Zapraszam do zapoznania się z IV częścią opowiadania "Znowu".
Pięć! No dobra, sześć. Tyle przepustek dostał Rafał w ciągu ostatniego roku. Czy to nie zbrodnia? Jedną postanowił wykorzystać na odwiedzenie rodziców w święta. Pozostałe były dla nas. Fakt, że się musiałem przy nich nieźle naharować. Zawsze wcześniej jechałem do Elbląga i z utęsknieniem czekałem w hotelu, aż luby opuści mury twierdzy, w której był przetrzymywany. Dzięki temu mogliśmy wykorzystać każdą sekundę do cna. Wiecie na co. Widziałem po Rafale, że nie czuł się z tym najlepiej. I ja też. Zrobiliśmy z niego zwierzę klatkowe. Ograniczyliśmy jego przestrzeń do jednego miasta. A tęsknota za wolnością rosła. Perspektywa wyrwania się była coraz silniejsza. Dlatego podczas ostatniej przepustki oznajmił mi, że w wakacje bierze miesięczny urlop i wyjeżdżamy.
- Gdzie? - pytam zszokowany nagłym zwrotem akcji.
- W trasę. Zabiorę samochód od rodziców, pakujemy plecaki i jedziemy gdzie nas droga poniesie. Dasz radę?
- Dla ciebie, zawsze – I faktycznie nie miałem z tym problemu. Studia zakończyłem z jako takim sukcesem, a prace zmieniałem jak rękawiczki. Prowadziłem życie jak w kalejdoskopie. Kolejna zmiana w moim przypadku i tak była nieunikniona. A perspektywa długich i tanich wakacji z moim ukochanym tylko upewniała mnie w tym przekonaniu. Anka wścieknie się z zazdrości.
Nie kłamał. Po zmianie kartki w kalendarzu na miesiąc lipiec stanął w moich… naszych drzwiach z uniesionymi kluczykami od samochodu dźwięczącymi mu przy uchu i niezmywalnym uśmiechem na twarzy. Oczywiście zanim wyruszyliśmy musieliśmy się należycie przywitać, więc podróż przełożyliśmy na następny dzień. A co do Anki, to wcale się nie myliłem. Jak się dowiedziała, że wyjeżdżamy to uczepiła się nogi Rafała i błagała, płakała, histeryzowała, żebyśmy zabrali ją ze sobą. Nawet konieczność opieki nad kotem straciła na znaczeniu. Niestety, maleńka, się naważyło piwa, to trzeba je teraz wypić. Oczywiście nie obyło się bez focha z zastrzeżeniem, że na wieczność. Chociaż jak odjeżdżaliśmy spod bloku to wyskoczyła za nami i jak szalona machała na pożegnanie. Poczułem się jakbyśmy wyruszali w ekonomiczną emigrację.
Kolejne godziny mijają nam w podróży niezauważenie, tak jak zmieniają się krajobrazy. Pola, lasy, wsie, wzgórza i małe miasteczka. Cel jest nieznany. Cieszymy się swoim towarzystwem. Rafał jest wreszcie całkowicie wyluzowany. Żartuje, popisuje się swoim żałosnym wokalem i oddaje się długim rozmowom na tematy wszelakim.
- Odpuścili wam trochę? - nie byłbym sobą jakbym nie próbował dowiedzieć się skąd ta zmiana podejścia przełożonych Rafała do jego wolności.
- Nie ma wojny to i roboty nie ma – nieudolnie próbuje zażartować, ale słaba przykrywka rzuca się w oczy. - Umówmy się na pewną zasadę – Witaj dawno niesłyszany partnerze. - Podczas wakacji nie gadamy o pracy. Zgoda? - nie omieszkał nie dodać tej swojej stanowczości w tonie, która nie przyjmuje sprzeciwów.
- Ok, ok. Nie chcesz gadać, nie mów. Wisi mi to – próbuję wziąć go pod włos. - Ale tak się składa, że ja o swoich mam ci całkiem sporo do opowiedzenia. Pamiętasz te staruszki z kawiarni? Pytały o ciebie.
- Serio? O co dokładnie? - wspomnienie o nich peszy go tak samo, jak w dniu kiedy miał z nimi styczność. On chyba naprawdę myśli, że te dwie dewoty powiesiłyby go na krzyżu za to całe „gejostwo”.
- Czy nadal wolisz chłopców, bo jeżeli tak to one znają już sposoby na uleczenie tego - zaczynam wkładać palec wskazujący w tunel utworzoną z drugiem dłoni.
- Jesteś obleśny.
- To samo im powiedziałem – zaczynam się śmiać. Kątem oka widzę jak Rafałowi rozkłada się namiot w szortach. - Serio? - łapię go za kroczę zbulwersowany.
- Miałem ci już dawno powiedzieć. Wolę starsze – kwituje i nie zapomina uzupełnić wypowiedzi o swój markowy uśmiech.
- Głupek.
- Chyba pora na postój – zadecyduje, gdy sam zerka na moje nabrzmiałe krocze.
Rafał wypowiada te słowa w dobrym momencie, bo chwilę potem przejeżdżamy obok wielkiego jeziora, nad brzegiem którego zorganizowano pola namiotowe. Postój okazuje się również pierwszym miejscem noclegowym. Resztę dnia poświęcamy na smażing, plażing, pływanie i… wiecie na co. Ale z racji tego, że wyjazd jest skoncentrowany na pogłębianiu naszej bliskości, to nie robimy tego jak pozostali, przyzwoici, biwakowicze. Samochód zostawiamy na uboczu, by w nocy nikomu nie przeszkadzać. Rozbicie namiotu również odkładamy na później. Za bardzo nas świerzbi. I udajemy się wzdłuż brzegu w poszukiwaniu prywatnej plaży. Daleko nie musimy szukać. W gąszczu trzcin, co i raz pod stopami napotykamy na piaszczyste poletko ze swobodnym wejściem do wody. Dla bezpieczeństwa oddalamy się na tyle, by nie słyszeć niesionych na wodzie głosów turystów. Wtedy idziemy na całość. Ubrania okazują się zbędne. Stajemy przed sobą jak nas natura stworzyła. Każdy wygolony i przygotowany na drugiego. Jak psy spuszczone ze smyczy zwieramy się w uścisku i pocałunku. Dzikości może pozazdrościćnam tutejsza przyroda. Namiętność bierze górę. Nie ważne ile czasu mija od ostatniego stosunku, godzina, dzień, miesiąc, nam zawsze jest mało i stęsknieni wracamy do siebie ze zdwojoną żarliwością. Usta wędrują od ust do karku i torsu, a potem z powrotem. Ręce nie mogą znaleźć swojego miejsca. Błądzą po cały ciele. Próbują je pochłonąć. Siła pocałunków jest nierozerwalna i nieposkromiona. A przynajmniej taka się wydaje do momentu, w którym Rafał odsuwa się, klepie mnie w nagie pośladki i ucieka do wody. Boski widok. Wysoko zadziera nogi, by wbiec jak najdalej, po czym rzuca się w wodę gładko nurkując i znikając pod jej taflą. A sterczący kutas służy mu za ster. Wynurza się kilka metrów dalej. Zamaszystym gestem ręki przywołuje mnie do siebie. Nie mam zamiaru zostawiać go samego choćby na chwilę. Wchodzę do wody. Pomimo prażącego słońca jest lodowata, co jeszcze bardziej odczuwam na rozgrzanym ciele. Ale tam jest mój luby, więc chłód powodujący gęsią skórkę nie jest w stanie mnie powstrzymać. Rafał ściąga z twarzy wodę, gdy podpływam do niego. Nasze igraszki mogą rozpocząć się na nowo. Zwieramy się w pocałunku. Usta z zimna lekko nam drżą, ale ciepły oddech zapowiada nadchodzącą pożogę. Oplatam nogi wokół tali Rafała. Czuję jak jego dryfujący sprzęt smyra mnie po tyłku. Już mi jest błogo,a co będzie, gdy mnie posiądzie. Moje życie już jest w jego rękach, a raczej nogach, bo tylko od ich wytrzymałości zależy czy nie utoniemy. Ale mój kochanek jest silny. Zdobiące go mięśnie nie są tylko dmuchaną atrapą, a wykutą ze stali tkanką. I do tego jest marynarze, więc woda to jego drugi dom, środowisko naturalne. Nie wiem ile tak dryfujemy. Równie dobrze może to być wieczność. Nie odmówię.
- Pomóż mi – prosi bym powiosłował rękami.
- Co robisz? - pytam nie otwierając oczu i nie puszczając za daleko jego ust.
- Zobaczysz – w tonie wyczuwalna jest dzikość, która wzięła nad nim górę i ton łowcy wyruszającego na łowy.
I wtedy faktycznie zaczynam czuć jak Rafał przymierza się do wejścia we mnie. Śluz, którego nie zdążyła zmyć woda ociera o mój rowek na końcu nabrzmiałej główki. Nie ma gumki! Mam tylko chwilę by zareagować, a w mojej głowie z prędkością nadświetlną deklamowany jest właśnie wykład o ostrożności i antykoncepcji. Ale czy powinienem? Fakt, do tej pory nie omawialiśmy otwarcie tego tematu. I drugi fakt, że zawsze chciałem tego z nim doświadczyć. Jak już wam mówiłem: dla mnie to więcej niż powiedzenie „Kocham Cię”. Ale czy mogę mu ufać? Miesiące głodówki mogły sprawić, że mimowolnie mógł udać się na żer. On już teraz porzucił wszelkie hamulce, zachowuje się jak na haju, dąży tylko do osiągnięcia celu. Bez względu na konsekwencje. A chwilowa przyjemność może kosztować nas życie.
- Poczekaj! - chyba za emocjonalnie reaguję, bo próba wyrwania się z jego uścisku brutalnie sprowadza go na ziemię.
- Co jest? - jest zły, ofiara zbiega. - Nie chcesz?
- Chcę, ale… pogadajmy – teraz nie ma już nas. W wodzie unosimy się oddzielnie. Rafał czeka na mój dalszy słowotok, ale zostawiam go i płynę w stronę brzegu. Zastanawiam się czy właśnie nie doprowadziłem do skrócenia naszych wakacji. Trudno. Ale takie tematu nie mogą stanowić dla nas tabu, jeżeli nam na sobie zależy.
- Nie ufasz mi? - pyta z wyrzutem Rafał, gdy dołącza do mnie na brzegu. Od razu wyciąga ostrą amunicję. Nie ma mowy na kompromis i ustępstwa.
- Ufam Ci, ale…
- Ale? Kurwa, ja cię kocham, jak mam Ci inaczej to okazać?
- Nie chcę ryzykować, kiedy nie muszę.
- Ty myślisz, że ja naprawdę grzmociłem się z kimś na jednostce? Przecież to były tylko żarty!
- A dziewczyny przede mną?
- Byliśmy tylko dziećmi!
- A skąd wiesz, że ty mi możesz zaufać! - muszę jakoś do niego dotrze.
- Nie… - zatkało go – nie robiłbyś mi tego. Nie?
- Oczywiście! Ale nie chcę, żebyś podchodził do tego z taką pewnością. Tyle się słyszy o przypadkowych zakażeniach, tylko dlatego, że ktoś popuścił sobie cugle. Kocham cię, ale chcę to zrobić odpowiedzialnie i mieć pewność, że jeżeli wpadniemy – pukam w leżącą obok mnie kłodę. - to, że wcześniej zrobiliśmy wszystko, by się przed tym uchronić. Rozumiesz?
- Ta – odpowiada obrażonym tonem.
Rafał przysiada na piasku. Kutas mu opadł. On jest nie w humorze. Zabawa skończona. Jest mi źle, ale mam świadomość, że gdy i do niego dotrze sens tego, co chciałem mu przekazać, to zrozumie. Myśli z dużej głowy muszą dotrzeć też do tej małej. Nie odszedł obrażony, to już dobry znak. Rozkłada się na piasku i z zamkniętymi oczami oddaje się opalaniu. Krople wody pięknie lśnią na jego skórze. Piasek nachalnie się do niej przykleja. Jego niespełniona pała leniwie spoczywa na podbrzuszu, a jaja smutno zwisają między nogami. Nie odzywamy się do siebie. Atmosfera frajdy podupada. Nawet nie odwraca się za mną, gdy podchodzę do rozrzuconych ubrań. Nie pyta czy już idę. Staję się mu obojętny. Tak samo jakby przeleciał mnie bez gumki. Bez znaczenia. A dopiero padały słowa o miłości. Z tego wszystkiego biorę się za składanie ubrań. Ja! Odzieżowe tornado, jak zwykła nazywać mnie Anka. Podnoszę slipy Rafała. Zbliżam je do twarzy. Przytulam się do nich i czuję męski zapach ich właściciela. Nachodzi mnie myśl, że na jakiś czas taka bliskość będzie jedyną, jakiej z jego strony doświadczę. Choć wiem, że dobrze postąpiłem, to mam do siebie żal. I do Rafała też. Powinien spojrzeć ponad swoją chcicę i pomyśleć racjonalnie. Zrozumieć mnie bez obrażania się. Sięgam po jego szorty. W kieszeni coś szeleści. Wyciągam trzy zafoliowane prezerwatywy. Był przygotowany. Ja nawet o tym nie pomyślałem, choć wiedziałem, że nie idziemy na ryby. Czuję się jeszcze gorzej. Z wrażenia przysiadam na wywalonym pniu. To on dba o nas, choć ten jeden raz warunki go zaskoczyły, a on chciał stanąć na wysokości zadania. A ja wszystko zepsułem. Cholera, przecież ja chciałem mu się oddać i ufam mu. Nie mogę pozwolić, by złość zepsuła nam wyjazd.
Podchodzę do Rafała. Nie spostrzega mojej obecności. Kładę się obok niego na tyle blisko, by go nie trącić. I gdy mam zamiar go dotknąć, do moich uszu dobiega ciche chrapnięcie. Zasnął. Podróż musiała dać mu w kość. W końcu cały czas dzierżył kierownicę i nie chciał częstych postoi. Słodki jest. Nagusieńki, piękny i bezbronny. A jego kutas patrzy na mnie kusząco. Nie potrafię mu się oprzeć. W końcu obaj chcemy tego samego. Czołgam się niżej i delikatnie unoszę go do góry patrząc na reakcję Rafała. On jednak nie reaguje. Wciąż jest uwięziony w objęciach Morfeusza. Zostaliśmy sami, mój mały przyjacielu. Obciągam napletek , by uwolnić żołądź. Nie mogę nadziwić się jego urodzie. Smukły, kształtny, ponętny trzon zakończony końcówką idealnie pasującą do drylowania mojego otworu. Jednak od jego widoku o wiele bardziej wolę jego smak. Nachylając się nad miednicą mojego lubego zanurzam jego przyrodzenie w swoich ustach. I rozpływam się nad nim. Rafał lekko podryguje, ale nie budzi się. Słodko-brudny smak wody z jeziora zaczyna ustępować pod napływem mojej śliny i odsłania mój ulubiony, smak Rafała. Wrażenia dopełnia napływający słonawy śluz. Jak mogłem wzgardzić takim członkiem. Zaczynam ciągnąć go jak opętany. Biodra unoszą się, ale ich właściciel nie jest tego świadomy. Nie biorę go do końca, choć bardzo chcę. Ale to mogłoby go zbudzić i jeżeli nadal byłby zły to zapewne skończyłaby się też moja zabawa. A tak mi dobrze. Pała nabiera sztywności, szczelnie wypełniając przestrzeń moich ust. One są na nią doskonale przygotowane, zwłaszcza gdy osiągnie szczyt swoich możliwości. Oblizuję główkę, co najwidoczniej łaskocze Rafała i wylizuję trzon. Jąder też nie zostawiam w spokoju i co jakiś czas pochłaniam je naprzemiennie. W końcu maszt sterczy idealnie pionowo. Można wciągać żagiel i wyruszać, na spokojne wody. Tak postanawiam zrobić. Rozpakowuję trzymaną cały czas prezerwatywę i nasuwam ją na przygotowany członek. Strzepuję z siebie suchy już piach, podnoszę się, śliną nawilżam otwór i kucam nad Rafałem. Podziwiając go jak śpi jednocześnie celuję jego dzidą, by gładko we mnie weszła. Lekkim bólem przyprawiam brak rozciągania zwieraczy, ale gdy zatapiam ją w sobie całą, odczuwam tylko rozkosz. Kolana opieram na piasku przy biodrach Rafała i rytmicznie zaczynam podskakiwać. Jest mi coraz lepiej, niedawne troski odchodzą w zapomnienie, buzujące uczucie euforii wypełnia mnie całkowicie. Nie jestem w stanie powstrzymać się przed jęczeniem. Dobrze, że jesteśmy sami. Nagle Rafał się budzi. W pierwszej chwili nie wie co się dzieje, ale widok mojego skaczącego kutasa nad jego pępkiem i zakleszczenie jego pały w moim tyłku dają mu szybkie rozeznanie w sytuacji. Nie jest zły. Nie zrzuca mnie z siebie. Przyjemność, którą tamował sen uderza w niego z podwójną siłą. Daje mi się sobą pobawić.
- A jednak? - pyta zadowolony i uśmiechnięty.
- Przecież mówiłem, że nie chcę odpuszczać.
I na tym kończymy rozmowę. Jakiekolwiek przeprosiny i tłumaczenia są zbędne. Seks wyraża więcej niż tysiąc słów. Rafał podkłada dłonie pod głowę i odsłania piękne pachy, na których włoski zaczynają odrastać i przebijać się przez skórę. Gdybym mógł to bym je wylizał, ale jestem uwięziony na jego kutasie i splątany ogarniającą mnie przyjemnością. On też całkowicie oddaje się odczuciom. Ale nie długo. To nie w stylu Rafała, by być biernym. To on musi działać i wyznaczać kierunek, w którym to wszystko zmierza. W końcu rzuca do mnie krótkie: „Podnieś się trochę” i zmuszając swoje biodra do wysiłku sam zaczyna mnie zapinać. Góra, dół, góra, dół. Szybciej i szybciej. Robi się czerwony, mięśnie ma niesamowicie spięte, ślina bucha mu przez zaciśnięte zęby. Ale nie odpuszcza. Jest w swoim żywiole. Mi pozostaje tylko poddać się mu i jęczeć z rozkoszy. Wypełnia mnie znakomicie. W końcu maratończyk się męczy. Ruchy stają się pojedyncze, wymierzone, ale silniejsze. Czuję go głębiej. Nagle przewraca mnie na piach i podnosi się za mną. Przewraca mnie na brzuch. Teraz on góruje nade mną. Mój sztywny kutas zaczyna kopać sobie normę w piasku, który czuję też na torsie i twarzy. Wysuszony na wiór z wierzchu, ale chłodny i wilgotny głębiej. Rafał szarpie mnie za włosy i odrywa głowę do góry. Sam siedzi na moim tyłku i go ujeżdża. Boli, ale jest przyjemnie. Kara musi być. Nie zapomniał. Pieprzy mnie jak kurwę. Daje do rozumienia, że jest panem mojego ciała i życia. A ja się na to posłusznie zgadzam. Na szczęście, albo nieszczęście, wyrok nie jest długi. Rafał po chwili dochodzi, co akcentuje towarzyszącym temu rykiem i ostatnimi konwulsjami zakańcza sprawę. Po czym osuwa się na mnie, przygważdża swoim ciężarem i całuje za uchem. Nie przestaje dyszeć, a ciepłe zionięcia omiatają mój kark. Jest mi przyjemnie. A on ma satysfakcję, że dopadł swoją ofiarę.
- Dzięki – szepcze mi słodko do ucha. Mam satysfakcję z tego co zrobiłem.
Pomimo naprawy relacji stosunkiem, gdy wracamy do samochodu i bierzemy się za rozbijanie namiotu Rafał nadal jest mało rozmowny. Na dobranoc obdarowuje mnie całusem w policzek i odwraca się ode mnie plecami. Gasi latarkę, a ja czuję, że zostaję sam. Jest mi zimno, i nie mam do kogo się przytulić. Aż tak bardzo sobie nagrabiłem? Ze łzą kręcącą się w oku w końcu udaje mi się zasnąć.
Gdy się budzę, jego nie ma już w namiocie. Może robi śniadanie, ale jak wychodzę to też go nie zastaję. Zostawił mnie? Nie, samochód stoi jak go zaparkowaliśmy. Jest nadzieja. I wtedy zza pleców słyszę:
- Cześć – wypowiedziane zdyszanym głosem. Poszedł pobiegać. Krew znów zaczyna we mnie krążyć. Rzucam się, żeby go pocałować. Wyhamowuje mnie. - Poczekaj.
- Znów się mnie wstydzisz? - żartuję.
- Nigdy nie przestałem – ripostuje, ale nadal nie dopuszcza mnie do siebie.
- To o co chodzi?
- Musimy coś załatwić – jako ostatnie pada z jego ust tego ranka.
Szybko zwijamy biwak i jak niemi wsiadamy do samochodu. Po co te podchody, te tajemnice? Jak chce, żebym wykitował, to może to zrobić w bardziej humanitarny sposób. Przecież wie, że nie lubię suspensów.
- To jakaś gra? Jak chcesz się odegrać za wczoraj, to powiedz mi to w twarz, a nie się czaisz. Jeżeli uważasz, że zawiniłem, a ja nie czuję się winny, to miej jaja i wykrzycz to! - wkurzony przerywam milczenie.
- Nie o to chodzi – jego to bawi. Pajac. - Zaczekaj chwilę.
Wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo przedmieścia wyglądały dość niepozornie. To całkiem spore miasteczko. Rafał w końcu zajeżdża na parking szpitala i wyłącza silnik. Głupieję. Nie rozumiem już nic.
- Chodź. - sprowadza mnie na ziemię.
Niemal wpycha mnie do środka, bo sam nie jestem w stanie, zgubiony gdzieś we własnych myślach. Stajemy przed recepcją.
- Dzień dobry, chcielibyśmy zrobić badania krwi na obecność chorób zakaźnych - nawet nie widać po nim speszenia. Gdybym chciał mu teraz zrobić laskę, na pewno by tak nie zareagował, ale powiedzenie: „Hej, mogę być nosicielem HIV, możecie to sprawdzić?” przychodzi mu nader gładko.
- Oczywiście. Zapraszam na pierwsze piętro, korytarz po prawej do punktu konsultacyjno-diagnostycznego. Pobrania według kolejki – oznajmia przemiła recepcjonistka.
Prowadzeni jej wskazówkami docieramy na miejsce. Nie ma kolejki. Równie miła pielęgniarka pyta, który z nas pierwszy, a Rafał wypycha mnie do przodu. Pieprzony dżentelmen. Gładko przechodzimy całą procedurę na koniec dowiadując się, że wyniki będą do odbioru jutro. Osobiście. Szarżowanie po drogach krajowych znów przechodzi nam koło nosa. Po pobraniu krwi dociera do mnie, co się właśnie wydarzyło. Rafał czuł się w obowiązku dowiedzenia mi, że był wobec mnie lojalny i że nie mam się czego obawiać z jego strony, a tylko w ten sposób mógł to udowodnić. Mój rycerz. Oczywiście nie omieszkał upewnić się, co do mojej szczerości, ale nie mam mu tego za złe. Jak będziemy razem, już na dobre, to mogę co tydzień latać na takie badania. Jednak pokuta Rafała bije też we mnie. Powstała, to znaczy on stworzył kolejną „zasadę”, która stanowi o tym, że dopóki nie otrzymamy wyników ograniczamy seks do minimum, co w jego wydaniu znaczy mniej więcej tyle, co celibat. Cały dzień bez jego bliskości. Jak ja to przeżyję? Na szczęście doskonale rekompensujemy to sobie zwiedzaniem miasteczka, lodami – zimnymi, w wafelku i obiadem w restauracji (nareszcie!). Oczywiście założony budżet na dzień szlak trafia, ale to chyba było do przewidzenia. Z racji cięcia dalszych kosztów noc spędzamy wtuleni w siebie na tylnym siedzeniu. Jest niewygodnie, ale i tak przyjemnie.
Rano zahaczamy na chwilę o publiczną pływalnię, żeby skorzystać z pryszniców. Patrząc na nagie ciało Rafała nie mogę pohamować wzwodu, ale mam to gdzieś. To nie ja w tym związku mam problem z okazywaniem uczuć. On, o dziwo, nie daje nic po sobie poznać. To pewnie przez musztrę. Jak mówią baczność to się prężysz, a jak padnij to rzucasz się na ziemię. W tym szaleństwie jest metoda.
Mnie też zaczyna ogarniać szaleństwo. Chodzi o wyniki badań. Naprawdę zacząłem się stresować. A co jeżeli usłyszę, że wynik jest pozytywny? Niby pilnowałem się, sami słyszeliście – odmówiłem własnemu chłopakowi, ale… No właśnie. Kiedy ktoś ma dostęp do alkoholu zawsze jest to „ale”. Zanim w moim życiu pojawił się Rafał i się ustatkowałem, byłem jakby to powiedzieć – skory do psoty. No, rozwiązłą ciotką, po prostu. Nie stroniłem od alko, a film po nim nieraz mi się urwał. Co się działo w trakcie moich nieobecności? Nawet nie chcę się zastanawiać. I do tej pory jakoś nie porwałem się na robienie regularnych badań. Dlatego wchodząc do szpitala mam nogi z waty. Ale w punkcie konsultacyjno-diagnostycznym ani chwili nie trzymają nas w niepewności. Oba wyniki negatywne. Radzą, żeby za jakiś czas powtórzyć badania dla pewności, ale ja jestem już w siódmym niebie. Jestem wolny, mogę żyć dalej. U Rafała też maluje się wyraźna ulga. Czyżby też nie był taki świętoszkowaty na jakiego pozuje? Nieważne. Teraz mam ochotę go pocałować. Tyle, że mam się trzymać zasad i nie świrować w miejscach publicznych. Żądze trzymam na wodzy. Tyle, że on w pewnym momencie przywiera do mnie i wkleja się w moje usta. Kątem oka widzę, że pielęgniarka odwraca wzrok z zażenowania. Ja też czuję się nieswojo, ale on nie zamierza mnie puścić. Dopiero konieczność złapania oddechu włącza w nim alarmy bezpieczeństwa. Na twarzy spala cegłę. Siostra żegna nas ze sztucznym uśmiechem i opuszczamy ten przybytek. Niby zatrudnili ją tu po to, żeby pomagać takim jak my, ale widać wyraźnie, że nasze istnienie zaburza jej światopogląd. Szkoda. Najważniejsze, że mamy siebie i możemy przez jakiś czas w pełni cieszyć się tym cieszyć. Ruszamy w dalszą drogę.
I dwa tygodnie mijają jakby z bicza strzelił. Co dzień dzień zaczynamy od seksu i na nim go kończymy. Czasami zdarza nam się pomyśleć o jedzeniu, Rafał nie odpuszcza biegania, ale poza tym ciągle jesteśmy przy sobie, w sobie, na sobie i jak się jeszcze tylko da. I ani przez chwilę się sobą nie nudzimy, nie następuje zmęczenie materiału, nie znajdujemy najmniejszego powodu do kłótni. Wszystko idzie idealnie. Niepokojąco nazbyt idealnie. Aż do felernego wieczoru…
Zatrzymując się w niewielkiej mieścinie wpadamy na pomysł udania się na miejską dyskotekę. Taką swojską – remiza, klepisko i disco polo. Nie jestem do końca pewien czy tubylcy zaakceptują naszą obecność.
- Jeżeli będziemy trzymać się zasad, to nie będzie problemów – Rafał przywołuje swój ulubiony argument.
- Masz na myśli, żebym nie ważył się do ciebie zbliżać? Zero obściskiwania, całowania, że o tańcu nie wspomnę – gryzę. Muszę walczyć o swoje. - To może każdy ma przygruchać sobie pannę na dzisiejszą noc? Będziesz zadowolony?
- Musisz tak to wyolbrzymiać? Nie możemy iść jako kumple i się dobrze bawić?
- Przestaliśmy być kumplami jak dałeś mi się przelecieć i powiedziałeś, że mnie kochasz! - specjalnie nie idę dalej. Dobry strateg nie wykłada wszystkich asów od razu. - Kto cię tu rozpozna? Przed kim się chowasz? Chyba tylko przed samym sobą! - Chce kontratakować, ale nie ma argumentu. Prawda wyszła na jaw. Król jest nagi.
- Masz rację – przyznał się! Gem, set, mecz. - Ale jak wpadniemy w kłopoty to pamiętaj, że ostrzegałem.
- A co nam się może stać?
Wchodzimy do remizy jak królowie życia. To znaczy ja wchodzę, bo Rafał jakby mógł, to okryłby się kocem pożarniczym. Wystarczy jeden wdech, by wczuć się w atmosferę miejsca. Maszyna do robienia dymu albo granat dymny ogranicza widoczność i ostro drażni nozdrza. Zapach tanich perfum, hektolitrów przelewanego piwa i wódy dopełnia swąd potu. Nikogo to jednak nie zraża, bo jedna, wielka masa ciał porusza się w takty discopolowego beatu na tak zwanym parkiecie. Trudno szukać dj’a. Robotę robi wysłużona wieża stereo i kilka kolumn. Oświetleniowiec też nie zaszalał – niedokręcona żarówka powoduje oczopląs. Tak, nam zapewne też chodziło o taką zabawę. Mina Rafała nie rozczarowuje zaskoczeniem. Jeżeli ktoś uważa gejowskie kluby za kiczowate, to po takiej imprezie zacznie czuć w nich się jakby wchodził na salony. No nic, powiedziało się A to trzeba dojść chociaż do F. Łapię mojego lubego za rękę i wciągam do środka. Z ruchu jego warg rozumiem, że musi się napić albo odlać. Ja tam zamierzam dać się porwać atmosferze, ale nie zapominam poprosić go o drinka. Rafał znika we mgle i tłumie, a ja wbijam się w ruchomą masę i oddaję jej podrygiwaniu. Z rękami uniesionymi do góry, podskakując w niezmienny od kilku utworów takt, po pewnym czasie zaczynam odczuwać przyjemność z obcowania z takim zjawiskiem socjologicznym. Czuję się jego akceptowalną częścią. Nikt nie pyta, nie ocenia, nie szufladkuje. O co Rafał robił tyle rabanu? W ogóle to gdzie on się podział? Jeszcze kilka utworów mija zanim odnajduje mnie w tłumie. Oczywiście nie ma dla mnie zamawianego drinka. Przydałby się, bo nawet zaczynam uczyć się tekstów na żywo i zaschło mi w gardle. Do tego jestem cały mokry od tańca. Jednym słowem – jestem w swoim żywiole. Ale po Rafale widzę, że mój napój musiał mu smakować, jak kilkanaście innych. Jest wyraźnie rozweselony. Rzuca mi się w objęcia i zaczyna całować. Powinienem się bać? W końcu tego od niego oczekiwałem. Co prawda bez zaprawy, ale skoro inaczej nie może się przemóc to tym razem mogę mu to jeszcze wybaczyć. Bujamy się wspólnie w drażniący rytm jako para. Ten wieczór już mogę uznać za udany.
Gdy tak trwamy w swoich objęciach zauważam, że za moim chłopakiem doczłapał się jakiś koleś, który nie odstępuje go na krok. My „tańczymy”, a on jakby mógł to dobrałby się do jego tyłka. Ostatni nie jest, ale Rafała z pewnością stać na kogoś lepszego. Co ja mówię! Jego na nikogo nie stać, bo jest ze mną. Mija piosenka za piosenką, a on nie daje nam spokoju. Przestaje mi się to podobać. Rafał też wygląda jakby miał dość. Podejmuję męską decyzję o opuszczeniu lokalu i wyprowadzam go w stronę uchylonych wrót. Świeże powietrze otrzeźwia go nieznacznie.
- Gdzie Wojtek? - zaczyna mamrotać zwisając na moim ramieniu.
- Jaki Wojtek? - pytam udając zaskoczonego.
- Cześć – za mną odzywa się Wojtek, którego WCALE się nie spodziewałem. Jest już nie tyle rzepem na psim ogonie, ale wręcz kulą u nogi.
- Wojtek! Wojtek to spoko gość. Wojtek powiedział mi, że pokaże nam jak tu się można zabawić. Super, nie? - Rafał nie przestaje mleć ozorem.
- Na dziś zabawy co niektórym wystarczy – jeszcze tego brakowało, żebym robił za jego głos rozsądku. To on piastuje tę rolę w naszym związku!
- Ej, powiedział, że chce się zabawić! - Wojtek nie odpuszcza i walczy o swoje. Zaraz się okaże, że Rafał mu za to zapłacił albo co bardziej prawdopodobne, dał się przekupić za kilka drinków. A od „Ejów” to może mnie wyzywać jedynie Anka, ćwoku.
- Odpuść pijanemu, nie wie co mówi – próbuję załagodzić sytuację.
- Koleś, szybka akcja. Dla mnie może być i trójkąt – Wojtek masuje się po kroczu. Przegiął.
- Jedno ci powiem: spierdalaj.
- Weźmy Wojtka do siebie! - Rafał nie działa na poprawę naszej sytuacji, co jeszcze bardziej mnie wkurwia. Na domiar złego wypada mi z rąk i czołga się w stronę tego pojeba. Jak mam negocjować z pijanym!
- Sam widzisz, że chce – odpowiada mi drwiąco Wojtek. Rafał doczłapuje się do swojego absztyfikanta i łapiąc go za pasek wspina się po nim. Pojeb wykorzystuje okazję, zręcznie go podciąga i całuje w usta. Moje usta.
Nie wytrzymuję. Rzucam się do Rafała i zrywam go z Wojtka. Jego ciężar ciągnie nas do ziemi, przewracamy się, jestem na nim. Pośpiesznie odwracam go na plecy, podciągam za koszulkę bliżej swojej twarzy i patrzę w te błękitne, nieobecne oczy. W swoich mam łzy.
- Wiesz co robisz?
- Dobrze się bawię – odpowiada równie nieobecnie, ale nie zapomina o dodaniu swojego uśmiechu. Dość! Ręka sama mi się wyrywa i ląduje na jego twarzy. Nie jest to damskie uderzenie z liścia, jakiego można by się po mnie spodziewać. O nie. Złość mnie przepełnia i ulewa się. Ujście znajduje w solidnym prawym sierpowym.
Odchodzę, domyślając się jedynie, że podbiłem mu oko. Nie jestem w stanie na niego patrzeć. Wzbudza we mnie obrzydzenie. Słyszę w za sobą jak w oddali woła moje imię, ale gniew pcha mnie przed siebie. Co jeżeli pojeb-Wojtek wykorzysta okazję i zrobi z Rafałem to co sobie przyobiecał? Nieważne, Rafał sam to na siebie sprowadził. Ale czy nie powinienem wykazać się miłosierdziem i chronić swojej miłości? A czy ona jest jeszcze moja? Myśli toczą bój w mojej głowie, gdy nocą przemierzam puste ulice, by dostać się do samochodu. Nie powinienem udać się od razu na jakiś dworzec? Nawet nie wiem czy jest jakiś w pobliżu, a poza tym rzeczy mogą mi się przydać, tak samo jak kasa na bilet. Gdy docieram do auta i ciągnę za klamkę przypominam sobie, że Rafał ma kluczyki. Kurwa! Z wściekłości walę pięścią o maskę. Pojawia się na niej delikatne wgniecenie i włącza alarm. Osuwam się przy przednim kole chowając zapłakaną twarz w ramionach.
Rafał nie wraca. Nawet nie pobiegł za mną. Niby nie był w stanie, ale jednak mam cichą nadzieję, że gdyby chciał, to mógłby to zrobić. Muszę wrócić, jeżeli chcę się jakoś wydostać z tej dziury. Wycieram nos w rękaw i wolno ruszam w kierunku, z którego przyszedłem. Gdy docieram na miejsce widok migających kogutów zatrzymuje mi serce w klatce piersiowej. Coś się stało, jak nic. Podbiegam bliżej i widzę jak dwóch funkcjonariuszy ciągnie nieprzytomnego Rafała do radiowozu. Spodnie ma opuszczone do kostek. Bokserki są na miejscu, ale jest nieźle poobijany. Cholera, dlaczego go zostawiłem? Pojeba-Wojtka nie widać. Zanim udaje mi się przedrzeć przez zebrany tłumek policyjny samochód odjeżdża. Rozglądam się jeszcze w miejscu, w którym zostawiłem leżącego Rafała, gdy robi się luźniej. W rozdeptanej ziemi znajduję kilka zaschniętych kropli krwi. Co ja najlepszego zrobiłem?
Choć brakuje mi już tchu nieprzerwanie biegnę na posterunek. Parka wracających imprezowiczów raczyła wskazać mi drogę. Są zaskoczeni i nie mogą pojąć, dlaczego idę do psów w środku nocy. Wisi mi to. Próbuję połączyć się z Rafałem przez komórkę, ale ta milczy. Zdyszany wpadam do środka. Policjant dyżurny, aż podskakuje z zaskoczenia.
- Przywieźliście tu nieprzytomnego chłopaka z remizy… - z ledwością wyrzucam z siebie słowa.
- No mamy takiego. Znasz go? - odpowiada dyżurny, nawet nie spojrzawszy na mnie.
- Jesteśmy razem… na wakacjach.
- To musisz bardziej pilnować kolegi.
- Mogę go zobaczyć?
- Wrzuciliśmy go na dołek, żeby ochłoną. A to nie jest tani hotel.
- Czy mogę go zobaczyć? - chyba za pierwszym razem wyraziłem się dość jasno!
- Ta, korytarzem na prawo.
Idę i czuję się jak skazaniec. Jeszcze nigdy nie zabalowałem na tyle, żeby po wszystkim znaleźć się na posterunku. Fakt, że przeważnie była ze mną Anka. A jak dla Rafała nie umiałem być taką Anką. Zostawiłem go i zwiałem. Dlaczego? Bo miał ochotę na trójkąt! Właśnie! Wyrzuty sumienia przysypuję popiołem płonącego poczucie zdrady. On był gotowy na moich oczach pieprzyć się z innym facetem. Obcym, nieznajomym. Zabiję go! Tak, jak powiedział policjant, dosłownie wrzucili go na jedną z prycz i zostawili. Nawet nie zamykali celi na klucz. Odsuwam solidną kratę i staję nad nim. Żal patrzeć. Jeden wieczór, a przede mną leży wrak człowieka. Brudne ciuch, koszulka rozdarta. Nawet spodni mu nie podciągnęli. Rozcięta warga i brew. Potężne limo pod okiem i ślady krwi. Nędza.
- Wstawaj – szturcham go w ramię, na którym z bliska dostrzegam siniaki.
- Jesteś… - zaczyna mamrotać. Jeszcze przez sen czy już się budzi?
- Daj kluczyki, muszę zabrać swoje rzeczy – wyciągam w jego stronę rękę, a mój stanowczy ton momentalnie go otrzeźwia.
- Nie wygłupiaj się – gra na zwłokę, wie, że przegiął i jest przyparty do muru.
- Ja się wygłupiam? - próbuję wypowiadać kolejne słowa jak najspokojniej. Nie do końca mi to wychodzi. - Wczoraj pewnie to też ja się wygłupiałem? To ja wieszałem się temu kutasowi na szyi? I może to ja zaproponowałem mu stosunek z moim chłopakiem? Miał mnie wziąć od tyłu czy się wypiąć? - złość się we mnie gotuje.
- Jakoś tak wyszło. Spiłem się i... – Kurwa, dajcie mi siłę, bo już kopię leżącego, a on nawet nie potrafi się bronić!
- Nie jakoś tak wyszło, tylko podjąłeś taką decyzję! Wiesz co nam zrobiłeś?
- Jadę na misję – dokańcza, jakby moje słowa były tylko dźwiękiem tła. Szach mat.
- Co?
- W ramach współpracy z NATO wysyłają nas do Somalii – nadal leży na plecach, ramieniem przysłania sobie oczy. To nie kac, on nie chce na mnie patrzeć. Muszę zachować spokój, bo inaczej emocje mnie rozerwą.
- W mediach nic nie było.
- Bo media mają nic nie wiedzieć, aż do powrotu.
- Od kiedy wiesz?
- Półtora miesiąca.
- Czyli te wakacje nie były wspaniałomyślnym gestem od twoich przełożonych? Kurwa, wiedziałem, że to ma drugie dno. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Może ten twój Wojtek wczoraj się do ciebie dobrał i w ramach wdzięczności sprezentował ci HIV albo inny syf? Kurwa, sam mnie zaciągasz na badania, a potem odwalasz taki numer? Ja pierdolę.
- Sam się zgłosiłem.
- Co to znaczy?
- Dali nam wybór kto ma płynąć, ale miało nas być nie mniej jak załoga jednego statku. Zgłosiłem się na ochotnika.
- A inni nie mogli? Co z nami? – patrzę jak nasz związek rozpada się jak domek z kart. I nikt nad nim nie szlocha.
- Inni mają rodziny i dzieci. Ja jestem wolny... – mówi, ale podrywa się, bo dociera do niego sens tych słów. Karty tworzące lichy domek nie tylko płasko opadły na stół, zaczynają płonąć. Już nic się z tego nie odbuduje. - Wiesz, jak na to patrzą w wojsku – kuli się by spojrzeć mi w oczy. Nie chcę na niego patrzeć.
- Dość. To koniec. - wstaję i wychodzę. Mam ochotę mu przyłożyć jak wczoraj, ale brak mi siły.
- Poczekaj – Rafał próbuje złapać mnie za rękę, ale mu się nie udaje, a mnie boli serce na wspomnienie identycznej nocy w moim… naszym mieszkaniu. - Kocham cię! - krzyczy za mną. Tyle, że ja tego nie słyszę. I już nie czuję.
Zdradzony I okłamany, tak najkrócej jestem w stanie określić lawinę uczuć, która mnie ogarnia. Wszystkie mkną w rwącym nurcie złości i niedowierzania z głowy do serca pompując je nienawiścią do jednej osoby. Osoby, która wydawała się być mi przeznaczona, a ja jej do końca życia, na dobre i na złe. Osoby, która w ciągu kilku godzin odwaliła niewybaczalne świństwa. Osoby, którą jest Rafał. Do mojego… naszego mieszkania wracam stopem. Mam gdzieś czy trafię na jakiegoś psychopatę, który wywiezie mnie do lasu, zgwałci i żywcem zakopie czy tirowca, który będzie potrzebował pomocy przy „rozładunku”. Poza tym co mam na sobie nie mam nic więcej, a ten kto mnie zabierze ma prawo żądać zapłaty. Na szczęście obywa się bez tego. Anka już na mnie czeka. Rzuca się na mnie i w potoku słów współczuje mi i żałuje mnie.
- Wiedziałaś? - to jedyne co chcę od niej wiedzieć. W końcu poprzednia komitywa z Rafałem wyszła im całkiem nieźle, więc sojusz mógł zostać podtrzymany.
- Dopiero teraz mi powiedział. Tak mi przykro – jest szczera, ale nie mam pewności czy powiedział jej wszystko. Tego nie chcę już wiedzieć. A ona, jak nie ona, nie dopytuje. Rozumie sytuację, a przynajmniej jej część, w której się znalazłem i darowuje sobie jakiekolwiek docinki.
Jak tylko znikam w mroku swojego pokoju łapie za telefon i wybiera dobrze znany mi numer. Drzwi nie mają żadnych właściwości wygłuszających, więc dobrze słychać co mówi, pomimo zniżenia głosu do szeptu.
- Wrócił. Jak mogłeś mu to zrobić? – chodzi o Somalię czy Wojtka? Wyrażaj się jaśniej, dziewczyno. - Wiem, że to nie rozmowa na telefon. O której będziesz? Okej, czekam.
No i się nie dowiedziałem. Ale czy w ogóle mi na tym zależało? Ja znam tę historię z autopsji i nikt nie jest w stanie przekonać mnie, że było inaczej. Ale świadomość, że Anka zna CAŁĄ prawdę i nie opowiedziałaby się zbyt pochopnie za Rafałem stanowiłaby jakąś pociechę. Marną, ale zawsze jakąś. Oczywiście nie dane jest mi długo cieszyć się samotnością, bo moja przyjaciółka bez żadnego skrępowania i kultury wparowuje do mojego pokoju. Zdążyła mnie do tego przyzwyczaić, bo wiem, że z nią nigdy nic nie wiadomo i jak jest w mieszkaniu, to lepiej się nie brandzlować. Przekonałem się na własnej skórze, a ona na własne oczy. Jak widać, nie zniechęciło to jej.
- Chcesz pogadać? - pyta z dawno niesłyszaną troską w głosie.
- Nie dzisiaj – mamroczę wtulony w poduszę.
- Dobra, ale jak coś to jestem. Dla ciebie. I Rafał tu jedzie. Chce przywieźć twoje rzeczy i… - waha się czy dokończyć zdanie. Pogadać? Przeprosić? Naprawić wszystko? Dla mnie nie ma już niczego, więc nie przykładam do tego żadnego znaczenia.
- Powiedz mu, że mnie nie ma.
- Dobra, skoro tak chcesz – wychodzi ze spuszczoną głową.
- Anka… - zatrzymuję ją zanim zamknie drzwi. - Co on Ci powiedział?
- Że wyjeżdża za granicę i za późno ci o tym powiedział. Dlatego się pokłóciliście? - Tchórz! Nie umie nawet przyznać się do swoich błędów. Tak samo nie umie przyznać się przed światem do tego kim jest. Co ja w nim widziałem?!
- A o tym, że mnie zdradził już mu się nie wymsknęło? – wiem, że to płytkie pogrążać go, gdy nie może się bronić, ale w tym przypadku trudno szukać elementu, za który warto walczyć.
- Nie – Ankę wyraźnie zatkało. Chyba nie chcę kontynuować rozmowy, bo odrętwiała i nieobecna zamyka drzwi.
Mija kilka godzin zanim u drzwi wejściowych rozlega się dźwięk dzwonka. „Kurier” przywiózł moje rzeczy. Anka otwiera mu.
- Jak mogłeś, dziwko! - Anka przyjaźnie wita przybysza. Co jak co, ale ona umie pogonić akwizytora i światków Jehowy.
- Możemy pogadać? – Rafał jest zaskoczony, ale próbuje zachować trzeźwość umysłu i coś ugrać.
- Nie mamy o czym.
- To daj mi chociaż wejść, żebym mógł z nim to wszystko wyjaśnić – walczy. Trochę za późno.
- On nie będzie nic wyjaśniał, a twoja noga nie przekroczy tego progu. Not on my watch – słyszę, że Anka jest nieźle wkurwiona. Zawsze, wtedy brakuje jej polskich zwrotów na podorędziu. My girl.
- A ty, co jego adw… - drzwi zatrzaskują się z głośnym trzaskiem. O tym mówiłem, Anka się nie patyczkuję z natrętami. Jeżeli Rafał odważył się wsunąć we framugę, to najprawdopodobniej rozkwasiła mu nos. Ale nie słychać wrzasku, więc może w całej swojej awanturniczości zachował przezorność.
Słyszę jak Anka warczy idąc do swojego pokoju, coś klnie o gejach i z trzaskiem zamyka drzwi. W ten sposób zostaję sam ze swoimi myślami.