Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak te kilka wolnych dni zmieni naszą relacje. Spotykaliśmy się nadal w piątki. Zbliżał się koniec roku szkolnego. On kończył szkołę, planował iść do technikum. Czerwiec był upalny więc przyjemnie było się kochać na łonie natury. Pamiętam, że to był poniedziałek, w poniedziałek podszedł do mnie w szkole. Nigdy tego nie robił. Widziałem, że jest jakiś inny, że jest smutny, przybity.
– Słuchaj, o której kończysz? – zaczął.
– Po pięciu lekcjach – odpowiedziałem.
– Ja też, czekaj pod szkołą, musimy pogadać – i odszedł. To było bardzo dziwne.
Po lekcjach, siedziałem w jego maluchu i jechaliśmy za miasto w milczeniu. On wyraźnie był nie w sosie. Urywał wszystkie próby rozmowy. Wysiedliśmy w lesie.
– Chodź, przejdziemy się – szliśmy powoli w milczeniu.
– Stało się coś? No wyduś to, o co chodzi? Bo, kurwa, dziwny jakiś jesteś – i wtedy zobaczyłem łzy na jego policzkach, to mnie zamurowało.
– Wszystko zjebałem. Życie zjebałem, wpierdoliłem się.
– Andrzej, co ty pierdolisz? Powiedz, w jakie gówno wlazłeś!
– Ona zaciążyła, muszę się żenić, rozumiesz! Chuj z technikum, kończę szkołę i idę do roboty u ojca na budowie. Ona nie idzie na studia i, kurwa, ślub w sierpniu – płakał, a ja stałem i nie wiedziałem co powiedzieć.
– Ale, ona taka cnotka była, sam mówiłeś, że nawet cyca nie dawała ci dotykać.
– Tak, w jebanych Balikach nas poniosło. Jebane wino i …. ,no wykręciliśmy numerek. Chujowy jak beret zresztą! Rozumiesz! A ona była jak kłoda! Kurwa, zero satysfakcji – Krzyczał i płakał - Pytałem się czy jest zabezpieczona. Ona powiedziała, że tak. To zabezpieczenie, to był jebany „kalendarzyk”! Mnie kutas odebrał rozum i dymałem ją bez gumki. Tak przy okazji, to ona miała tylko wspomnienie po cnocie. Mówiła mi potem, że miała chłopaka w pierwszej klasie liceum, że uprawiali seks. Potem się rozstali. Mówiła, że była bliska samobójstwa ale się zmieniła, bo odnalazła się w Bogu. Sranie w banie, kurwa!!! Dwie szklanki wina i diabeł zawładnął jej pizdą.
– To na sto procent jest pewne, że ona w ciąży?
– Kurwa! Tak! Wczoraj była ze swoimi rodzicami u nas w domu. Pokazała wyniki. Kurwa, szósty tydzień ciąży. Rozumiesz, będę miał dziecko – stał i płakał. – Moi starzy się wkurwili i powiedzieli, że muszę się nauczyć odpowiedzialności, że muszę teraz zarabiać na rodzinę.
– Musisz się żenić? – zapytałem głupio.
– A co mam, kurwa, zrobić? Z mostu skoczyć? Najgorsze jest to, że już nic do niej nie czuję! Kurwa, dałem złapać się na dupę! Albin, to wszystko kurwa zmienia, rozumiesz !!! I najważniejsze. Nie utrudniaj mi. Ja muszę to ogarnąć. Już nie spotkamy się. To koniec naszych zabaw!!! Ja będę ojcem, a i z nią muszę sobie jakoś życie ułożyć. Muszę wypierdolić z głowy nasz dziki seks. Po starej przyjaźni, proszę, unikaj mnie jak to tylko jest możliwe, proszę, proszę – szeptał coraz ciszej i łkał.
Milczałem i staliśmy chwilę na leśnej ścieżce. Potem odwiózł mnie do domu. Czas mijał, nie widywałem Andrzeja. Skończyłem szkołę, zacząłem pracę w zakładzie fryzjerskim mistrza Małolepszego, gdzie strzygło się po męsku: na krótko lub średnio. O Małolepszym krążyła anegdota, że jakiś czas temu ktoś na ścianie jego zakładu napisał slogan reklamowy: „Twoja żona kurwa, a ty Małolepszy”. Nudna, nisko płatna praca i jakaś pustka wewnętrzna. Byłem samotnym, a przecież bardzo młodym facetem. Nie mogę zdefiniować moich uczuć do Andrzeja. Kim on był dla mnie? Ale pozostawił po sobie pustkę, żal, smutek.
Po trzech latach od ukończenia szkoły zaczęły się moje wypady weekendowe do Warszawy. W „Fantomie” poznałem dwóch chłopaków. Zaprzyjaźniliśmy się. Nie dosyć, że byli z branży, to wszyscy byliśmy fryzjerami. Koczowałem u nich w mieszkaniu na Stalowej, obiecali mi znaleźć pracę i tak się też stało.
W „Fantomie”poznawałem facetów na szybkie numerki w darkroomie. Szybki, ostry seks bez zobowiązań.
Kiedyś na ulicy spotkałem Andrzeja z żoną i małym szkrabem w spacerówce. Ukłoniłem się … i to wszystko. Zauważyłem, że Andrzej zmienił się, wyglądał źle. I to było moje z nim ostatnie spotkanie. Po wyjeździe do Warszawy rzadko bywałem w Piątnicy. Moje życie miało inny rytm i tempo.
W 2006 roku mieszkałem już w Londynie. Urlop dostałem w końcówce października i spędzałem go u rodziców. W Dzień Zaduszny wybrałem się do ciotki, by wraz z nią odwiedzić grób jej męża. Staliśmy nad jego grobem, a tuż obok świeczki odpalała kobieta którą chyba znałem. Obok kręcił się chłopak, który gdy się odwrócił …. , to przeszedł mnie dreszcz. To dziecko miało twarz mojego Andrzeja. Więc to była Elka z synem. Ukłoniłem się zwyczajowo. Ona mrużyła oczy i jakby czegoś szukała w pamięci. Gdy wracałem z ciotką do domu ona zapytała:
– Albin, ty znasz panią Elę? To sąsiadka z bloku obok.
– Niespecjalnie, ale ona była dziewczyną mojego kolegi ze szkoły – odpowiedziałem.
– Ah, to ten twój kolega, to był straszny łobuz, drań! Zmarnował jej życie! Wcześnie mieli tego chłopaka. Alan,... czy tak jak tobie, Albin, ma na imię. On straszny pijus był i ją bił. Ona go w końcu z domu wyrzuciła. Jakieś dwa lata temu, zimą, znaleźli go martwego pod mostem. Ona to święta kobieta, katoliczka przykładna, to pochowała go i pomnik ładny wystawiła. On to na koniec tak łazikował i po Piątnicy też. Matka twoja mówiła, że ona czasem go pod waszym domem widziała, jak stał i gapił się w wasze obejście. Pewno ukraść coś chciał. Bo to takie ladaco było.
Milczałem, chyba pierwszy raz w życiu chciałem po kimś zapłakać. Następnego dnia wybrałem się sam na cmentarz. Zapaliłem świeczkę na jego grobie, nie modliłem się, nie potrafię. Z nagrobka spoglądała na mnie dobrze mi znana twarz, utrwalona na porcelanowej płytce.
KONIEC ROZDZIAŁU III