządzenie nieopodal wejścia do szatni, żeby przypadkiem nie przeoczył mojej obecności. Wyprężony, z ręcznikiem przerzuconym przez kark rusza w moją stronę. Popija z bidonu, a cienka stróżka napoju ulewa mu się na brodę i kaskadą spływa na tańczące w ruchu mięśnie torsu. Pała w jockstapach sztywnieje mi momentalnie. Próbuję ukryć ją między udami, co okazuje się wyzwaniem, gdy siedzi się rozkrokiem na ławeczce. Nie chcę przed nim wyjść na aż tak łatwego. Nie odpuszcza bidonu od ust, jak mnie mija i wita jedynie uniesieniem brwi. Odwzajemniam się poderwaniem brody do góry udając, że ćwiczę. Od razu zganiam się w myślach, za tchórzostwo i nim usłyszę za sobą otwieranie drzwi do szatni rzucam:
- Niezła seria – walenie serca odlicza sekundy w oczekiwaniu na odpowiedź. Siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście…
- Eee, dzięki – usłyszałem w końcu! Zatrzymał się. To znak, że chcę kontynuować rozmowę. Powinienem wstać i złapać z nim kontakt wzrokowy, ale wtedy zobaczy, że kutas sterczy mi jak szalony.
- Osobisty rekord? - pytam siedząc cały czas odwróconym do niego. Staram się wyrazić w tym pytaniu minimalne zainteresowanie, które ma zamaskować fascynację i uwielbienie. Zaskakuję sam siebie, że udaje zachować mi się takie opanowanie.
- A żebyś wiedział. Chciałem pociągnąć na maksa i się udało – ta gra słów tak słodko brzmi w jego ustach. - A jak tobie idzie?
- Powoli, ale do celu. Nie mam jeszcze takiej wprawy. Przydałoby się kilka wskazówek – zarzucam przynętę.
- Pomóc? - oferuje się ochoczo.
- A nie spieszy ci się? W końcu święta.
- Nie mam żadnych planów. Nad czym dzisiaj pracujesz? - podchodzi do mnie.
- Klata – szybko odpowiadam, co mi ślina na język przyniesie.
- Ok, w takim razie, to nie jest maszyna do tego. Lepiej przesiądź się na tamtą – Cholera, wiedziałem, że kłamstwo nie popłaca. Wyjdę na totalnego amatora, a on na pewno nie chcę się z takimi zadawać. A na dodatek jak teraz wstanę, to kapnie się, że na niego lecę. Pała stoi jak na viagrze. A co mi tak, w końcu do tego dążę. Jak nie wyjdzie to trudno. Znaczy, trudno, ale inaczej go nie przekonam. Wstaję jak gdyby nigdy nic, namiot rozstawia się w szortach, ale udaję, że nic się nie dzieje. Nie wiem czy zobaczył, ale idzie za mną więc szanse są niewielkie. Ja siadam na siedzisku, a on przyklęka przy obciążnikach.
- Jakie obciążenie? - pyta Kamil.
- A na ile wyglądam – wypowiadam zanim przemyślę odpowiedź. Flirt w gębie ma się dobrze, ale jak nie podołam jego założeniom, to pogrążę się jeszcze bardziej. Wtedy nawet na mnie nie spojrzy i pewnie zmieni siłownie, żeby nie mieć kontaktu z taką miernotą.
- Spróbuj – proponuje. Raz kozie śmierć. Łapię głęboki wdech i napieram na drążki. O dziwo ustępują. Nie jest najłatwiej, ale daję radę. Naprawdę mi się udaje. Dociągam do końca. Gdy odpuszczam wypuszczam całe powietrze w głośnym wydechu.
- Nieźle, ale musisz popracować na oddechem. Nie wszystko naraz. Jak naciągasz to bierzesz wdech. Przytrzymujesz i delikatnie odpuszczasz z wdechem. Dawaj dalej – wewnątrz siebie skaczę z radości za tak pochwalną uwagę. No co? Dla mnie to sukces. Jak mówi tak robię. Pamiętam o wydechu, ale tak jest trudniej. - Nie odchylaj się. Prosto – czuję jak jego potężne dłonie przyciskają mnie za klatę do oparcia. Robi mi się gorąco. Ale posłusznie wykonuję polecenie. Dociągam do końca , trzymam, tak jak i on trzyma mnie i na wydechu odpuszczam. Gdy kończę, Kamil klepie mnie po klacie, dość silnie. - Załapałeś. Spróbuj jeszcze raz i jedziesz z całą serią.
I tak wykonujemy ćwiczenie za ćwiczeniem. Po trzech mam już totalnie dość. Ale perspektywa jego dotyku pcha mnie dalej. Na szczęście, i nieszczęście, po następnym Kamil stwierdza, że na dziś mi wystarczy. Idziemy razem do szatni. On od razu zrzuca z siebie szorty i zostaje w samych jocksach. Czy to znak? Tyłek świeci mu się od potu. Wrzuca bieliznę niechlujnie do szafki i idzie pod prysznice. Nawet na mnie nie spojrzy. Czyli jednak się pomyliłem. W końcu jakby był chętny, to nie ma przed kim zachowywać pozorów. A kutas skacze mu między masywnymi udami w całkowitym zwisie. Wzdycham z rozczarowania i sam zabieram się za rozbieranie. Próbuję, uspokoić swoją pałę, żeby nie wyjść na zboczeńca, co na niewiele się zdaje. Zrezygnowany idę pod prysznice.
Z zaskoczenia w wejściu wielka łapa obejmuje mnie i pociągając za ramię przygważdża do ściany. W ostatnie chwili opanowuję się przed krzykiem. Teraz Kamil góruje nade mną jak zwalista góra. Jego stalowe ramiona blokują mi drogi ucieczki. Ale, gdy serce zwalnia, zastanawiam się czy w ogóle chcę uciekać? W końcu marzyłem o tym o dłuższego czasu. I w końcu to dostaję. Jestem gotowy.
- Co tak długo? Myślałeś, że ci odpuszczę? Myślisz, że nie widziałem, jak się ślinisz na mój widok? Chciałeś to masz. Do roboty! – władczo rozkazuje mi Kamil. Jedną ręką przyciska mnie do podłogi, sprowadza na klęczki, a przede mną ukazuje się jego rosnąca pała. Z niepozornego ptaszka urosła do potężnych rozmiarów. I nie był to jeszcze szczyt jej możliwości. Z przejęcia przełknąłem ślinę. To nie to samo, co sprzęt Rafała. Jego był bardziej do mnie dopasowany. Dlaczego pomyślałem o nim akurat teraz? - Na co czekać. Mordę też mam ci pomóc wyruchać? Sam nie potrafisz? - ostry ton w jego głosie coraz mnie mi się podoba. W końcu nigdy nie przepada za dominacją. Do tej pory seks był przyjemnością dla obu stron, a prowadzenie przez Rafała ustalone i wykorzystywane w sztywnych granicach. Dlaczego znowu o nim pomyślałem?
Zanim zdążam przymierzyć się do jego monstrum, Kamil łapie mnie za głowę i nadziewa na swoją dzidę. Czuję ją głęboko. Jest naprawdę olbrzymia, a brak przygotowania doprowadza mnie do mdłości. Chwilę trzyma ją w środku i nim zabraknie mi tchu wyciąga ją. Krztuszę się, próbuję złapać oddech.
- Teraz wiesz jak to się robi? To zrób to dobrze! - wydziera się na mnie. A ja zdaję sobie sprawę, że cała ochota na seks i na Kamila przechodzi mi momentalnie. Pała w końcu też zaczyna opadać. Wiedziałem od początku, że z nim nie mam co liczyć na partnerstwo, związek i wzajemną troskę. To miała być relacja opierająca się na seksie, ale liczyłem na czerpaniu z tego przyjemności. Wzajemnej. A teraz czuję się jak zeszmacona dziwka. Jedna z tych sztucznych pochew, z którą on ma akurat ochotę się zabawić. Nie na tym mi zależy i wiem, że muszę to szybko skończyć, bo może być źle.
- Nie chcę – odpowiadam niepewnie, gdy udaje mi się odzyskań głos. Próbuję się spod niego wyczołgać.
- W chuja lecisz? Myślisz, że traciłem na ciebie czas z przyjemności?! Potraktuj to jako zapłatę! - przytrzymuje mnie w żelaznym uścisku. Próbuję się wyrwać, ale nie mogę się ruszyć. Jestem w pułapce. Wierzgam, ale to na nic. Kamil odpala natrysk nad nami i odchyla się na tyle by cały strumień spad na mnie. Nie mogąc zasłonić twarzy czuję jak mnie zalewa. Woda wypełnia mi oczy i zalewa nos. Żeby złapać oddech ratuję się ustami otwierając je szeroko. Ale sposobność wykorzystuje Kamil i rozkraczając się nade mną ładuje mi swój sprzęt. Woda z ust eksploduje niczym gejzer, gdy całą ich przestrzeń wypełnia ciepła pała. Na szczęście natrysk kończy cykl pracy. Woda nas już nie zalewa, ale on pionowo ujeżdża moje usta. Chcę się oswobodzić i bronić, ale czuję, że jednym ruchem mógłby połamać mi przytrzymywane barki. Czuję się bezbronny. Tygodnie treningów na nic się w tym momencie zdają. Siły mnie opuszczają. Czuję, że jedyne co mi pozostało, to poddać się i poczekać, aż on uzna, że koniec. Stawianie oporu sprawia tylko większy ból. Rozluźniam mięśnie jak martwa kukła. Próbuję wyłączyć myślenie, ale po głowie cały czas krążą mi myśli o utracie własnej godności.
Kamil też musiał odczuć mój bezwład, gdy zaczynam ulewać mu się z rąk. Pozwala mi bezwładnie opaść i uderzyć o mokrą, zimną posadzę. Nawet nie zamierzam się ruszyć. Choć minimalna oznaka siły mogłaby dać mu pretekst do kontynuowania jego zabawy.
- Co jest? Taka cipa z ciebie? Myślałem, że stać cię na więcej! - próbuje pobudzić mnie stopą, ale nawet się nie bronię. Mogę być równie dobrze martwy, ale o mojej przytomności stanowią łzy mieszające się na nosie z kroplami wody. - Kurwa! - wścieka się Kamil, ale zostawia mnie w spokoju. Łapie za ręcznik i pospiesznie wychodzi z umywalni.
Zostaję sam. Nagi, przerażony, wykorzystany. Nie wiem ile tam tak leżę, ale gdy w końcu odważam się podnieść i nieporadnie udaje mi się opuścić budynek jest już naprawdę ciemno. Nawet pomimo wczesnych zachodów słońca. Dobrze, że siłownia jest całodobowa. A może nie? Ktoś przed zamknięciem znalazłby mnie pod natryskami i pomógł. Nie, dobrze, że nikt mnie nie widział. Teraz muszę wstydzić się jedynie przed samym sobą. I nigdy więcej nie chcę niczyjej pomocy. Za drogo mnie to kosztuje. Jak ja mogłem być taki głupi i ślepy! Poleciałem na kilka tytanowych mięśni i możliwość seksu!
Gdy wracam do mieszkania zamykam się w mroku swojego pokoju i nie opuszczam go przez bite dwa tygodnie. Anka przez cały czas próbuje wyciągnąć ze mnie, co się stało, ale milczę jak grób. Jest straszna i nie da się jej lubić, ale ją kocham. Ratuje mnie jedynie jej wytrwałość, gdy dzień w dzień przynosi mi posiłki. W końcu zaczynamy ze sobą rozmawiać, ale temat mojego stanu pozostaje nieodkryty. Chyba zrozumiała, że jest to dla mnie trudne i wyniszczające. O siłowni też nie ma mowy. Nie chcę tam już wracać i nie chcę spotkać JEGO. Sama myśl o napotkaniu JEGO wzroku mnie przeraża.
Niekończące się kuszenie Anki na moje wyjście do ludzi kończy się przyjęciem zaproszenia od Tomka. Tomek to kolega z siłowni, którego oboje poznaliśmy i od razu się polubiliśmy. Fajny gość, tyle, że żonaty i z dziećmi na stanie. Organizuje urodziny w klubie. Doskonałe miejsce, by wracać do żywych, żeby nie powiedzieć, że terapia szokowa. Nie udaje mi się wykręcić do ostatniej chwili, gdy stajemy przed drzwiami klubu i nie ma już odwrotu. Biorę głęboki wdech i wchodząc w głowie przerabiam kolejne scenariusze przetrwania tej nocy. Od razu okazuje się, że moje obawy były bezpodstawne. W klubie jest masa ludzi, których nawet nie znam, jest kilka osób z siłowni, ale kulturalna wymiana uprzejmości wystarcza, by utrzymać poziom kontaktów na nienagannym poziomie. W końcu decydujemy się z Anką zawładnąć parkietem. Już zapomniałem jak na studiach nie jedna noc kończyła się dla nas w ten sposób. Jak nie lubię sportu, tak uwielbiam tańczyć i jestem w tym całkiem dobry. Inaczej ciężko byłoby mi nazywać się gejem. A w parze z Anką nie mamy sobie równych. Rozumiemy się instynktownie i niejedna zdumiewająca figura wychodzi nam całkiem spontanicznie, bez uszczerbku na zdrowi dla któregoś. Gdybyśmy lepiej rozumieli się poza parkietem, to moglibyśmy tańczyć na turniejach bez większego przygotowania. Ale ta symbioza występuje u nas tylko w ruchu przy dźwiękach muzyki, więc chęć zostania nowym Fredem Astairem musi pozostać w sferze marzeń.
Ale teraz liczy się tylko taniec i dobra zabawa. Troski opuszczają mnie samowolnie, gdy tak wywijamy między tańczącymi. Dla orzeźwienia aplikujemy sobie kolejny wymyśle drinki i wracamy do bujania się w rytm zapodawanych beatów. I w końcu czuję, że wróciłem do siebie. Co było, to było nie należy tego rozpamiętywać, a jedynie zadbać, by się więcej nie wydarzyło. W końcu, to tylko brutalniejszy oral, po którym dłużej bolała szczęka. I tyle.
Samoakceptacja trwa do chwili, gdy w tłumie klubowiczów zauważam Kamila. Poczucie strachu i poniżenia momentalnie wraca. Od razu chcę się schować przed nim w najciemniejszy kąt. A on jest w szampańskim nastroju i wyluzowany. Ubrany w ciemne spodnie i dobrze leżącą czarną koszulę rozpiętą prawie do pępka, by ukazać jak najwięcej kamiennych mięśni. W połączeniu ze skandynawską urodą wygląda jak wysłannik diabła, czyste wcielenie zła. Na moje nieszczęście nasze oczy spotykają się w przelocie. Rozpoznał mnie. Co teraz zrobi? Zgwałci na oczach wszystkich? Nogi miękną pode mną. Kamil uśmiecha się tylko sympatycznie i wznosi kieliszek w toaście. Szybko obracam się z Anką, by stracić go z oczu. Błagam sam siebie, by jego obecność nie zepsuła mi tego wieczoru. Piosenka kończy się i niemal jednocześnie Anka wyciąga dzwoniący telefon. Mimo muzycznej przerwy w klubie panuje niezły harmider. Podjęta próby zrozumienia rozmówcy nie udaje. Gestem pokazuje mi, że musi wyjść.
Gdy DJ rozpoczyna kolejny utwór, nie chcą stać na parkiecie jak samotny słup soli udaję się do baru. Przepychając się próbuję wypatrzeć Kamila, by przypadkiem się na niego nie natknąć, ale zniknął mi z pola widzenia. Zamawiam drinka i pełen niepokoju czekam na Ankę. Jak tylko wróci muszę poprosić ją, żebyśmy wyszli. W takich nerwach i ze świadomością JEGO obecności zabawa nie ma sensu.
Wtedy ktoś znienacka łapie mnie za ramię. Odruchowo podskakuję i odwracam się zamaszyście, ale czuję jakby ramię natrafiło na żelbetową belkę. Boleśnie uderzam o twarde przedramię Kamila. Ogarnia mnie dreszcz i oblewa zimny pot. Nie mogę opanować przerażenia.
- Cześć – wita się po przyjacielsku Kamil. Wydaje się być całkiem normalnym i sympatycznym kolesiem. W niczym nie przypomina tego potwora z siłowni.
- Cz… cześć – odpowiadam niepewnie, szukając sposobności do ucieczki.
- Nie bój się – musiał dostrzec moje rozbiegane spojrzenie. - Sorry za tamto, nie chciałem cię nastraszyć. Nieźle mnie nagrzałeś i – nachyla się do mojego ucha. - trochę się naszprycowałem przed treningiem. No i jakoś ta wyszło. Na co dzień jestem spoko. Napijesz się? W ramach przeprosin? - udaje mi się tylko pokiwać głową. Gdy czekamy, aż barman przygotuje drinki błagalnym wzrokiem szukam Anki. Co i z kim może tyle omawiać w środku nocy? - Jak cię mogę do siebie przekonać? - pyta Kamil. Cholera moja twarz musi być jak repertuar, z którego można wyczytać kolejno ogarniające mnie emocje.
- Daj mi spokój? - po wypiciu duszkiem drinka jakoś samo ze mnie ucieka i brzmi dość pewnie, z czego, choć zaskoczony, jestem zadowolony.
- Nie chcę żebyś zapamiętał mnie jako jakiegoś oprawcę. Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?
- Słuchaj, nie mam ochoty… - gdy nie ogarnia mnie chęć zdobycia go, udaje mi się być ze sobą całkiem szczerym. Co to zauroczenie robi z ludźmi? Ale on nie pozostaje mi długo dłużny. Zakleszcza mnie w pocałunku. Nie jest brutalny. Czuję, że się wczuwa i pozostawia mi przestrzeń do własnych działań. Jego język nie jest natarczywy. Wręcz przeciwnie, nieśmiało próbuje rozgościć się w moich ustach. To jest naprawdę przyjemne. Zapominam, że właśnie całuję się z Kamilem i próbuję sobie przypomnieć, kiedy całowało mi się tak dobrze. Pamiętam, z Rafałem i to nie raz. Ale z nim na pewno nie całowałbym się w takim miejscu, tak otwarcie i przy takim tłumie. Dlaczego on jako pierwszy przychodzi mi na myśl w takiej chwili? To klątwa pierwszej prawdziwej miłości, czy co? A co z resztą życia, gdy ta cię wcześniej zawiedzie? Przewidział to ktoś? Wracam na ziemię. To znaczy do pocałunku, gdy Kamil go kończy.
- Widzisz nie jestem taki straszny, jak się dałem poznań. A ty… - w tym momencie dochodzi do nas Anka. Jest jakby przejęta, widocznie ta rozmowa nie była łatwa. Dla otrzeźwienia upijam duży łyk stygnącego drinka na barze.
- O widzę, że znalazłeś sobie towarzystwo. Świetnie – komentuję, ale to nie pytanie zachęcające do poznania się. To zimne stwierdzenie, którego nie wyłapuje Kamil.
- Kamil, poznaliśmy się na siłowni – przedstawia się i wyciąga do niej rękę.
- Anka. Słuchaj... – i od razu zwraca się do mnie. Cholera, zlała go totalnie. Taki przystojny, a ona nawet nie zawiesiła na nim oka? To do niej nie podobne. A może faktycznie dorobiła się tego gej-radaru, którym tak się przechwalała, a ja uważałem, że to ściema i zorientowała się, że Kamil nie gra do jej bramki? Jej słowotok przywraca mi skupienie. - muszę wracać do domu i zrobić coś jeszcze do roboty, ale ty tu sobie zostań i baw się dobrze ze znajomymi. Nara – odwraca się na pięcie i wychodzi. Nawet nie czeka na reakcję. Jej słowo musi być ostatnie, nawet jeżeli jest pierwsze. Cała Anka.
- Zostaliśmy sami – kwituje Kamil.
- Wiesz jak chyba też będę się już zbierał – choć pocałunek był cudowny, nie mogę wyzbyć się braku przekonania do niego. Coś cały czas mnie przed nim ostrzega. Jakiś wewnętrzny alarm. Gdy próbuję wstać zapala się kolejna lampka. Przesadziłem z alkoholem. Nie jestem w stanie utrzymać się na nogach. Ratuję się podtrzymując na hokerze. Kręci mi się w głowie.
- Wow, chyba nie wyliczyłeś sobie, tego do końca – Kamil zwraca się troskliwie i pomaga utrzymać mi równowagę. Zaczynam odpływać, czuję to. Ciało zaczyna działać niezależnie od głowy, a ta też jest nieobecna. Nie przewodzi mną żadna myśl. To błogie uczucie. Być całkowicie oderwanym od siebie i problemów tego świata. Ostatkiem świadomości czuję, jak Kamil wyprowadza mnie z klubu. Zimny, orzeźwiający podmuch powietrza głaszcze mą twarz. Musimy być na ulicy. Zatrzymaliśmy się. Coś mówi do kogoś. Czekamy, a on mnie całuje. Ja…
Budzę się w obcym miejscu. Już sam zapach, wyczuwalny, mocniej niż zwykle, nie pachnie jak mój pokój. Słońce lawinowo i brutalnie wlewa się przez wielkie okna do środka nie pozwalając otworzyć mi oczu. Nie jestem w stanie przyzwyczaić się do tak ostrego światła. Rany, ile ja wczoraj wypiłem? I gdzie? A zaraz, pamiętam. Byłem z Anką w klubie i… spotkałem Kamila. Kamil! Myśl o nim od razu mnie otrzeźwia. Zrywam się z łóżka. Jest olbrzymie. Z baldachimem i pokryte miękką, puszystą kołdrą. Obie poduszki są puste. Gdy rozglądam się po pokoju stwierdzam, że jest olbrzymi. Gdzieś hen daleko na ścianie wisi płaski telewizor, pod nim pokaźna komoda. Ściana na lewo jest cała ze szkła. A nie to ogromne okno. Już wiem, jestem w centrum. Ale widok! Chwila namysłu przynosi rozwiązanie. Jestem w hotelu. Ale co ja tutaj robię? Wtedy na stoliku nocnym obok mnie dostrzegam ustawioną fiszkę. Zanim ją podnoszę orientuję się, że jestem kompletnie nagi. O cholera! Treść zostawionej wiadomości również nie napawa optymizmem: „Wszystko opłacone. Dzięki za wczoraj. K.„ Co ja najlepszego zrobiłem? I jak, przecież… byłem pijany i nic nie pamiętam. Stoczyłem się na samo dno. Każdy może mnie pieprzyć gdzie chce i jak chce, a ja jestem tylko kukłą do spełniania jego fantazji. A może też chciałem? Jest gorzej niż przed Rafałem. Wtedy miałem nad tym jakąś kontrolę. A teraz? Nie, nie mogę pozwolić, żeby rządził mną przypadek. Muszę wziąć się w garść i złapać życie za rogi. Jest moje i będzie tak jak ja chcę. Trudno. Jestem wściekły na siebie, ale co się stało to się nie odstanie. Napiszę Ance, że ze mną wszystko w porządku i niedługo wrócę. Mam głupią nadzieję, że bidulka całą noc się o mnie zamartwiała. Wiem, jestem naiwny. Idę się wykąpać.
Gdy wracam do mieszkania jest już dobrze po południu, a rozdrażnienie i podchmurny nastrój nie zdołały mnie opuścić. Jak tylko przekraczam drzwi mieszkania Anka drze się do mnie ze swojego pokoju.
- Ej, mógłbyś zobaczyć, co z moim komputerem? Coś się powaliło i mam czarny ekran – to by było na tyle nadziei z poczucia troski i nieprzespanej nocy przez zamartwianie się o moje istnienie. Na przyjaciół naprawdę można liczyć. Zwłaszcza w trudnych chwilach.
- Ej, cześć? Ej, może chociaż wejdę? Ej, może dasz mi odpocząć? – na nic nie mam ochoty, a ta zaczyna wymyślać. Odwal się, cyber-ułomie!
- No weź, pracowałam nad czymś i nie chcę, żeby wszystko szlak trafił.
A bo ja się akurat znam na komputerach. Widocznie w umysłach kobiet weszło to w kanon cech obowiązkowych, jakimi powinien odznaczać się prawdziwy mężczyzna. Ale od kiedy Anka zaczęłaby uznawać mnie za prawdziwego faceta? Ostatnio jak dobrze pamiętam, to w jej wyobrażeniu tkwiłem w statusie „męskiej panienki”. Może to przez tę siłownię? No nic, coś poudaję, że niby majstruję przy jej laptopie, a potem powiem, że nie obędzie się bez pomocy informatyka. Pójdzie szybciej niż miałbym ją teraz zbywać.
- No dobra, maleńka, pokaż co tam masz – podaje mi swojego wściekle różowego laptopa i szczerzy się na ile tylko mięśnie jej pozwalają. Aż takiej wdzięczności mi nie trzeba, moje zdrowie psychiczne nie ma się aż tak źle.
Pierwsze, co mi się rzuca w oczy to dioda, sygnalizująca, że ekran jej wyłączony. W tym czasie Anka dosłownie ucieka z pokoju. Bidulka, tak się zestresowała, że prawie rozwaliła sobie pęcherz. Włączam ekran. Krew odpływa mi z twarzy. Wszystko działa, ale na ekranie widnieje otwarte okno komunikatora z odpaloną wideokonferencją, w której widać popiersie Rafała.
- Cześć – odzywa się niepewnie.
- Jaja sobie robicie! - drę się, żeby i Anka usłyszała. Jak byłem wściekły, tak teraz jestem bliski eksplozji. Znowu to samo! Kombinują, knują za moimi plecami i myślą, że są wspaniałymi przyjaciółmi! Gówno prawda! Mam ochotę pieprznąć tym ustrojstwem o ścianę i wyjść, ale tylko odkładam laptopa na łóżko.
- Poczekaj. Nie dałeś mi szansy ze sobą porozmawiać, a tylko tak mogłem do ciebie dotrzeć. Zablokowałeś mój numer, maili nawet nie otwierasz. Jakieś wyjaśnienie mi się należy po tym wszystkim! - unosi się Rafał. Myśli, że roszczeniowym tonem coś ugra. Niedoczekanie!
- Po tym wszystkim? Mam nadzieję, że masz na myśli zdradę, zatajanie prawdy, choć to drugie masz we krwi.Dobra, gadaj, dopóki nie wyszedłem z pokoju – specjalnie podrywam się. Trochę dramatyzmu nie zaszkodzi. Stęskniłem się za nim, ale nie jestem w nastroju do słuchania oklepanych frazesów rodem z opery mydlanej.
- Przepraszam... – zaczyna niepewnie, a ja mam szansę w końcu mu się przyjrzeń. Wygląda jak cień samego siebie. Krzywo ogolony. Mięśnie gdzieś się ulotniły i zapadły. Skóra obwisła i zszarzała. Oczy jak u kostuchy i ten wyraz twarzy pozbawiony wszelkiej radości. Może wyolbrzymiam, ale nie takim go zapamiętałem. - ale też nie za wszystko mogę cię przeprosić. To, że zataiłem przed tobą misję… masz rację. Powinienem był powiedzieć wcześniej, od razu. Ale czy wtedy nasze wakacje byłby tak samo udane? Kiepska wymówka, wiem,zważywszy na ich końcówkę i w ogóle. Ale do tego, że cię zdradziłem nigdy się nie przyznam. Jak odszedłeś dotarło do mnie, co chciałem zrobić i jak bardzo cię skrzywdziłem. Momentalnie chciałem to zakończyć, ale tamten nie odpuszczał. Dobierał się do mnie i doszło do bójki. Po niego przyjechało pogotowie, a mnie zabrała policja. O całym zajściu dowiedzieli się moi przełożeni. Stanąłem przed sądem wojskowym. Chciałem zrezygnować z misji i wrócić do ciebie, ale postawili warunek. Zostanę w wojsku, jeżeli pojadę na misję w ramach obowiązku, a nie dobrowolnego zgłoszenia. Jak wrócę, to jako jedyny nie otrzymam z tego tytułu żadnych honorów i nagród. Nie, nie próbuję się usprawiedliwić, ale chcę żebyś znał prawdę, zanim mnie osądzisz – zawiesza głos, rozpacz maluje się w jego oczach. Szczerość czyni go bezbronnym. Najprawdziwszym. - Masz rację. Dźwigam za dużo sekretów. I już dłużej nie mogę. I nie chcę. Po powrocie chcę to zmienić. Zacznę być sobą, przyznam się przed rodzicami i przestanę przejmować tym, co pomyślą w pracy i… - głos mu znowu ugrząza w gardle. - I będę o ciebie walczył. Jeżeli mi pozwolisz – jego mowa mnie zaskakuje. Odbija piłeczkę w moją stronę. Ja mam zdecydować o naszym losie. O losie naszego związku i losie każdego z osobna. Jest ode mnie zależy, to nie podlega dyskusji, ale czy chcę takiej odpowiedzialności? Czy znowu mogę mu zaufać i uwierzyć w jego słowa? Nie spodziewałem się takiej szczerości i obietnicy poświęcenia.
- Kiedy wracasz? - pytam bardziej oschle niż zamierzam.
- Żaden z nas nie zna dokładnej daty. Mówią, że wrócimy, jak zakończymy zadanie.
- To znaczy?
- Nie mogę… - „powiedzieć”. Stara śpiewka. Nic się nie zmieniło. Już mam przerwać rozmowę, gdy… - Musimy pozbyć się pewnego herszta piratów – dokańcza. A jednak.
- To już coś – doceniam jego poświęcenie. - Coś już na niego macie? Podejrzewasz kiedy go dorwiecie?
- Patrolujemy teren jego działania. To nie jest takie łatwe, a on cały czas nam się wymyka. Jest kłopotliwy do namierzenia. Nie chcę prorokować.
- Dobra. Nie chcę, żeby twoje deklaracje padały tylko dlatego, że tego od ciebie oczekuję, a ty chcesz odzyskać moje zaufanie. Masz to zrobić, dla siebie i tylko dla siebie. Dopiero wtedy będziemy mogli zastanowić się co z nami. I tylko wtedy. A to musi poczekać do twojego powrotu.
- I tyle? - Człowieku! Przed tobą Everest twojej szczerości, a ty uważasz to za spacerek? Zawsze miał o sobie za wysokie mniemanie. - Na tym kończymy? Pogadaliśmy i cześć? - w końcu deklarował, że zależało mu tylko na tym, żebym poznał prawdę. A ja jeszcze nie widzę w nim dawnego, mojego Rafała, więc czego więcej oczekuje?
- A na co liczyłeś? - nie mogę się pozbyć złości z głosu. Od początku wiedziałem, że to nie jest dobry moment na pojednania.
- Że znów będziemy… przyjaciółmi? Że będziemy mogli pogadać, jak dawniej? Co u ciebie? Widzę, że dobrze wyglądasz. Zmieniłeś się na plus – trajkocze, nie dając mi wnieść sprzeciwu. Jak dawniej. A ja płynę na przypływie jego optymizmu.
- Dzięki, trochę wziąłem się za siebie. Ty też się zmieniłeś… - zabrakło mi słów, żeby zatuszować prawdę.
- Marnie, co? - spogląda na siebie i na usta napływa mu jego uśmiech. Ten drażniący i jednocześnie uwielbiany przeze mnie. Humor od razu mi się poprawia - Morze nie służy urodzie. Słuchaj, może to za wcześnie, ale zaryzykuję. Widzisz nie mamy tu za wielu rozrywek, a ja chętnie przekonałbym się jak bardzo się zmieniłeś… pod tymi ciuchami – zabójczo bezpośredni. Swoją wypowiedź okrasza uśmiechem, któremu ciężko się oprzeć. I jest to dobra okazja, żeby wzbudzić w nim zazdrość, o której marzyłem od kiedy podjąłem się metamorfozy. Wiem, to okrutne, ale nikt nie powiedział, że kara ma być lekka.
- Masz chwilę? - Nienawiść odchodzi w cień, nie chcę się już na niego złościć. I to tylko trochę nagości. Nie jesteśmy sobie obcy w tym temacie. Może ryzykuję, ale zawierzam jego słowom. W końcu coś dla siebie znaczyliśmy. Co ja mówię, więcej niż coś. I właśnie o to więcej należy walczyć!
- Nawet dłuższą – musi być strasznie wyposzczony, bo już jest nieźle nagrzany.
- Dobra, zrobimy to na moich zasadach. Pamiętasz „prawdę czy wyzwanie”? Naszła mnie ochota, żeby zagrać. A jak mądrze to rozegrasz to dostaniesz to czego chcesz – kusząco zmrużam oczy rzucając mu wyzwanie. Znam go. Nim odpowiada wiem, że mam go w garści. Wielki Rafał, nie przepuści okazji, by się popisać swoją wielkością. I uwielbia wygrywać.
- Świetnie. Piszę się. Kto pierwszy? - wygodnie rozsiada się na metalowym krześle.
- Panie mają pierwszeństwo – zabodło go to. Widzę, ale nic nie mówi. Ciało się zmieniło, ale charakter pozostał nienaruszony.
- Prawda – dla mnie byłby to wygodny ruch, ale jaki on ma w tym interes, żeby się przede mną otwierać w takiem chwili? Chce zdobyć mojej zaufanie i nie przepuści żadnej okazji. Obym i ja miał przyjemność z tej zabawy.
- Ilu wojskowych zaliczyłeś? - walę z ciężkiej artylerii.
- Żadnego – nie wierzę! Ale nie na tym ta gra polega, więc, cholera, to musi być prawda. Czas odpowiedzi też miał dobry, nie za szybko i też za długo się nie zastanawiał. Od kiedy nie jesteśmy razem on nie był z nikim. Niby to prawdziwe, że nie miał sposobności skoku na bok. Do tej pory bał się każdego spojrzenia, zwłaszcza wśród mundurowych. Za to ja… lepiej, żebym unikał „prawdy”. No, co? Nie byliśmy do teraz (nadal nie jesteśmy?) razem, więc to nie zdrada, ale po wyznaniach Rafała nie czuję się najlepiej z moimi pobocznymi doświadczeniami. - Twoja kolej – wręcz pieje z niecierpliwości.
- Wyzwanie.
- Ściągnij koszulkę! - wyrywa się z niego wcale nie cicho. Aż podskakuję. Powoli, bardzo wolno, kusząco podciągam koszulkę do góry odsłaniając swój ledwo widoczny, rodzący się sześciopak. Widzę jak oczy wychodzą mu na wierzch. Gdyby się choć trochę nie hamował, to zacząłby się obficie ślinić. W tym czasie odsłaniam lewą pierś, palcem zarysowując obwód sutka. Zasłaniam i to samo robię z prawą. To czekanie jest dla niego nieznośne. Wkładam koszulkę pod brodę odsłaniając się cały i masuję się po torsie. - Zdejmij ją, proszę – temperatura w jego kajucie musi rosnąć w zastraszającym tempie. Ruchy ramienia wskazują, że masuje się po kroczu. - Błagam! - On chcę iść dalej, ale mnie podnieca takie trzymanie go w zawieszeniu. Jeszcze chwilę dogadzam sobie, nie skąpiąc mu wyrazu zadowolenia na mojej twarzy i jednym, zręcznym ruchem ściągam z siebie t-shirt. Widzę tę ulgę na jego twarzy. Gdyby był mądrzejszy to kazałby mi się od razu rozebrać, ale widać liczył na to, że to będzie bardziej podniecające, a ja będę łaskawszy i będzie szło mi szybciej. Jeżeli on ma zamiar w ramach pokuty zasypać mnie szczerością, to chcę się chociaż dobrze bawić sam ze sobą, wypełniając jego polecenia. Nie mam zamiaru przyspieszać. - Dzięki. Prawda – mówi prawie sapiąc, ze zmęczenia. Cholera.
- Kiedy wyjechałeś na misję?
- Tydzień po naszym… rozstaniu – nie wiedział jak to nazwać. - Nim dopełnili wszystkich procedur i mnie osądzili, to chwilę zajęło – On tydzień nazywa chwilą? To tego ponad pół roku wcale nie odczuł! A dla mnie to był aż tydzień i ja pierdolę siedem bitych miesięcy! Cholera, aż tydzień. Mógł zaliczyć jeszcze kogoś w kraju. Następne pytanie poproszę. - Zdejmij spodnie.
- To już nawet nie mogę się zdecydować? - ale mu się spieszy, a podobno ma trochę czasu. No cóż, chcica nie sługa.
- Sorry, wydało mi się to oczywiste. - odpowiadam mu uśmiechem pełnym politowania, na co on reaguje wzruszeniem ramion i swoim autorskim wyszczerbem. Podnoszę się z łóżka. W kadrze jest ładnie wyeksponowane moje krocze od pępka do kolan. Jak obiecałem sobie, nie zamierzam się spieszyć. Zaczynam masować nabrzmiały wzgórek na rozporku. Trochę sapię licząc, że mikrofon to wychwyci. Widzę, że ręka Rafała zawędrowała pod top.
- Hej, nie kantuj. Nie twoja kolej, a taka zabawa to łamanie zasad gry – szach, Panie Zasada.
- Ale ty mnie tak podniecasz – pot zaczyna mu się perlić na czole. Zabieram się za rozbieranie. Wolno rozpinam guzik i delikatnie rozsuwam rozporem. Dla niego to wieczność. Powinien związać sobie ręce, bo zachowuje się jak narkoman na odwyku. Odsłaniam bokserki i znów przystępuje do masowania. Kutasa mam już sztywnego, co musi być dobrze widać przez cienką warstwę bawełny. - No weź! - biadoli Rafał. Miałem rację. Kilka ruchów biodrami i jeansy same zjeżdżają poniżej kolan. Już mam zamiar usiąść, kiedy: - Nie siadaj! Daj popatrzeć. Prawda – pada rozkaz. No tak, zdjęcie mojej facjaty może nosić w portfelu, więc lepiej pogapić się na ptaka. Romantyk pełną gębą.
- Szach mat, kolego. Druga zasada złamana. Nie możesz wziąć trzy razy tego samego z rzędu. Rozbieraj się. Do rosołu. - Gem, set, mecz gapo!
- A tak można? - nie dowierza, że mógł to przegapić.
- A kto powiedział, że nie? Jedziesz maleńki – rozczarowanie szybko znika, gdy przystępuje do akcji. Widok jest nie do końca taki jak się spodziewałem. Znika koszulka, a zastępuje ją jakieś blade, obce ciało, którego nie pamiętam. Dodatkowo porasta je gęsta szczecina. Portki ledwo trzymają się na miejscu w maksymalnie ściągniętym pasku. Biodra, aż wyją spod skóry. Slipy niemal same się zsuwają odsłaniając ciemny busz, z którego nieśmiało wyziera nabrzmiały członek. Jaja tak się skurczyły, że ich obecności mogę się jedynie domyślać. Jak dobrze, że nie widzi teraz wyrazu mojej twarzy. Gdzie się podział mój Rafał? Co oni, co on ze sobą zrobił? Jest tam aż tak źle?
- Ostrzegałem – widzę, że się kuli próbując zamaskować to co przed chwilą osłonił. - Ale tutaj nie mam za bardzo gdzie utrzymać kondycji. Nie schodzimy na ląd. Dobra, w takim razie ty teraz, dobrowolnie przymusowo, bierzesz Prawdę. - Szybko zmienia temat, żeby odwrócić uwagę od swojej mizerności. Cholera! O tym zapomniałem. Co ja najlepszego narobiłem! A chciałem tylko odwlec moment ściągania bokserek. Masz babo placek. I temat jak na dłoni mu podałem. Zaraz wszystko się wyda i nawet cyberseks szlak trafi. - Tęskniłeś za mną?
- Tak – wypalam jak z automatu. Co? To nie o zdradę chodziło? Normalnie słyszę i czuję jak o podłogę uderza potężny głaz spadający z mojego serca. A jakie było pytanie? Czy tęskniłem? Tak, ale czy chciałem mu się do tego przyznać? Trudno, wydało się. Na jego twarzy maluje się wyraz rozmarzenia i błogiej satysfakcji. Chciał to usłyszeć, ale nie był pewny, czy się tego doczeka. Jego małe marzenie się spełniło. Cały czas jest w grze i może walczyć dalej. W sumie, ja też jestem zadowolony ze swojej szczerości. Dobrze, że wymyśliłem tę grę.
- Dzięki, ja poproszę Prawdę. - znowu! Czy on naprawdę nie wie na czym ta zabawa ma polegać? Przecież już dowiedział się, że ma u mnie szansę. Po co to przeciągać? Mieliśmy się zabawić.
- Z iloma facetami spałeś poza mną?
- Z żadnym. Byłeś tylko ty. Ile razy o to jeszcze zapytasz?
- A dlaczego ty o to nie zapytasz? - tak, to prawda, zapytałem o to. Ale to jego wina. Jakby grał fair to by się nie doigrał.
- Bo nie chcę wiedzieć? Nie chcę się dowiedzieć, że był ktoś jeszcze. A już to podejrzewam. Przecież widzę jak się zachowujesz i próbujesz to ukryć. Ale to przeszłość, prawda? Wtedy nie było nas i miałeś prawo robić co chcesz. Możemy grać dalej? Bierzesz Wyzwanie? - dosłownie mnie zatkało. Tego szczerze się nie spodziewałem. To on był do tej pory winny, czy ja? I kto komu miał okazać miłosierdzie?
- Tak – nie wiem na które z trzech ostatnich pytań właśnie odpowiedziałem. Ale on wie i się nie rozłączył. Przewidział to i zaakceptował? W końcu nadal chce ze mną być. Podły nastrój zaczął nawracać.
- Ściągniesz bokserki? - prosi, nie rozkazuje na zasadach gry. Czy my nadal gramy? Pokornie, bez słowa sprzeciwu wykonuję jego prośbę. Zsuwam opinającą w pasie gumkę poniżej bioder, by bielizna sama opadła na podłogę. W końcu jesteśmy sobie równi. Nadzy jak nas natura stworzyła. - Dzięki. Brakowało mi tego widoku. Biorę Wyzwanie.
- Zabawmy się w tym samym czasie. Tak żebyśmy obaj się widzieli.
- Dobra, to siadaj i bierzmy się do dzieła. - jak mówi, tak robię. Rozkładam się na łóżku Anki tak, żeby było mnie widać w kadrze jak najwięcej i chwytam swoją sztywną pałę w dłoń. Czuję się trochę dziwnie. Zazwyczaj w takiej pozycji na ekranie leciał jakiś gejowski pornos, a ja nie czułem skrępowania, że ktoś mnie obserwuje. Z kolei z Rafałem jazda na ręcznym odchodziła w zapomnienie. A teraz nie dość, że dzieli nas szyba ekranu, to jeszcze kilka tysięcy kilometrów. On też zabiera się do tego nieporadnie. Jego kajuta jest na tyle mała, że nie jest w stanie odsunąć się na tyle, by kamera pokazywała wszystko. Kieruje ją na swój sprzęt, który aż pulsuje od osiągnięcia maksymalnych rozmiarów. Widzę jak soczyście spluwa na swój żołądź, by nabrać poślizgu. Moja pała już sama zadbała o odpowiednie nawilżenie. Rosnąca przyjemność odciąga uwagę od obserwowanego obrazu. Zaczynam gładzić się po brzuchu i klatce piersiowej. Zamykam oczy, zanurzając się w rozkoszy. Co jakiś czas otwieram oczy, żeby sprawdzić jak radzi sobie Rafał. On jest wgapiony we mnie jak w obrazek. Pałę trzepie sobie z automatu, bezwiednie. Faktycznie, był głodny mojego widoku, a dostatnie tak marnego substytutu jak cyber działa na niego jak na wygłodniałego nałogowca. Głód bliskości próbuje zagłuszyć wściekłością ruchów. Mnie już zrobiłoby się słabo od tak agresywnego walenia, ale on ani myśli zwolnić…
I wtedy ktoś wyważa drzwi do jego kajuty. Tylko przez chwilę widzę kliku zamaskowanych obdartusów z karabinami w dłoniach. Mam wrażenie, że oni też mnie zauważają, ale kamera z pędem przesuwa się w bok i obrotowym ruchem ląduje na podłodze. Rafał z wrażenia musiał strącić laptopa. Obraz i dźwięk nie gasną. Ale nie widzę już ani ich, ani jego. Coś krzyczą w nieznanym języku, a potem rubasznie się śmieją.
- Leave me! Leave me alone! Leave me fucking alone! - krzyczy Rafał, coraz dalej i dalej. Słyszę szamotaninę.
- Rafał? Rafał! Rafał! - nie wiem na co liczę próbując go wywołać, ale to jedyne co przychodzi mi w tej chwili do głowy. Głupio wierze, że moje nawoływanie go ocali. Nie wiem, co się tam z nim dzieje. Padają strzały. A ja mogę tylko siedzieć przed ekranem i wpatrywać się w zacieniony obraz pokładowej podłogi. W głośnikach nastaje martwa cisza.
Musiało minąć kilka godzin i jest już dość ciemno, gdy słyszę szczękający zamek u drzwi. To Anka, wróciła podchmielona i całkowicie rozbawiona. Obijając się od ścian w końcu trafia do swojego pokoju.
- Jezusie Nazaretański! Golas – mój widok zaskakuje ją i wprawia w jeszcze większe rozbawienie. I wcale się nie dziwię. Nagi, w niezmienionej pozycji tkwię na jej łóżku ze spuszczonymi członkami i jak przygłup gapię się w czarny ekran. Podświadomie wybaczam jej, bo jeszcze nie wie co się stało. A ja nie czuję teraz nic, ani zażenowania, ani głodu, ani pragnienia. Zupełnie nic. Po raz kolejny pochłania mnie pustka po Rafale.